Czy to rzeczywiście jest ważne?

Krystyna Bochenek
W większości jesteśmy marudni. Od rana do wieczora wściekamy się i narzekamy.

Na nadmiar pracy, na jej brak, na pogodę i na niepogodę, zwłaszcza na to, że boli głowa, i że w kościach łamie, na katar, na pracę, na szefa, na męża, na żonę, na dzieci i na to, że ktoś coś powiedział, że w ogóle prześladuje nas pech. Beznadzieja - mawiamy z ochotą i bez zastanowienia, rozdzierając szaty nad błahymi często zdarzeniami. Jesteśmy mistrzami w wynajdywaniu i wyolbrzymianiu zwyczajnych codziennych spraw i problemików. Dlatego czasami, kiedy dopadnie nas "dzień narzekacza", warto postawić sobie pytanie: czy rzeczywiście jest powód, żeby się tą czy inną rzeczą zamartwiać i czy za tydzień będziemy w ogóle pamiętać co na przykład w miniony piątek spędzało nam sen z powiek? A może szkoda czasu i zdrowia? Zazwyczaj bowiem już po dwóch dniach zapominamy czym zamartwialiśmy się wcześniej, znajdujemy nowy te, najpewniej wydumany, nie wart był chwili uwagi i jednego nawet siwego włosa. Zresztą już następnego dnia nie pamiętamy nawet o co szło…

Myślałam o tym wszystkim, uczestnicząc niedawno w dwóch interesujących spotkaniach z osobami niepełnosprawnymi. Podczas pierwszego, razem z posłem Markiem Plurą, tytułem "Lady D." (Dama Niepełnosprawna) miałam honor nagradzać panie, które mimo różnego stopnia kalectwa, mogą dla innych stanowić wzór. Tak jak niewidoma romanistka, logopedka, której aktywność i energia kompletnie onieśmiela, utalentowana głucha i niewidoma śpiewaczka, która wygrywa liczne konkursy, czy niepełnosprawna ruchowo pływaczka, medalistka paraolimpiady. Drugie spotkanie, zorganizowane przez Wydział Opieki Zdrowotnej Śląskiego Uniwersytetu Medycznego, było połączone z promocją książki Małgorzaty Wach "Każdy ma swoje Kilimandżaro".

Autorka opisała w niej wyprawę osób dotkniętych kalectwem na najwyższą górę Afryki. Kiedy rozglądałam się po sali, gdzie było gwarno i radośnie, myślałam ze wstydem o tych przeróżnych wyolbrzymianych przez wielu z nas na co dzień "nieszczęściach", którymi zatruwamy siebie i innych. Bo co miałby powiedzieć chłopak porażony prądem, który stracił rękę i nogę, inny młody człowiek niewidomy od urodzenia, dziewczyna na wózku inwalidzkim, mistrzyni w biegach narciarskich, która nie ma rąk, czy prześliczna Angelika, której radości życia nie odebrała niezmiernie rzadka choroba? Oni nie mieli pretensji do całego świata, nie użalali się nad sobą i własnym nieszczęściem. I dlatego spotkanie z podróżnikami, którzy mimo swego kalectwa, także na wózkach i o kulach postanowili zdobyć szczyt, było prawdziwą lekcją życia.
Z zainteresowaniem słuchałam uczestników wyprawy na ,,dach Afryki", którzy z błyskiem w oku mówili o wysokogórskich zmaganiach z przeciwnościami losu, o swych marzeniach, zwycięstwach i porażkach. Podróżników żegnała przed wyprawą Anna Dymna. " Gdy obok ma się przyjaciela, można wyjść z każdej ciemności, można nauczyć się na nowo kochać życie, biegać bez nóg, widzieć bez oczu… I normalnie żyć. Wychodząc z cierpienia, nieszczęścia, depresji, uruchomiliście w sobie siły o których istnieniu zwykły człowiek nie ma pojęcia" - napisała we wstępie do książki. Pokonywali własne słabości, trudy podróży, zmagali się z różnymi niedyspozycjami, ze zmęczeniem i z rozrzedzonym powietrzem.

Nie wszyscy weszli na szczyt, a w trakcie wyprawy dochodziło do zdarzeń dramatycznych. Nie da się bowiem przewidzieć wszystkich okoliczności, ani zabezpieczyć przed reakcjami uczestników na ekstremalne warunki, które panują w wysokich górach. Wśród wytrawnych wspinaczy też zdarzają się przypadki skrajnego egoizmu. Nawet legendarnemu Reinholdowi Messnerowi, słynnemu alpiniście i himalaiście ostatnich lat, zdobywcy ,,Korony Ziemi", czyli wszystkich istniejących czternastu ośmiotysięczników, zarzuca się porzucenie w górach młodszego brata. Jednak podczas spotkania w Śląskim Uniwersytecie Medycznym mało było mowy o niesnaskach i o pretensjach: wszyscy zebrani mieli dla siebie sporo szacunku i wdzięczności. Każdego z osobna i wszystkich razem wzmocniło to, że pokonywali siebie oraz własne słabości.

Zaprosili ich na spotkanie przyszli fizjoterapeuci i rehabilitanci, którzy na własne oczy mogli zobaczyć, jak wspaniałe efekty może przynieść ich praca.

Niecodzienne spotkanie postawiło też nieco do pionu pozostałych zgromadzonych. Pozwoliło nam bowiem przywrócić dystans i wyważyć właściwe proporcje w postrzeganiu zwyczajnych, małych zmartwień.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na Twitterze!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na Twiterze!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Komentarze

Komentowanie artykułów jest możliwe wyłącznie dla zalogowanych Użytkowników. Cenimy wolność słowa i nieskrępowane dyskusje, ale serdecznie prosimy o przestrzeganie kultury osobistej, dobrych obyczajów i reguł prawa. Wszelkie wpisy, które nie są zgodne ze standardami, proszę zgłaszać do moderacji. Zaloguj się lub załóż konto

Nie hejtuj, pisz kulturalne i zgodne z prawem komentarze! Jeśli widzisz niestosowny wpis - kliknij „zgłoś nadużycie”.

Podaj powód zgłoszenia

Nikt jeszcze nie skomentował tego artykułu.
Wróć na dziennikzachodni.pl Dziennik Zachodni