Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Czy palenie szkodzi?

Marek Szołtysek
Około 1975 roku na śląskich targowiskach i straganach odpustowych zaczęły się pojawiać gumy do żucia w kształcie papierosów. Były przywożone, czy może bardziej przemycane, gdzieś z Niemiec albo z ówczesnej Czechosłowacji.

Guma taka wyglądała dokładnie jak papieros. Miała kształt walca, a opakowane to było w papierek imitujący białą papierosową bibułkę z żółto-brązowym filtrem. Dzieci oczywiście bardzo chętnie te gumy kupowały, bawiąc się później w palenie papierosów. Młody wiek to jednak czas, kiedy głupota ma prawo dać o sobie znać. W tym wszystkim najgorsi jednak byli dorośli, którzy widząc dziecko bawiące się w "palenie gumy", reagowali aprobującym śmiechem. Tylko mądrzejsi rodzice tępili taki sposób zabawy, jako niebezpieczne oswajanie młodych z nałogiem. Tak było 35 lat temu, jednak dzisiaj jest o wiele gorzej. Dzieciom kupuje się na urodziny szampany owocowe, nastolatki kupują namiastki narkotyków nazywane potocznie dopalaczami, zaś młodzież jeździ do Czech - ale już nie po zabawkowe gumo-papierosy, ale po legalnie tam sprzedawane narkotyki, zwane dla zamydlenia oczu - miękkimi narkotykami. Do tego jeszcze parlamentarzyści polscy udają, że walczą z palaczami papierosów.

Kto jest bardziej narażony na choroby - palacze marzanny czy papierosów?

Skutkiem czego w praktyce ciągle w naszych restauracjach, szkołach i szpitalach są miejsca dla palaczy oraz innych, którzy niechcący muszą wąchać tytoniowy dym. Oczywiście, zdaniem palaczy zadymione pomieszczenie to dopiero takie, w którym można powiesić w powietrzu przysłowiową siekierę. Ale niepalący czują ten smród nawet z kilkunastu metrów. A dyskutując na ten temat w towarzystwie, znajomy palacz zabierając głos oświadczył, że rzuca tradycyjne palenie na rzecz nowoczesności i zaczął palić coś dziwacznego, co nazywa się potocznie e-papierosem albo papierosem elektronicznym. Jest to urządzenie, które zdaniem producentów tego dziwactwa, zastępuje zwykłe papierosy. Taki papieros nie śmierdzi, bo palacz wdycha rzekomo czystą nikotynę bez innych szkodliwych dymów. Przez to też taki elektroniczny papieros można sobie zapalić w miejscach, gdzie jest zakaz palenia. Czy zatem takie e-papierosy będzie można sobie palić w szpitalach, szkołach, kościołach czy salach operacyjnych? Przecież to nie szkodzi! Podobnie jak nie szkodzą kupowane dzieciom gumy do żucia w kształcie papierosów.
A piszę dzisiaj o paleniu papierosów nie po to, by poprzeć ich wrogów czy skrytykować zwolenników. Chcę jedynie uzmysłowić, że za dymem stoją ogromne interesy tytoniowych producentów i ich pieniądze, dzięki którym coś tak śmiercionośnego jak papieros jeszcze w ogóle jest produkowane. Z drugiej strony zazdroszczę producentom papierosów skuteczności, z jaką dbają, by ich klienci w Polsce ciągle mogli sobie palić w "wydzielonych miejscach" w szkołach, szpitalach czy restauracjach. A jak te tytoniowe azyle kiedyś się skończą, to już dla kompletnych nałogowców jest w rezerwie papieros elektroniczny. Pal i płać, płać i pal! Jeszcze nikotyna nie zginęła póki my żyjemy i pieniędzmi dysponujemy! Zatem naprawdę szczerze zazdroszczę lobby tytoniowemu, jak dba o swoje sprawy.

O Boże!, gdyby tak śląskie lobby miało choć połowę tej skuteczności i pieniędzy. Gdyby ktoś tak chciał zadbać o śląską kulturę. Bo tymczasem mamy tak, że w praktyce ludzie chodzą po rynkach, parkach i palą papierosy, a my to częściowo też wdychamy i czujemy. Natomiast gdyby ktoś chciał zrobić dziecku wiosenną marzannę i ją podpalić - to jest zakaz, bo to dymi. Jak chcielibyśmy marzannę sobie utopić w rzece - to możemy zapłacić mandat za zanieczyszczanie, bo śmiecić marzannami nie wolno. Ale czy ktoś idąc na spacer widział kiedyś leżące na drodze lub chodniku kawałki niedopalonej marzanny? Ja nie! Natomiast widziałem miliony porzuconych niedopałków papierosów. I kto się ma lepiej, kto jest świętą krową? Papierosy czy kultura? A co nam szkodzi bardziej, palenie marzanny czy papierosów? Kto bardziej jest narażony na choroby nowotworowe, palacze marzanny czy papierosów? A czy zwolennicy marzanny narażają na spore wydatki budżety rodzinne? Czy marzannopalacze są mniej produktywni w pracy, bo przynajmniej raz na godzinę robią sobie przerwę na palenie słomianej kukły? A czy ktoś się obawia, że jak odwiedzi go miłośnik marzanny, to potem trzeba prać firany i wietrzyć cały dom od śmierdzidymu? I niech już tej wyliczanki wystarczy.

Ponieważ właśnie idzie wiosna, to może ktoś zdecyduje się złamać prawo i jednak zabawi się w tradycyjne palenie marzanny? W każdym razie nawiązywanie do tradycji gorąco polecam. A obyczaj to bardzo stary i sięga zamierzchłych czasów, gdy nasi słowiańscy przodkowie byli jeszcze poganami, czy może lepiej powiedzieć - wierzyli w słowiańskie bóstwa. A najprawdopodobniej jednym z nich była jakaś mora, zmora, mara, marana czy marzana, zwana dzisiaj potocznie marzanną. Było to bóstwo w postaci kobiety-śmierci. Niestety, nie zachowały się dokładne opisy tamtych dawnych obrzędów religijnych, ale powszechnie się dzisiaj twierdzi, że resztki z nich przetrwały w ludowych zwyczajach topienia lub palenia marzanny. Dzisiaj oczywiście jest to już tylko forma wiosennej zabawy, organizowanej czasami w szkołach z okazji święta wiosny 21 marca. Choć dawniej czasem obrządku marzanny była szeroko rozumiana wiosna, czyli przełom marca i kwietnia. Jednak zawsze ostatecznym dniem spalenia marzanny była Niedziela Palmowa, bo potem zwyczaj ten bardzo by się kłócił z atmosferą Wielkiego Tygodnia.

A na czym dokładnie polegały zwyczaje związane z marzanną? Uosabiano marzannę ze śmiercią, złem, więc kiedy na wiosnę natura budzi się po zimie do życia, to symbolicznie też należało zniszczyć śmierć. Robiono więc wyobrażenie kobiety-śmierci, właśnie tej marzanny, za pomocą kijów, słomy i starych szmat. Potem śmierć wyprowadzano poza domostwa, za wieś. Po drodze kukłę obrzucano błotem, kamieniami i bito kijami, po czym albo ją topiono w rzekach czy stawach, albo palono. Następnie wracano do domu, ale nie z pustymi rękami. Zrywano małą choineczkę czy brzózkę, czasami zdobiono ją wstążkami czy suszonymi lub papierowymi kwiatkami. I to był goik, zwany też czasami maikiem. Idąc z tym goikiem tańczono i śpiewano wesołe pieśniczki, po czym zatykano go na wysokiej żerdzi gdzieś w środku wsi. A ten ozdobny goik stał potem przez całą wiosnę, symbolizując radość i nowe życie. Dzisiaj też goiki, jako ozdoby wielkanocne, zwykło się nawet stroić malowanymi wydmuszkami z jajek czy ozdobami w kształcie piskląt i zajączków.

Jednak palenie marzanny to nie jedyne palenie obecne w wiosennej i wielkopostnej tradycji śląskiej, bo są jeszcze trzy inne nazywane po śląsku: POLYNIE ŻURU - w tym przypadku nie podpalano oczywiście tej zupy, ale wszystkie znalezione w obejściu rupiecie. Przykładowo stare szmaty, zagrabione po zimie suche kawałki traw czy gałęzi. A nazwa palenie żuru wzięła się stąd, że te pozimowe rupiecie były tak samo obmierzłe jak zimowe chłody i jedzony przez cały Wielki Post żur. A potem było jeszcze w tym okresie POLYNIE JUDOSZA. Jest to uliczne przedstawienie sięgające przynajmniej XVII wieku i jakoś związane z paleniem marzanny czy żuru. Tyle tylko, że symbolem zła jest zrobiony ze słomy Judasz zdrajca, który wydał Chrystusa. W Wielkim Tygodniu z paleniem kukły Judasza spotkałem się w Odrze koło Gorzyc i w Skoczowie. I jeszcze na koniec trzeba wyliczyć POLYNIE SZKROBACZEK.
A co to takiego? Opowiem w jednym z najbliższych felietonów.
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!