Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Agnieszka Watt: Mój mąż był ciężko chory na COVID-19, ale wierzyłam, że z tego wyjdzie. Mark był przez 40 dni pod respiratorem

Maria Olecha-Lisiecka
Maria Olecha-Lisiecka
Mieszkająca w Londynie, a pochodząca ze Śląska Agnieszka Watt (z prawej) w rozmowie z Marią Olechą-Lisiecką z DZ opowiada o tym, jak jej rodzina poradziła sobie z koronawirusem i COVID-19
Mieszkająca w Londynie, a pochodząca ze Śląska Agnieszka Watt (z prawej) w rozmowie z Marią Olechą-Lisiecką z DZ opowiada o tym, jak jej rodzina poradziła sobie z koronawirusem i COVID-19 ARC
Koronawirus to bardzo podstępny i paskudny wirus, który u każdego zakażonego przebiega nieco inaczej, ale nawet najgorsze zapalenie płuc, jakie powoduje, można pokonać - mówi Agnieszka Watt, Polka pochodząca ze Śląska, a od 16 lat mieszkająca w Londynie. Sama zachorowała, chorowała jej rodzina, a mąż Mark przez ponad 40 dni był w szpitalu pod respiratorem. Nam powiedziała, jak nie tracić nadziei, kiedy świat się wali i o sytuacji w Wielkiej Brytanii. Agnieszka Watt była moim gościem w ramach rozmów DZ na kwarantannę.

Kiedy pojawiły się pierwsze objawy koronawirusa u Twojego męża Marka?

Zaczęło się 14 marca. Dzień wcześniej, 13 marca, w piątek, czuł się po prostu zmęczony. Ale już w sobotę miał dość poważne objawy: lekki problem z oddychaniem, kaszel suchy, gorączkę 38,8 st. C, bardzo złe samopoczucie, bóle mięśni, straszny ból głowy. Na początku się nie martwiliśmy, bo przecież nawet z koronawirusa można się wyleczyć, także w domu, trzeba przede wszystkim zbić gorączkę. W Anglii już wtedy mówiono głośno, że można to leczyć w domu. W niedzielę doszły zaburzenia oddychania. Miał 33 oddechy na minutę, gdzie u zdrowego dorosłego człowieka to jest od 12 do 18 oddechów. Mierzyłam to, kiedy spał. Puls miał 110, a leżał w łóżku. Doszło rzężenie w płucach. Zaczęłam dzwonić na pogotowie, bo miał też gorączkę 41 st. C. Lekarze kazali zostać w domu i zgłosić się do lekarza rodzinnego. Na drugi dzień rano lekarka przepisała mu antybiotyki, bo podejrzewała zapalenie płuc od koronawirusa. Antybiotyki nie pomagały, więc lekarka zdecydowała o przysłaniu karetki, ale nie na sygnale. Tyle że akurat wtedy mąż lepiej się poczuł, to była środa (18 marca - red.), więc powiedziano nam, że Mark zostaje w domu, a jeśli poczuje się gorzej, mamy wezwać pogotowie. I dwa dni później dzwoniłam pod 999. To był piątek, 20 marca, o 4 nad ranem wezwałam pogotowie. Karetka jechała 40 minut, bo mieli mnóstwo wyjazdów, to było apogeum zachorowań.

Pogotowie przyjechało na czas?

Tak, nie musiałam robić masażu serca, chociaż dostałam instrukcje przez telefon, co robić, gdyby mąż przestał oddychać. Także sześć dni po pierwszych objawach trafił do szpitala na OIOM. Kiedy czekaliśmy na karetkę, prawie nie umiał już oddychać, prawie zmarł w karetce… Dopiero jak podali mu w karetce tlen, to troszkę lepiej zaczął oddychać. Ja ten poziom tlenu w jego krwi mierzyłam, bo mam na szczęście taką możliwość w smartfonie (są specjalne aplikacje, które dają możliwość pomiaru saturacji, czyli poziomu tlenu we krwi - red.). Mark miał 82 proc., a powinno być powyżej 90 proc.

Mark bardzo długo był na OIOM-ie, ponad 40 dni!

Tak, przez 48 dni był na OIOM-ie, a 40 dni był podłączony do respiratora.

Dlaczego tak długo?

Już tłumaczę. Gdy trafił do szpitala, podano mu od razu leki na podniesienie ciśnienia krwi. Na szczęście jego serce zareagowało dobrze, wszystkie inne organy też działały dobrze. Oddechy brał samodzielnie, respirator pomagał mu wydychać powietrze (Mark był zaintubowany - red.). Nie była konieczna tracheotomia. Ponieważ zareagował dobrze, lekarze zdecydowali się wyjąć rurkę. Był w śpiączce farmakologicznej, ale nie wybudzał się, a lekarze chcieli mu zrobić badanie płuc, sprawdzić, czy nie ma skrzepów. Po 2-3 dniach okazało się, że płuca ma tak osłabione, że nie był w stanie odkrztuszać samodzielnie flegmy. Lekarze zdecydowali, że musi znowu być podłączony do respiratora i tym razem zrobili mu tracheotomię. Każdego dnia podłączany miał tlen w odpowiedniej dawce i każdego dnia troszkę dłużej. Pod koniec pobytu na OIOM-ie respirator pracował w trybie lekko wspomagającym oddychanie mojego męża, co było dla nas dobrym znakiem.

Po odłączeniu od respiratora Twój mąż szybko doszedł do siebie?

Nie, bardzo długo się wybudzał ze śpiączki farmakologicznej. Każdy reaguje inaczej po zaprzestaniu podawania leków na utrzymanie śpiączki. Dlatego chciałabym też uspokoić rodziny chorych na COVID-19, aby nie martwiły się, jeśli ich bliscy nie wybudzają się od razu ze śpiączki. Mój mąż potrzebował na to dwóch tygodni. Trzeba mieć nadzieję! Zawsze.

Mark wyjątkowo ciężko przeszedł COVID-19, ale nie był jedynym takim pacjentem w Wielkiej Brytanii.

Nie, pytałam lekarzy. Wbrew pozorom sporo osób, które zachorowały na koronawirusa, przechodzi go bardzo ciężko i długie tygodnie jest pod respiratorem. Choć faktycznie najwięcej przypadków u nas, w Anglii, przechodzi tę chorobę lecząc się w domu.

Jak teraz Mark się czuje? Oddycha samodzielnie, ale wymaga rehabilitacji?

Tak. W poniedziałek (11 maja - red.) lekarze wyjęli mu rurkę tracheotomiczną. Po 24 godzinach bez niej oddycha samodzielnie. Nie potrzebuje też już podawania tlenu. Potrzebuje natomiast rehabilitacji i fizjoterapii, bo mięśnie ma tak osłabione, że to jest absolutnie konieczne. Człowiek pod respiratorem traci każdego dnia ok. 2 proc. mięśni. Mięśnie tak szybko zanikają, że po takim czasie nie jest w stanie ruszać nogami. Mark musi się teraz nauczyć ruszać nogami, rękami, będzie ćwiczył podnoszenie się, wstawanie z łóżka, chodzenie. Musi opanować najprostsze czynności ruchowe zanim wróci do domu.

Mark pewnie nie pamięta, co się działo z nim przez półtora miesiąca.

Tak, ciężko mu uwierzyć, przez co przeszedł. Dla niego to bardzo dziwne doświadczenie. Niczego nie pamięta.

A jak się teraz kontaktujesz z mężem?

Zaniosłam do szpitala tablet dla Marka, pielęgniarki mu przekazały. Chciałabym przy okazji podziękować za wspaniałą opiekę nad moim mężem całemu personelowi medycznemu z Londynu. Kiedy Mark był w śpiączce, personel szpitala ułatwiał nam: mi, córce Marka i mojemu synowi, łączenia wideo z nim. Mogliśmy do niego mówić, to bardzo pomaga pacjentom, kontakt z rodziną jest potrzebny. Teraz Mark dostał z powrotem swój telefon i dzwoni do mnie, kiedy chce.

Ty i Twój syn też mieliście koronawirusa.

Mieliśmy szczęście i nieszczęście. Córka męża ma 11 lat i choruje ma mukowiscydozę. Mój mąż był bardzo ostrożny, więc nie wiemy, gdzie mógł się zarazić koronawirusem. Jego córka przestała chodzić do szkoły kilka dni przed zamknięciem szkół i przedszkoli w Anglii. Mark był najbardziej ostrożny z naszej rodziny, naprawdę. Może zaraził się w autobusie, może w taksówce, którą jechał około dwóch tygodni przed zachorowaniem? Może czegoś dotknął? Nie wiem. Córka męża się nie zaraziła. Trzy dni po tym, jak zachorował Mark, zachorowałam ja, cztery dni po nim mój 13-letni syn.

Objawy mieliście takie same?

Nie do końca. To jest podstępny wirus. Lekarze określają to jako średnie objawy przy koronawirusie, ale dla mnie to było najgorsze przeziębienie, najgorsza grypa w życiu. Jedne objawy się pojawiały, znikały i pojawiały się inne. Ja nie kaszlałam, syn kaszlał dużo. Lekarka stwierdziła na podstawie wywiadu telefonicznego, że to koronawirus, nie robili nam testów, mieliśmy przecież kontakt z zakażonym Markiem. To paskudny wirus, straciłam smak i węch na parę dni, przez pierwsze dwa dni miałam okropne bóle mięśni, stawów i okropne bóle głowy. Przez prawie dwa tygodnie miałam wysoką gorączkę, potem pojawiły się problemy z żołądkiem, zaczęły mnie boleć plecy, kręgosłup w odcinku lędźwiowym. Przez 2-3 dni miałam lekki problem z oddychaniem, syn też, ale przeszło nam. W sumie trwało to dwa tygodnie nim wszystkie symptomy odeszły. Teraz mamy już przeciwciała.

Nie wyobrażam sobie nawet, co przeżywałaś, kiedy Twój mąż leżał na OIOM-ie…

Miałam sporo pracy i to mi pomogło, bo czas mijał mi szybciej. Miałam wsparcie rodziny mojej i Marka, to mi bardzo dużo dało.

Obejrzyj dokładnie

Ale sama też byłaś chora, chory był Twój syn.

Tak, ale nie mogłam się poddać, musiałam myśleć pozytywnie. Mój mąż był ciężko chory, ale wierzyłam, że z tego wyjdzie. Przez pierwsze dwa tygodnie, mimo choroby, trzymała mnie adrenalina.

Byłaś w stanie pracować?

Musiałam coś robić, żeby nie myśleć tyle o COVID-19. Brałam paracetamol i próbowałam pracować. Chociaż przyznaję, że po tym, jak sama wyzdrowiałam, a Mark dalej był pod respiratorem, dotarło do mnie dopiero, że z nim może być różnie, że skoro nie oddycha samodzielnie, jest w szpitalu, to muszę liczyć się z najgorszym. Najgorsze w tej chorobie jest to, że jest nieprzewidywalna. Wzięłam kilka dni wolnego, w okolicy świąt, potrzebowałam poukładać sobie wszystko. Zrozumiałam, że to nie jest niczyja wina. Mark zachorował, choć był ostrożny, jak mnóstwo ludzi na świecie. Były też momenty, że siedziałam wieczorami, patrzyłam w przestrzeń i nie myślałam o niczym. Ale wtedy przychodził mój syn i mówił, że będzie dobrze! Nie mogłam zwątpić.

Jak w Wielkiej Brytanii radzicie sobie z koronawirusem? W Polsce mamy trzeci etap odmrażania gospodarki i uczymy się krok po kroku żyć z koronawirusem.

Brytyjski rząd miał od początku wsparcie społeczne dla swoich działań w tym temacie. Teraz pojawiają się głosy, że lockdown (zakaz wychodzenia z domów, zamkniecie szkół, restauracji, zakładów pracy etc. - red.) mógł być wcześniej, zwłaszcza w Londynie, ale zawsze łatwiej oceniać coś z perspektywy czasu. Od tego tygodnia ludzie, którzy nie mogą pracować z domu, mają powoli wracać do pracy, można więcej wychodzić z domu, chodzić na spacery. Generalnie większość Brytyjczyków trzymała się zaleceń i robi to nadal. Ludzie w sklepie, na ulicy zachowują dystans. Były momenty, kiedy była ładna pogoda, że zbyt dużo ludzi wychodziło mimo nakazu pozostania w domach, ale tacy, którzy ignorują nakazy, są wszędzie.

Maseczki musicie nosić?

Na razie nie, ale w nowym dokumencie z zaleceniami rządu już to jest. I w sklepach np. trzeba będzie nosić maseczki.

Twoim zdaniem państwo brytyjskie zdało egzamin?

Uważam, że tak. Mamy ponad 30 tys. ofiar i to ogromna liczba, rodzą się pytania, dlaczego jest ich tak dużo, ale opieka w szpitalach jest bardzo dobra, służba zdrowia zdała egzamin, każdy, kto potrzebował respiratora, dostał go. Brytyjczycy są odpowiedzialni i poważnie traktują obostrzenia. Teraz musimy nauczyć się żyć z koronawirusem tak, jak w Polsce.

Rozmawiała: Maria Olecha-Lisiecka

Zobacz koniecznie

Bądź na bieżąco i obserwuj

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera