Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Blade Runner 2049": Treść w służbie formy [RECENZJA]

Cyprian Lakomy
Cyprian Lakomy
Ryan Gosling jako oficer policji K solidnie niesie na barkach ciężar całej akcji. A trochę musi się nanosić - film trwa 165 minut
Ryan Gosling jako oficer policji K solidnie niesie na barkach ciężar całej akcji. A trochę musi się nanosić - film trwa 165 minut Materiały dystrybutora
Wchodzący do kin 35 lat po kultowym filmie Ridleya Scotta „Blade Runner 2049” to widowiskowe, ale jednak rozczarowanie.

Miało być wspaniale. Ba, wiele zagranicznych mediów wydało już kategoryczny wyrok, że jest. Choćby dlatego, że kontynuowanie opowieści, która dla nurtu science fiction stanowi dziś jeden z punktów odniesienia wymaga zrobienia filmu przynajmniej porównywalnie świetnego. Również dlatego, że wprawdzie Scott nie siedzi już w reżyserskim fotelu, ale zamienił go na fotel producencki, pod pewnymi względami bardziej wpływowy. W końcu - pewnie także dlatego, że za kamerą zastąpił go Denis Villeneuve, który w ostatnich latach pokazał swój talent do tego, by choćby najcięższe historie kreślić na wielkim ekranie z lekkością i gracją.

Balon oczekiwań był więc nadmuchany do granic już od dawna. Było warto go dmuchać? Patrząc na „Blade Runner 2049” od strony czysto wizualnej - raczej tak. Los Angeles w filmie Denisa Villeneuve’a wygląda trochę tak jakby Meksyk z „Sicario” skrzyżować z ostatnim „Mad Maxem”, dodać metropolitalne neony i wiecznie padający deszcz. Wszystko to wygląda niezwykle pociągająco w sunących leniwie, długich ujęciach Rogera Deakinsa.

Aktorsko - też nieźle. Ryan Gosling w roli ścigającego replikantów gliny K gra oszczędnie, tak jak robił to choćby w „Drive”. Niezbyt rozmowny, przyciągający płeć piękną, a kiedy trzeba wyrwie oko olbrzymowi. Jared Leto jako psychopatyczny spadkobierca Tyrella, Niander Wallace to najbardziej wyrazista męska kreacja w filmie Villeneuve’a. Harrison Ford, czyli niemal pół wieku starszy Deckard, po prostu jest. I dobrze, że jest.

Błyszczą kobiety. Zarówno Robin Wright („House of Cards”) jako surowa przełożona K, jak i Sylvia Hoeks w roli pracującej dla Wallace’a Luv – kobiety bezwzględnej, kipiącej seksem i pozbawionej skrupułów zarazem.

Fabuła. Mimo znajomości „Łowcy androidów” z 1982 r. i paru retrospekcji czasem trudno połączyć wątki - co wynika z czego i dlaczego. Największym przewinieniem nowego „Blade Runnera” jest jednak wzbudzane od pierwszych sekund poczucie, że twórcy chcą tym filmem powiedzieć coś więcej, skłonić do głębszej refleksji. A ona niestety nie nadchodzi. Bo czy taką głębszą refleksją ma być teza, że postęp naukowy to miecz obosieczny? Albo że coraz częściej nas odczłowiecza? Że coraz więcej dzieł ludzkich zdolnych jest myśleć, a nawet odczuwać emocje? Przecież to wszystko wiemy. Nawet w niektórych redakcjach newsy piszą algorytmy.

Pod względem mówienia widzowi czegoś ważnego dużo skuteczniejszy był wspomniany “Mad Max. Na drodze gniewu” George'a Millera. Bo gdzieś pośród tych wiader testosteronu lejących się z ekranu i pozornie niewymagającej formuły filmu, w którym się ścigają i strzelają, udało się wywołać dyskusję o prawach i roli kobiet w społeczeństwie zdominowanym przez facetów. Czy celowo – nie wiem, ale trudno dziś znaleźć tekst o tamtym filmie, w którym choćby zdaniem nie zająknięto się na temat tego przekazu.

Niezły film. Jednak jak na następcę dzieła pomnikowego to wciąż trochę za mało.

Blade Runner 2049
reż. Denis Villeneuve
wyk. R. Gosling, R. Wright, H. Ford
W kinach

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: "Blade Runner 2049": Treść w służbie formy [RECENZJA] - Głos Wielkopolski