Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adiutant Śmigłego

Teresa Semik
Pani Barbara i jej mąż Stanisław z rysunkiem adiutanta  wykonanym przez  Edwarda Rydza-Śmigłego
Pani Barbara i jej mąż Stanisław z rysunkiem adiutanta wykonanym przez Edwarda Rydza-Śmigłego Fot. Lucyna Nenow
O marszałku Edwardzie Śmigłym-Rydzu piszą obficie wszystkie encyklopedie. O jego adiutancie, przedwojennym staroście częstochowskim, źródła milczą. Pojawia się najwyżej jako... znajomy Naczelnego Wodza.

Portret taty, majora Bazylego Rogowskiego, zajmuje poczesne miejsce w katowickim mieszkaniu Barbary Tarabury. Namalował go na Węgrzech marszałek Edward Śmigły-Rydz, gdy w 1941 roku czekał na przerzut do Polski. Rogowski towarzyszył mu w tej niebezpiecznej drodze. We dwójkę przedzierali się przez Tatry w okolicy Chochołowa z płatnym przewodnikiem, góralem. Ze Śmigłym znali się z legionów. Rogowski, znakomity wywiadowca, do końca pozostawał w obozie piłsudczyków. Gdy przeszedł do cywila, okazał się wytrawnym administratorem. Był starostą w Częstochowie, Toruniu i Równem na Wołyniu, a na końcu wicewojewodą tarnopolskim. W powojennej Polsce, nękany przez bezpiekę, spychany na margines życia zawodowego, trafił do kamieniołomów, a skończył jako dekorator sklepów w Gminnej Spółdzielni w Nysie.

Tajniacy przychodzili nocą

Barbara Tarabura doskonale pamięta panów w czarnych skórach i kapeluszach. Przychodzili przeważnie nocą. Najpierw był łomot do drzwi, a potem brali tatę ze sobą.
- Jednej nocy mama poszła w ich kierunku ze mną i młodszym bratem. Szłam z nią przez pola w milczeniu, choć było strasznie zimno i mokro. Tatę zaprowadzili do kamieniołomów i o czymś z nim rozmawiali. Nigdy się nie dowiedziałam, o czym - wspomina pani Barbara.

Major Rogowski był jedynym żyjącym świadkiem i bezpośrednim uczestnikiem wydarzeń towarzyszących marszałkowi Śmigłemu od jego ucieczki z internowania w Rumunii na terytorium Węgier. On sam następnego dnia po sowieckiej inwazji, 18 września 1939 roku, przekroczył granicę polsko-węgierską z falą uchodźców. Jak inni planował dotrzeć do Francji, by bić się z Niemcami.

Pobyt na Węgrzech i polskie kłótnie
W konsulacie polskim w Budapeszcie złożył pismo o natychmiastowe przyjęcie do czynnej służby wojskowej. Gdy tak czekał na przerzut, bo konflikt między zwolennikami opozycji (zjednoczonej wokół Sikorskiego) a piłsudczykami się zaostrzał, Julian Piasecki, przedwojenny wiceminister komunikacji, polecił mu zorganizować metę w Szegedzie, która umożliwi ucieczkę z internowania polskim oficerom.
W grudniu 1940 roku właśnie z Szegedu odbierał Śmigłego-Rydza i załatwiał mu dokumenty na nazwisko Stanisława Rogowskiego, rzekomego stryja z Polski, profesora. Został jego osobistym adiutantem, intendentem i kwatermistrzem. Niemal całą wiedzę o Naczelnym Wodzu z tego okresu historycy czerpią z pamiętnika Rogowskiego "Moje wspomnienia z pobytu na ziemi węgierskiej z marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym (1940-1941)", opublikowanego w paryskiej "Kulturze" w 1962 roku, już po śmierci adiutanta. W Polsce nigdy te wspomnienia nie ukazały się drukiem. Rękopis nadal znajduje się w rodzinnym archiwum.

Major Rogowski pisał o Śmigłym: "Nie należałem do entuzjastów czy adoratorów jego osoby, gdy był u władzy i gdy schlebianie mu było modne, a przez niektórych pojmowane jako praktyczne. Znaliśmy się jednak od lat i ilekroć przyszło mi się z nim zetknąć, zawsze był miły, uprzejmy i bezpośredni w obejściu, czym różnił się od niejednego, nawet mniejszego dygnitarza (...). Teraz było mi go żal i pragnąłem mu pomóc w jego niedoli".
Po internowaniu Śmigły przetrzymywany był w willi byłego patriarchy Christen Mirona i byłego premiera rumuńskiego w Kimpulungmu. Posesja otoczona drutem kolczastym i posterunkami żandarmerii nie okazała się szczelnym więzieniem. Garstka konspiratorów wiedziała, w jakim kierunku zbiegł marszałek. Rogowski przypomina, jak Piasecki czytał im wzmiankę z prasy szwajcarskiej, z której wynikało, że Śmigły był widziany w aucie w Konstantynopolu, "prawdopodobnie w przejeździe na Bliski Wschód".
Wszyscy szukają Naczelnego Wodza

Wiadomość ta obiegła całą prasę europejską, także polskojęzyczną w Budapeszcie, gdzie w tym czasie ukrywał się Naczelny Wódz. Nieco zmienił wygląd, zapuścił wąsy, ale zdradzała go charakterystyczna sylwetka, znana z wielu publikacji. Na podstawie zdjęć prasowych rozpoznał go lekarz, gdy Śmigły-Rydz trafił na krótko do szpitala. W konspiracji wołano na niego: "Adam".

Przedwiośnie 1941 roku Rogowski z marszałkiem spędzili nad Balatonem w miejscowości Szantod. Malowali pejzaże. Rogowski dopiero wprawiał się w akwarelach pod wskazówkami Śmigłego, który studiował na Akademii Sztuk Pięknych. W chłodniejsze i wilgotne dni wybierali farby olejne i płótna. Śmigły chętnie malował portrety, także Rogowskiego.

Przechowywany przez Barbarę Taraburę pochodzi właśnie z tego okresu.
Z tych czasów pozostało w rodzinnym albumie także kilka zdjęć, które Rogowski zrobił Śmigłemu, m.in. przy sztalugach w momencie, gdy ten go portretował.

Kiedy Śmigły dowiedział się, że Rogowski grywa w szachy, poprosił o zakupienie ich wraz z podręcznikiem rozgrywek, a potem namiętnie go studiował.
- Postęp w jego grze był wyraźny - pisał Rogowski. - Coraz częściej przegrywałem z nim, co go zresztą wprowadzało w doskonały humor.

Śmigły pisał też wiersze. Trzymał je w notatniku, nosząc się z zamiarem podyktowania ich na maszynę, bo trudno było odczytać jego odręczne pismo.
- Gdy był w dobrym humorze, czytał mi niektóre - wspominał Rogowski. - Były jakby spowiedzią. Odbija się w nich męka, zawód, sąd o rzeczach i ludziach, westchnienie do Boga, w którego wierzy gorąco i prosto, niemal jak dziecko: "Więc ciszą modlę się milczenia, niech się Twa wola spełni, Boże!".
Nie milkły rozmowy o Polsce. To właśnie wtedy uzgodnili nazwę organizacji konspiracyjnej, w której będą działać: Obóz Polski Walczącej (OPW). Początkowe litery miały przypominać POW - Polską Organizację Wojskową z lat I wojny światowej. Wstępowały do niej stare wiarusy legionowe.
Bazyli Rogowski pisał: "Teraz, mówił marszałek, wybrałem drogę nie na Zachód, lecz do Polski. Tam nasze miejsce i tam pójdziemy, a doświadczenia z POW jeszcze się Niemcom dadzą we znaki". Bezwzględnie jesienią 1941 roku chciał być w kraju. Dlatego mocno trenowali, przemierzając dziennie co najmniej 10 km.

Udany przerzut marszałka

Gdybyśmy przypadkowo wpadli w ręce Niemców, to bezwarunkowo nie znacie mnie, ani ja nie znam was - instruował ich jeszcze w Budapeszcie przewodnik tatrzański, Stanisław Fronczysty.
Do granicy ze Słowacją jechali pociągiem, potem szli polami, a za granicą czekał na nich samochód, który dowiózł ich w pobliże granicy z Polską. Pieszo, zagonami, przekroczyli kolejną granicę, potem furmanką do Szaflar i dalej pociągiem do Krakowa.

Kiedy nocą znaleźli się po polskiej stronie, Bazyli Rogowski zauważył: "Wraca oto Naczelny Wódz, aby podjąć walkę na nowo, jak niegdyś król Jan Kazimierz i nawet przez te same okolice. W jakże jednak odmiennych warunkach! (...) W kraju garść wiernych sobie, a poza tym rozżalone za klęskę wrześniową społeczeństwo".

Rodzina Rogowskich żyła w ogromnej biedzie, więc Bazio, jak mówili do niego bliscy, próbował spieniężyć swój rękopis. Na próżno.

- O ojcu dowiadywaliśmy się później z książek. W tamtych czasach rodzice woleli milczeć - przypomina Barbara Tarabuła. - Kiedyś zabrali tatę do Warszawy, a gdy wrócił po trzech dniach, był siwy jak gołąb. Słowa nie powiedział, nikomu.

Wśród rodzinnych pamiątek pozostało kilka akwarel znad Balatonu, namalowanych przez majora i marszałka.

Rogowski po wojnie ukończył w Nysie ognisko plastyczne, tak zasmakował malarstwa. Pozostawił srebrne pudełko podarowane mu przez współpracowników z Torunia. W nim kiedyś przechowywał odznaczenia: Virtuti Militari, Krzyż Niepodległości, Krzyże Walecznych, Krzyż Oficerski Orderu Polonia Restituta.
Po przerzucie Śmigłego-Rydza wrócił do konspiracji na Węgrzech i Słowacji pod nazwiskiem Andrzej Lacek. Na Słowacji poznał Agnieszkę Tomkową, kobietę wyjątkowej urody, młodszą od niego o 30 lat. Była sierotą. Ojciec lotnik zginął nad Niemcami, a mama na wieść o tej tragedii zmarła na serce. Agnieszka została jego drugą żoną. Planowali pojechać do Austrii. Opłacili przewodnika, który ich oszukał. Stracili wszystko. Nie mieli wyjścia, w 1946 roku przyjechali do Polski.

Karna zsyłka do spółdzielni
Rogowski krótko pracował w Ministerstwie Odbudowy, skąd ściągnął go gen. Jerzy Ziętek, pisząc, że przyda się jego wiedza w kamieniołomach w Nadziejowie koło Nysy. Potem znów wezwano go do Warszawy, gdzie pracował w Cepelii, a ostatecznie skończył w magazynach geesowskich. W milczeniu znosił wszystkie upokorzenia. Ciągle przyjaźnił się ze Stanisławem Vincenzem, autorem "Na wysokiej połoninie", Hugonem Steinhausem, słynnym matematykiem. Jeździł również na grób marszałka na warszawskie Powązki (Śmigły-Rydz zmarł w nocy z 1 na 2 grudnia 1941 r., przyczyną śmierci był prawdopodobnie zawał mięśnia sercowego). Ro-gowski zmarł na wylew w 1960 roku w Nysie w wieku 65 lat.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!