Jednym z ulubionych napojów podawanym na śniadanie były np. tzw. łuski kakaowe. Dziś w epoce nesquika i innych słodkości pewnie niewielu młodych ludzi wie, co to takiego. A były to łupiny (dzisiaj pewnie wyrzucane) pozostałe po produkcji kakao, które po wygotowaniu dawały napój smakujący o wiele lepiej niż samo mleko, czy zbożowa kawa z mlekiem.
A co piło się po intensywnym wysiłku na boisku sportowym i kolejnym wygranym (przegranym) meczu? Pamiętam, że woda mineralna nie była w modzie, zresztą jej dostępność była dosyć ograniczona. Nie brakowało natomiast w sklepach lepkich napojów, które jednego na pewno nie robiły - nie gasiły pragnienia. Prym wśród nich wiodła pola cocta, która pewnie zawierała jedynie wodę, cukier oraz jakiś barwnik i po jej spożyciu pić się chciało bardziej niż przed pierwszym łykiem. Dlatego, przy wysokich temperaturach, rekordy powodzenia biły uliczne saturatory. Płynęła z nich woda prosto z sieci wodociągowej. Oczywiście szczytem szczęścia było, gdy znalazła się w niej odrobina soku.
Ogromnym polem zmian jest również sprzęt sportowy. Pierwsza piłka skórzana, którą dostałem jeszcze w przedszkolu, była wiązana. A i tak była obiektem zazdrości kolegów z piaskownicy, bo oni mieli jedynie piłki gumowe, które w ilościach hurtowych dziurawiły się na okolicznych płotach. Ale już ta następna, otrzymana z okazji komunii "skóra" , pozwoliła rozgrywać mecze z prawdziwego zdarzenia. Bez bolesnych uderzeń wiążącym piłkę rzemieniem, grało się o wiele lepiej.
Ciekawie wyglądała też sprawa z rowerami. Ten pierwszy, z przerzutkami, a więc spełniający marzenia, był z ZSRR, a dokładnie z fabryki znajdującej się na terenie Ukrainy. Ważył chyba ze 20 kilo, bo wszystko co pochodziło ze Wschodu musiało być bardzo masywne i praktycznie niezniszczalne. Miał trzy tarcze z tyłu i wydawał się być cudem techniki. Dopiero później było mi dane dosiąść prawdziwej wyścigówki marki Favorit, która ważyła dwa razy mniej. I wtedy można było wreszcie mówić o prawdziwym ściganiu.
I na koniec refleksja z lat 70., czyli pierwszych samodzielnych wyjazdów wakacyjnych. Związana z telefonami, a dokładnie z informowaniem rodziców (taka mieliśmy umowę), co się dzieje. A ponieważ zazwyczaj ekipa z którą jeździłem zatrzymywała się w miejscach dalekich od cywilizacji, znalezienie telefonu, z którego można się było dodzwonić do domu, było nie lada wyzwaniem. Najpierw trzeba było bowiem dotrzeć do najbliższego miasta, potem znaleźć w nim pocztę, zamówić rozmowę i liczyć na szczęście, że po kilku godzinach połączenie zostanie zrealizowane. Nie zawsze tak było.
CZYTAJ KONIECZNIE
Blog Stanisława Bartosika: Wspomnienia 50-latków
*Slash w Katowicach! Spodek oszalał [SENSACYJNE ZDJĘCIA i WIDEO]
*Hajmat, hanysy, gorole, powstania śląskie, godka! [Śląski Słownik Pojęć Kontrowersyjnych]
*Ranking szkół nauki jazdy 2013
*Poznaj tajemnicę abdykacji papieża Benedykta XVI
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?