Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

1939: walka z cieniem. Psychoza, ślepy odwet i zbrodnie wojenne Wehrmachtu

Tomasz Borówka
Tomasz Borówka
We wrześniu 1939 niemieccy żołnierze wszędzie wypatrywali „strzelców zza węgła”, m.in. powstańców śląskich. Niekoniecznie realnych
We wrześniu 1939 niemieccy żołnierze wszędzie wypatrywali „strzelców zza węgła”, m.in. powstańców śląskich. Niekoniecznie realnych Archiwum Państwowe w Katowicach
W 1939 r. żołnierze Wehrmachtu niejednokrotnie ulegali psychozie. Na wyimaginowane ataki partyzantów odpowiadali rozstrzeliwaniem przypadkowych osób. Także na Śląsku czy na ziemi częstochowskiej.

Orzesze, 1 września 1939. Wkraczająca do miasteczka piechota Wehrmachtu opanowuje je bez walki. Jest tak spokojnie, że wkrótce przybywa tu na kwaterę dowództwo całego VIII Korpusu. Ale w nocy z 2 na 3 września w Orzeszu słychać wystrzały. Żołnierze meldują, że zostali ostrzelani przez powstańców. Napastnicy nie popisali się celnością. Nikt nie zginął, ba - nie został nawet draśnięty. Za to w paru domach znaleziono ponoć łuski po nabojach. Czyli poważna sprawa. Tak przynajmniej uważa dowódca zmotoryzowanej 2/28 kompanii sanitarnej, który wnioskuje o odwetowe spalenie podejrzanych zabudowań Orzesza. Odpowiedź dowództwa korpusu jest wprawdzie odmowna, ale sprawa na tym się nie kończy. Jeszcze 3 września do Orzesza skierowany zostaje oddział Sonderformation Ebbinghaus (czyli Freikorpsu), na czele którego stoi Hans-Otto Ramdohr. Freikorzyści przystępują do aresztowań mężczyzn z Orzesza. Następnego ranka 23 spośród zatrzymanych osób zostaje rozstrzelanych. Selekcja na egzekucję była w dużym stopniu przypadkowa - prawdopodobnie przy okazji załatwiano nawet osobiste porachunki. Franciszek Kurczok, jeden z zatrzymanych, który szczęściem dla siebie został uwolniony i ocalił życie, usłyszał na pożegnanie od freikorzystów, że jeśli jeszcze raz będzie strzelał, to już mu nie ujdzie. A przecież wcześniej wcale do Niemców nie strzelał! Nie tylko on. Odwet był ślepy.

Tragedia w Orzeszu - wyjąwszy fakt, że egzekutorami byli bojownicy Freikorpsu, a nie żołnierze - nie była wydarzeniem odosobnionym. W 1939 r. Wehrmacht wielokrotnie reagował brutalnymi represjami na ataki, które najczęściej wcale nie miały miejsca, bo narodziły się w rozgorączkowanej wyobraźni niedoświadczonych i zindoktrynowanych żołnierzy, którzy nieraz ostrzeliwali się wzajemnie - co już cokolwiek niezręcznie byłoby później przyznać przed przełożonymi. „Jak najbardziej realne były jednak represje, spadające na mieszkańców tych miejscowości, w których miały paść strzały”- pisze historyk Grzegorz Bębnik, opisując wypadki w Orzeszu w swej książce o „Sonderformation Ebbinghaus”. Nie sposób tu zresztą uniknąć skojarzeń z okresem pierwszej wojny światowej, gdzie za rzekome ostrzeliwanie ich wojsk przez tzw. franc-tireurs (partyzantów zwanych wolnymi strzelcami), Niemcy przeprowadzali masowe egzekucje cywilów i równali z ziemią całe miasta. Belgijskie Louvain czy polski Kalisz waliły się w gruzy z tego samego powodu, z jakiego „Na Pasternioku” pod Orzeszem trzaskały salwy egzekutorów Ramdohra.

Nie tylko Orzesze

3 września 1939 roku żołnierze Wehrmachtu rozstrzeliwali rzekomych partyzantów w niedalekich od Orzesza Mościskach i Kopaninach. Z kolei za inne, już wręcz absurdalne wydarzenia, do których doszło podczas zajmowania Pszczyny, odpowiadają esesmani z pułku „Germania”. Odwet za zabicie dwóch członków patrolu przez żołnierzy I batalionu 20 pułku piechoty WP (czyli w ramach normalnych działań wojennych) spadł na tych pszczyniaków, którzy wylegli na ulice, by... powitać wkraczających Niemców. Ofiarą tej ślepej, przypadkowej, masakry padło 20 osób. Podobna ponura pomyłka esesmanów miała zresztą miejsce w pobliskim Kobiórze, gdzie w rewanżu za zabicie niemieckiego żołnierza przez jednego z tamtejszych leśników rozstrzelali oni 20 dawnych leśników książęcych, zwolnionych uprzednio z pracy przez polskie władze. Nie koniec na tym. Jest bardzo prawdopodobne, że 5 września salwy honorowe, oddane podczas pogrzebów cywilów i wojskowych na pszczyńskich cmentarzach, sprowokowały długotrwałą strzelaninę pomiędzy żołnierzami Wehrmachtu, w której efekcie stanął w ogniu i spłonął zabytkowy kościół św. Jadwigi. W taki sposób przebieg wydarzeń, przez długie lata powszechnie uważanych za walki z polskimi powstańcami, przekonująco rekonstruuje historyk Janusz Ryt.

Częstochowa, Parzymiechy, Zimna Woda

Podobne jak na Górnym Śląsku dramaty ludności cywilnej rozgrywały się w 1939 r. również na innych ziemiach Polski, między innymi na północnych kresach obecnego województwa śląskiego. 4 września 1939 r. zapisał się w historii Częstochowy jako „krwawy poniedziałek”. I tutaj padły strzały, oddane jakoby przez bliżej nieokreślonych polskich cywilów do żołnierzy 42 pułku piechoty - po czym Niemcy przystąpili do pacyfikacji. Według danych Wehrmachtu, rozstrzelano 99 osób. Ekshumacja przeprowadzona w 1940 r. wykazała ponaddwukrotnie wyższą liczbę ofiar, bo 227. Z kolei położone w powiecie kłobuckim wsie Parzymiechy i Zimna Woda (dziś Zimnowoda) zostały niemal doszczętnie spalone po oskarżeniu ich mieszkańców o podstępne ataki na żołnierzy Wehrmachtu. W pierwszej z tych miejscowościach zamordowano około 150 mieszkańców, w drugiej około 40. A jedynymi, którzy strzelali w tamtej okolicy do Niemców, byli żołnierze 30 Dywizji Piechoty WP.

Nie przegapcie

Na Górnym Śląsku była i prawdziwa partyzantka

Nie wszystkie wykazywane w niemieckich meldunkach z 1939 r. przypadki ostrzeliwania oddziałów Wehrmachtu na tyłach frontu brały się z wyobraźni, w rzeczywistości opisując bratobójczą wymianę ognia.

Mimo iż trudno określić, jak bardzo liczna i aktywna była polska partyzantka na Górnym Śląsku we wrześniu 1939, to samo jej występowanie na tyłach frontu jest niezbitym faktem. W dokumentach Wehrmachtu zachowały się również meldunki o atakach, które nie mogły być efektem wzajemnego ostrzeliwania się. Do tego rodzaju napadów ogniowych dochodziło m.in. w rejonie Mikołowa. Jedna z niemieckich kolumn wojskowych została ostrzelana pod wsią Mokre nocą z 4 na 5 września. Nieprzyjacielski ogień okazał się nieszkodliwy, ale trwał ponad godzinę. Poprzedniej nocy podobna kanonada miała miejsce w rejonie podmikołowskiej kopalni „Barbara”. 4 września 1939 r. gen. Otto von Knobelsdorff, szef sztabu 3. Odcinka Straży Granicznej, w rozkazie dla tej jednostki ostrzegał przed partyzantami, wzywając do zachowania ostrożności i nakazując zdławienie partyzantki „bezwarunkowo i z użyciem najostrzejszych środków”. Zarazem jednak zauważał: „Ostro zwalczać należy nerwowość, jaka wystąpiła w oddziałach w związku z działaniem partyzantki. Strzelać należy tylko wtedy, gdy cel jest jasno rozpoznany. Każdy dowódca wyższego i niższego szczebla winien zatroszczyć się, by nie potęgować nerwowości oddziałów dziką strzelaniną”. 19 września 1939 starosta katowicki, Philipp Heimann, w oficjalnym piśmie stwierdzał: „Plaga powstańcza w ziemskim powiecie katowickim przybiera formy obligujące do zastosowania radykalnych środków”.

Mityczni polscy terroryści

„Błędne wyobrażenie, że na terenach okupowanych żołnierze wszędzie są narażeni na ataki wrogo do nich nastawionej ludności cywilnej, było fatalnym następstwem instrukcji wydawanych jeszcze przed agresją na Polskę” - stwierdza niemiecki historyk Jochen Böhler w swej głośnej książce „Najazd 1939”. I konkluduje: „Ostrzeżenia przed polskimi organizacjami terrorystycznymi (...) były zupełnie bezpodstawne i miały na celu zwiększenie gotowości żołnierzy do stosowania brutalnej przemocy względem cywilów”.

Zobaczcie koniecznie

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera