Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Balanga w Zakopanem z konsekwencjami. Recenzja filmu "Niebezpieczni dżentelmeni"

Adam Pazera
„Niejeden z nas wspomina, swoje balowania – gdy budzi się nazajutrz bez o-pamiętania”. Skoro reżyser Maciej Kawalski ukończył medycynę, którą porzucił na rzecz kręcenia filmów (na razie debiutuje fabułą), to nic dziwnego, że głównym bohaterem „Niebezpiecznych dżentelmenów” jest Tadeusz Boy-Żeleński, z wykształcenia… lekarz, ale w naszej świadomości przede wszystkim intelektualista wszechnauk: tłumacz, krytyk literacki i teatralny, poeta-satyryk, kronikarz i eseista, a także działacz społeczny.

„Trochę nadużyli, Młodej Polski tuzy,
Kiedy po wczorajszym, leczą swoje ‘guzy’.
Nic nie pamiętają, cóż to za sromota!
I gdzie się podziała, Tadkowa kapota?”

Wstępem do „Niebezpiecznych dżentelmenów” może być wymyślony przeze mnie naprędce powyższy wierszyk. Albowiem cztery sławne postacie (tuzy) polskiej kultury budzą się nad ranem po alkoholowo-narkotycznej libacji nie pamiętając, co działo się dnia poprzedniego.

A rzecz dzieje się w 1914 roku w Zakopanem, które od końca XIX wieku było mekką odwiedzaną (tak jak miasto modne jest obecnie poprzez „Sylwester marzeń”) lub zamieszkałą przez intelektualną śmietankę towarzyską okresu Młodej Polski. Tymi przedstawicielami bohemy – oprócz wspomnianego wcześniej Boya-Żeleńskiego – są: Stanisław Witkiewicz „Witkacy” - pisarz, malarz, filozof i dramaturg, Joseph Conrad – pisarz i publicysta oraz Bronisław Malinowski – antropolog i podróżnik.

„Ta historia mogła się wydarzyć naprawdę, ale się nie wydarzyła”. Taki napis pojawia się na wstępie filmu, bo rzeczywiście czterej wspomniani bohaterowie mogli się spotkać w takiej konfiguracji, ale się nie spotkali (choć ponoć zabrakło kilku dni). Lecz od czegóż jest wyobraźnia Macieja Kawalskiego, scenarzysty i reżysera jednocześnie czyli rodzaj historii alternatywnej! I mówię to bez złośliwości czy ironii.

…Tadeusz Żeleński budzi się nad ranem przed willą Witkiewicza, gdzie dnia poprzedniego odbywała się balanga, wchodzi do wnętrza i prosi jednego z dochodzących do siebie współbiesiadników: „Stasiu, musisz mi pomóc” oraz sam do siebie: „Co ja tu robię, gdzie jest mój płaszcz? Ja muszę do szpitala, mam dyżur” (jest lekarzem-pediatrą). Na co z ironią acz przytomnie odpowiada Conrad: „pan się zgubił bezpowrotnie”. Staś (Witkacy) z kolei nie może odnaleźć 40 tys. koron przeznaczonych na wyprawę badawczą do Australii z Malinowskim. „Czy ktoś coś pamięta z dnia wczorajszego?” – pada rozpaczliwe pytanie.

A Conrad, najstarszy z towarzystwa, zachowuje trzeźwość umysłu: „panowie, mamy lukę pamięciową”. I przypomina wszystkim, że wczoraj wieczorem – za namową Stasia – zażywali m.in. pejotl, a to „narkotyk metapsychiczny”, który daje „odlot”.

Tymczasem w pomieszczeniu, czterej dżentelmeni odkrywają jeszcze kogoś – to leżący na podłodze, bez oznak życia, z kulą w piersi, nieznany im osobnik. Kto to jest, skąd się tutaj wziął, oczywiście nie są w stanie sobie przypomnieć. Tymczasem do drzwi puka austriacki żandarm, pytając o doktora Żeleńskiego, który wczoraj… został zastrzelony, jest wszak informacja
w „Wieściach podhalańskich”! Doktor chce pokazać swe dokumenty, ale one są w płaszczu, a tymczasem płaszcza nie ma! „Och wy, artystyczne łajdaki, coś mi tu śmierdzi” – podejrzliwie węszy policjant. W wyniku pewnego „działania” trzeźwiejących przyjaciół rola żandarma się kończy, zaś dzielni bohaterowie dzieląc się na dwie grupy – Żeleński i Conrad oraz Witkacy i Malinowski – wsiadają w dorożki i jadą w miasto z mocnym postanowieniem „odnalezienia wczorajszego dnia”: kim jest tajemniczy trup oraz rozwikłać zagadkę rzekomej „śmierci” Tadeusza. Siłę filmu stanowi doborowy kwartet aktorów: Tomasz Kot (Żeleński), Marcin Dorociński (Witkacy), Andrzej Seweryn (Conrad) i Wojciech Mencwaldowski (Malinowski). Choć dobrzy aktorzy to nie wszystko (warto przypomnieć „Złoto dezerterów” z jeszcze większą galerią naszych gwiazd z czego wyszła - najdelikatniej mówiąc – „taka piękna katastrofa”), to czterej „niebezpieczni dżentelmeni” utrzymują zawrotne tempo akcji, zabawnych gagów jest tu co niemiara i aktorzy świetnie bawią się tą konwencją komedii kryminalnej.

Jednakże to nagromadzenie wątków i kolejnych postaci historycznych czyni film nieco chaotycznym, a rozwikłanie zagadki wczorajszego wieczora schodzi jakby na dalszy plan. Bo kogóż tam nie ma z tej płodnej artystycznie epoki: Zofia Stryjeńska (malarka), Maria Pawlikowska-Jasnorzewska (poetka), Zofia Nałkowska (pisarka), Artur Rubinstein (pianista), Karol Szymanowski (kompozytor), August Zamoyski (rzeźbiarz). I wszyscy namiętnie plotkują, aż Witkacy wrzaśnie na nich, że są „bandą pijaków i narkomanów”. Jednak to pozostałe towarzystwo nie wnosi nic nowego do fabuły, mimo, że krótki napis z archiwalną fotką postaci informuje, jakie dziedziny sztuki reprezentują. Reżyser nie oszczędza więc nikogo, w tym konglomeracie postaci znalazło się też miejsce dla…Józefa Piłsudskiego, Włodzimierza Lenina i jego towarzyszki Nadieżdy Krupskiej! Robienie idiotów z Komendanta i jego oddziału zapewne spodoba się pewnym środowiskom: jego strzelcy gromadzą broń, ćwiczą w górach strzelanie do słomianej kukły i chybią niemiłosiernie, a w tle słyszę motyw pieśni „O, mój rozmarynie”. Zaś sam wódz w teatrze zapowiada występ: „za fortepianem światowej sławy Szopen – Karol Szymanowski”. Równie karykaturalnie przedstawiony jest wódz rewolucji – Lenin, ale zabicie ot, tak sobie, Bogu ducha winnego górala przez Krupską, niezbyt mi się podoba w tej komediowej konwencji. Zresztą wątek Piłsudskiego i Lenina z brawurową strzelaniną w teatrze to temat na osobny film.

Mając więc prawo do pewnych wątpliwości, podziwiać jednak można w filmie błyskotliwy montaż, motywy muzyki góralskiej, znakomitą scenografię, kostiumy i wnętrza. Ale gdy słyszę głosy, że „Niebezpieczni dżentelmeni” zrealizowane są na poziomie fantazji Terry Gilliama i nawiązują stylistyką do filmów Guy’a Ritchie i Quentina Tarantino wolałbym powstrzymać się z pochwałami. Poczekajmy na kolejny film, który może być mocniejszym wyznacznikiem drogi reżyserskiej Kawalskiego.
Podsumowując więc film, żegnam się słowami Conrada-Seweryna, gdy zwraca się do swych kompanów: „nie chcę powiedzieć, że było miło, ale było”.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera