Jaki był mój 13 grudnia 1981 roku? Mieszkałem wtedy w hotelu asystenckim Uniwersytetu Śląskiego na katowickim osiedlu Paderewskiego. Jeszcze na początku grudnia przebywała tam również grupa nauczycieli akademickich spoza Polski. I byli to nie tylko Rosjanie. Jednak nasi sąsiedzi ze wschodu byli poza wszelkimi podejrzeniami, więc i stan wojenny powitali w Katowicach. Uczonym innych nacji kazano wcześniej opuścić Polskę, Cóż władze uniwersytetu, nazywanego wówczas czerwonym, wiedziały co robią.
Chociaż opozycjonistów wśród asystentów UŚ nie było zbyt wielu, to jednak jeden z sąsiadów "zaginął" na kilku tygodni po 13 grudnia. Czy był internowany? Nie chciał o tym rozmawiać. Z kolei inny z lokatorów hotelu, jakby przewidując stan wojenny, już 10 grudnia zwinął żagle i wyjechał w nieznanym kierunku. Rozpytywali później o niego wszechobecni SB-cy, ale nic nie wskórali. Natomiast gdy władza trochę odpuściła, kolega wrócił jakby nigdy nic.
Wśród mieszkańców hotelu powszechne było przekonanie, że coś wisi w powietrzu. Jedni twierdzili, iż nic nas nie ochroni przed strajkiem generalnym, inni mówili o nieuchronnym wejściu Ruskich. O możliwości wprowadzeniu stanu wojennego mówiło się niewiele, chociaż akurat dla mnie nie był on zbyt wielkim zaskoczeniem. Cóż, pracując już wtedy w mediach miałem trochę lepszy dostęp do informacji i widziałem (słyszałem), że także redakcja przygotowuje się na sytuację nadzwyczajną. Gazeta, a była nią Trybuna Robotnicza (tam właśnie zaczynałem swoją dziennikarska karierę), miała wychodzić bez względu na okoliczności. Gdyby np. doszło do strajku generalnego miała być drukowana w drukarni wojskowej, a nawet za granicą. Wiadomo było, że pracować będą przy niej zaufani dziennikarze - działacze partii pod ścisłą kuratelą Komitetu Wojewódzkiego PZPR i cenzury. Pierwsze specjalne spotkania, odprawy, szkolenia przygotowujące ich do tej roli odbywały się odbywały się już na przełomie września i października.
13 grudnia 1981 roku był bardzo mroźny. Oznaczał dla mnie początek przymusowego, blisko miesięcznego urlopu, w którym gazeta wychodziła, ale publikowała głównie materiały obowiązkowe, docierające do redakcji via Komitet Wojewódzki. Miesiąc ten pamiętam jako czas nadrabiania zaległości w życiu towarzyskim, bo przecież większość kolegów z pracy, w tym wszyscy z mojego pokolenia, miała wolne. Wymogi godziny milicyjnej omijaliśmy w prosty sposób, prowadząc długie Polaków rozmowy do brzasku.
Najdramatyczniejsze przeżycie? Wiązało się z tragedią w kopalni Wujek. Najpierw (było to już chyba 14 grudnia) na drodze obok osiedla pojawiły się czołgi jadące w kierunku kopalni Wujek. Ciekawość nakazywała sprawdzić - co dalej? Nie było szans, przy AWF-ie patrole milicyjno-wojskowe były tak gęste, że trzeba było zawrócić. Oczywiście niektórzy ryzykowali, ale wiązało się to z możliwością trafienia za kratki na co najmniej 48 godzin. Mając małe dziecko w domu nie miałem wątpliwości, że lepiej wrócić do domu. Serie strzałów usłyszałem gdy wracałem do domu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że strzelano do ludzi.
CZYTAJ KONIECZNIE
Blog Stanisława Bartosika: Wspomnienia 50-latków
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?