Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Człowiek to najokrutniejsze zwierzę”. Skolimowski stworzył film z miłości do zwierząt

Adam Pazera
„Łaska… jurora na pstrym koniu jeździ”, tak można powiedzieć o filmie „IO” Jerzego Skolimowskiego na podstawie czterech przykładów.

1) Na tegorocznym Festiwalu w Cannes film cieszył się olbrzymią popularnością, bardzo dobrze przyjęty przez krytyków festiwalowych czasopism „Le film français” i „Screen”, olbrzymia kolejka w sobotę na powtórkowy seans „Eo” do Sali Debussy’ego (ostatniego dnia festiwalu powtarzane są wszystkie filmy konkursowe), wreszcie nagroda Grand Prix du Jury na gali zamknięcia!

2) Na wrześniowym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni jurorzy nawet nie raczyli zauważyć udziału „IO” w konkursie i film wyjechał bez żadnej nagrody!

3) Z kolei Komisja Selekcyjna PISF wytypowała film Skolimowskiego jako polskiego kandydata do Oscara w kategorii: film zagraniczny!

4) I wreszcie na Cinefest w Miszkolcu, będąc członkiem 5-osobowego, międzynarodowego jury nie byłem w stanie (film nie podobał się) przekonać pozostałych współuczestników do przyznania nagrody!

Co jest takiego w filmie nestora naszej kinematografii, często idącego pod prąd wszelkim kierunkom i estetykom filmowym, że zbiera tak krańcowe oceny: od zachwytów po całkowitą negację? Że dla jednych to film wybitny, a inni wychodzą w trakcie seansu?
Już sam tytuł „IO” (z angielska „Eo”) budzić może zdziwienie, ale i zaciekawienie. To imię głównego bohatera, poczciwego osiołka, a jednocześnie głos wydawany przez kłapoucha.
A jako, że w polszczyźnie zwierzę to symbolizuje głupotę i upór (choć to ponoć super inteligentne stworzenia), to dla wielu taki wstęp już jest rezygnacją z możliwości zetknięcia się z dziełem na ekranie.
Rzeczywiście dla wielu widzów „IO” czyli historia osiołka, który występował w cyrku ze swoją opiekunką, ale po uwolnieniu go ma trafić do włoskiej rzeźni, może być trudny w odbiorze poprzez swą stylistykę. Ale właśnie owa konwencja (m.in. błyskotliwy montaż, ekscytująca, czasem głęboko majestatyczna ścieżka dźwiękowa, wizualizacja grą jaskrawoczerwonych stroboskopowych świateł) czyni film tak fascynującym i daje widzowi czas na refleksję nad kondycją świata i ludzką doczesnością w kontekście smutnego losu zwierzęcia.
Jerzy Skolimowski wspomina, iż przy realizacji „IO” inspirował się klasyką francuskiego kina, filmem z 1966 roku „Na los szczęścia, Baltazarze” Roberta Bressona. Ale w tamtym filmie więcej jest człowieka niż zwierzęcia, choć wątek nieszczęśliwej Marii toczy się równolegle z tytułowym Baltazarem, osiołkiem zakupionym dla dziewczyny. I choć dziwnie to zabrzmi: oboje cierpią wobec niegodziwego świata wokół nich. W filmie polskiego reżysera los zwierzęcia wybrzmiewa najmocniej, ludzie są tylko tłem, choć najczęściej w pejoratywnym znaczeniu.

Historia osiołka Skolimowskiego zaczyna się w cyrku Orion i jest on (osiołek, nie cyrk) pod czułą opieką cyrkówki Kasandry. Tylko przy niej osiołek czuje się dobrze, wydaje się, że z dobrocią patrzy na nią swymi dużymi smutnymi oczami. A dziewczyna broni go przed prymitywnymi kolegami („Nie waż się go dotknąć, Wasyl!”), którzy batem chcieliby zmusić zwierzę do posłuszeństwa. Wskutek protestu obrońców zwierząt („Tresura to tortura!”, „Zwierzę też cierpi!”) IO zostaje wywieziony z cyrku. Odjeżdża wielki tir ze zwierzętami, a na środku jezdni pozostaje zapłakana Kasandra. Ale czy w konsekwencji tej wolności osiołek odzyskuje inną wolność? Nie, bo wciąż zdany jest na los ludzi, albowiem tu rozpoczyna się jego wędrówka przez kraj, przekazywany jest z rąk do rąk jak niechciany przedmiot. Jest elementem ozdobnym (z wianuszkiem marchewek wokół szyi) podczas otwarcia – niemal w PRL-owskim stylu („otwieramy kolejne osiągnięcie, cel wspólnego dobra”) - dużej hali, następnie ciągnie wózek w stadninie koni, z zazdrością przyglądając się zgrabnym, smukłym wierzchowcom, ich pielęgnacji i krzątaniu się wokół nich opiekunów. Trafia do ośrodka, gdzie odbywa się rehabilitacja niepełnosprawnych dzieci (hipoterapia, a raczej – w przypadku osłów – onoterapia). Tam odnajduje IO cyrkówka, ale nie jest już Kasandrą, to zwyczajna Magda (niestety z flaszką w ręku), która życzy mu „niech spełniają się twoje marzenia, bądź szczęśliwy” i… odjeżdża. Z tęsknoty za dawną panią osiołek przełamuje ogrodzenie, przez ciemne lasy, gdzie słyszy strzały myśliwych, dociera na stadion piłkarski podczas meczu, przynosi szczęście klubowi i jako maskotka, owinięty biało-niebieskim szalikiem (nie, to nie „Ruch” Chorzów, a prowincjonalny „Zryw”) maszeruje z rozradowanymi kibicami ulicą.
A jeszcze później trafia do gospodarstwa, gdzie miotają się w klatkach zwierzęta futerkowe… Ta ciągła wędrówka – poprzez niesamowitą wizualizację - działa na emocje widza, a kamera co i rusz kieruje się w smutne, zdziwione oczy zwierzęcia, które jakby pyta: „Ludzie co tutaj się dzieje, o co tu chodzi?”

Oczywiście ktoś może powiedzieć: „zejdźmy na ziemię”, to tylko film i przecież - jak podano w napisach końcowych - „żadne zwierzę nie ucierpiało na planie”, przecież to tylko reżyserska manipulacja, owszem, zbliżenia na oczy zwierzęcia, ale czy rzeczywiście są smutne? Reżyser (a zwłaszcza operator Michał Dymek) kapitalnie filmuje osiołka, a właściwie sześć oślic, bo tyle wystąpiło w filmie jako jeden „podmiot” (w „Czterech pancernych…” grały przecież bodajże trzy „szariki”…), toteż widz niemal wchodzi w „psychikę” (?) zwierzęcia. Poetyka filmu, sposób jego realizacji, przejmująca do głębi muzyka Pawła Mykietyna działają na emocje widza, uwrażliwiają nas na jego los w dodatku w kontekście innych przedstawionych zwierząt: zabitego przez nieczułych myśliwych wilka, kwiczących świń, lisów na farmie czy koni wiezionych do Włoch na jednej przyczepie
z osiołkiem. Owszem, kino to magia, działająca na wyobraźnię, a inteligentny widz sam dopowie to, czego nie musiał dosłownie przedstawić reżyser. W końcowych napisach Jerzy Skolimowski zawarł informację, że stworzył film z miłości do zwierząt. I ja mu wierzę.
A znamienna jest sytuacja ze wspomnianego wcześniej festiwalu w Cannes: podczas uroczystego pokazu filmu na fotelu przeznaczonym dla reżysera (nie mógł wówczas przylecieć ze względów zdrowotnych) umieszczono duże zdjęcie pana Jerzego z twarzą przytuloną do pyska osiołka.

A ja na - również wzmiankowanym - festiwalu w Miszkolcu obejrzałem „IO” ponownie (pierwszy raz w Cannes) i podczas pobytu na Cinefest zakupiłem węgierskie salami. Ale jakoś nie mam na nie ochoty. Chyba przekażę bratu, gdy spotkamy się na Wszystkich Świętych w rodzinnym Jędrzejowie przy grobie rodziców… On z pewnością nie oglądał „IO”!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera