Jacek Bombor

My momy w doma takich rufijoków sześcioro

Rodzina Galwasów z wodzisławskich Wilchw. Ania w stroju śląskim Fot. arc. rodzinne Rodzina Galwasów z wodzisławskich Wilchw. Ania w stroju śląskim
Jacek Bombor

Szpacyrowoł arcybiskup Damian po kokoszyckim parku. Ani by sie nie zdało, a tu słoszny wiek na karku – recytuje Antek Galwas. Przez tłum gości, usadowionych w sali koncertowej katowickiej Akademii Muzycznej, przechodzi szmer zaciekawienia. - Przodzi w Mariackim kościele parafijo kludzi. A potym arcypastyrz, co Ślonzokow z Gorolami godzi – kontynuuje Antek, a na widowni rozlegają się salwy śmiechu. Antek i jego młodsza siostra Ania Galwasowie z wodzisławskich Wilchw zdobyli serca gości uroczystości z okazji 80-urodzin arcybiskupa Damiana Zimonia.

- Mszo odprawić, wybierzmować. Na pyndzyji nie proznować! Jedzie w gory - świyży luft. Sił dodowo jak za dwóch! – recytowała dziewczynka…
Takiej historii swojego życia jeszcze arcybiskup Damian Zimoń nie wysłuchał. A ułożyła je mama dzieciaków, Ewelina Sokół-Galwas, która o gwarze wie niemal wszystko. Dowód? Zdobyła tytuł Ślązaczki Roku w 2013 roku, w XXIII edycji konkursu Radia Katowice „Po naszymu, czyli po śląsku”, jest też współautorką lokalnego słownika polsko-śląskiego.

„Chca Wom opowiedzieć o rodzinie, bo łostatnio sie tela roztomańtych doradcow znodło, kerzi mondrujom, jako to mo być. Ci, o kerych rychtyk idzie, majom za tela frasunkow w doma, robiom swoi, siedzom po cichu, i się yno za głowa chytajom, co też sie w tym świecie wyrobio”
- Szczynść Boże! – wita w progu naszego dziennikarza Antek Galwas. Dom Galwasów schowany jest w malowniczej dzielnicy Wodzisławia Śląskiego - na Wilchwach. Gospodyni podejmuje nas kawą. Ania i Antoś to żywe srebra. Siadają przy stole i wciąż mają coś do powiedzenia. Jak to z tym występem u księdza arcybiskupa Zimonia było?
- Znajomy ksiądz poprosił o napisanie życzeń po śląsku dla księdza arcybiskupa. Życzenia miały być na koniec koncertu. Bo program urodzinowy poważny, z muzyką Mozarta, Henryka Mikołaja Góreckiego. Więc przydałoby się coś takiego wesołego. Obejrzałam dokument o życiu arcybiskupa Zimonia i tak powstał tekst – opowiada Ewelina Sokół-Galwas.
Dzieci starsze i młodsze występowały w różnych konkursach gwarowych, „Wilchwiańskich talentach”, „Fedrowaniu w Godce”, „Spotkaniach z Folklorem” w Wodzisławiu, ale także są półfinalistami konkursu Radia Katowice „Po naszymu, czyli po śląsku.
- Jo się wcale nie bołach – cieszy się Ania, która w styczniu skończy 9 lat. Antoś jest o półtora roku starszy. Oboje na co dzień w domu posługują się gwarą – dla nich nauka wierszyków po śląsku to żaden problem – mama czuwa nad wszystkim, a później z nimi powtarza teksty, często występują. To też najlepszy sposób na pielęgnowanie gwary, która powoli zanika – ale nie w domu Galwasów. O nie, na to rodzice nigdy by sobie nie mogli pozwolić. Bo w ich rodzinie „godo” się od pokoleń.

„Wiym, jako to bywo, bo my momy w doma takich rufijokow sześcioro, a kożdy, to inakszo szerga. Jedyn poszkryfie ściana za dwiyrzami, drugi obtargo liści z kwiotka i przesuje ziymia z doniczki koczce do mlyka”
Galwasowie to typowa śląska rodzina. Ona, pracująca w biurze rachunkowym mama i gospodyni na pełny etat, on, Jerzy, dbający o gospodarstwo rolne z 20 kozami i pracownik prywatnej firmy. I szóstka pociech: Bernadka jest najmłodsza, ma 5,5 lat, Ania jest druga z kolei, w styczniu kończy 9 lat, Antoś ma lat 10. Jest jeszcze 15-letnia Basia, 18-letni Marcin i 20-letnia Marysia, dziś studentka medycyny w Krakowie. Wszystkie dzieciaki rozwijają się też muzycznie: Marcin gra w szkole muzycznej na puzonie, Antek na trąbce, Ania na fortepianie, Basia obecnie na organach. A Bernadka? - Na razie gra na uczuciach - śmieje się tata.
Od małego wszyscy z wszystkimi mówią w tym domu gwarą. Ale przejście na język literacki też nie stanowi problemu. – Każdy Ślązak powinien być dwujęzyczny, choć, prawda, po akcencie i tak wszyscy poznają.
Godki dzieci muszą się nauczyć w doma – śmieje się pani Ewelina. Jej rodzina pochodzi ze Śląska, tata Hilary z Wilchw, a mama Łucja z pobliskiego Radlina Górnego. Mąż Jerzy natomiast ma bardziej skomplikowany rodowód: jego ojciec pochodzi z Rudy Śląskiej, ale mama ze Skrbeńska w gminie Godów. - Co dom, to była inna gwara. I to jest fajne, że teraz daje się do połączyć w coś nowego, nie da się tego do jednego worka wrzucić – mówi.

„Dzisio je modne życi pospołu „na próba”, młodzi sie bojom ślubować, żeby „wolności” nie stracić. Nie widzom, że przeca i profity ze stanu małżyńskigo som, kaj ciynżor dzielony sie robi lekciejszy, a radość dzielono sie pomnożo”
Państwo Galwasowie poznali się na rozpoczęciu roku szkolnego w Technikum Rolniczym w Pszczynie, gdzie mieszkali w internacie. – To były lata 80-te i pamiętam, że wówczas gwara nie była mile widziana w szkole.
Choć było sporo uczniów z okolic Pszczyny, Tychów, Wodzisławia, z którymi można było „pogodać”. Na szczęście dzisiaj nie musimy się gwary wstydzić – tłumaczy pani Ewelina. Dziś jej dzieci nie mają tego problemu. Chodzą do miejscowej podstawówki nr 8, a tam o śląskość dba się bardzo dobrze – są konkursy gwary, „Wilchwiańskie wspomnienia”. Nauczyciele mają ciekawe pomysły, by o gwarze nie zapominano – chwali Ewelina Sokół-Galwas. Antoś mówi, że w jego klasie na 16 kolegów co najmniej połowa mówi po śląsku. – To normalne, wszyscy „godomy” . Nikt się nie śmieje, bo niby z czego? – pyta rezolutnie 10-latek. Już 8 lat temu jego siostra Marysia zdobyła tytuł Młodzieżowego Ślązaka Roku. Bo Galwasowie upodobali sobie ten konkurs od lat i - w różnym składzie - się tam pojawiają. To wtedy pani Ewelina zaczęła pisać ciekawe, śląskie teksty. Bo – jak przyznaje - zauważyła, że na podobnych konkursach monologi się powtarzają. – Więc postanowiłam stworzyć coś swojego - przypomina.
- Marysia pojechała tam z nauczycielką, panią Ireną Brachman i bratem Marcinem i najpierw dostała się do półfinałów. Potem był finał w Zabrzu i okazało się, że była najlepsza – mówi dumna mama. Sama wówczas nie mogła tam być - Ania miała zaledwie 8 miesięcy, musiała się nią zająć. Ale w kolejnych latach znów wysyłała tam swoje dzieci, aż w końcu powiedziały: - Mama, yno nom piszesz, piszesz, a spróbuj sama – przypomina. Tytuł „Ślązaka Roku” otrzymała za czwartym podejściem, w 2013 roku. Choć przypomina, że pierwsze eliminacje w radiu, to był horror… - Myślałam, że pójdzie lepiej, bo na studiach pracowałam w studenckim radiu. Głosu nie poznałam swojego, stres olbrzymi. Ale już później, w następnych latach, było lepiej – trzy razy w półfinałach, atmosfera była wspaniała. Pochłonęło mnie to – przyznaje. Jak przyjęła wiadomość o wygranej? - To mnie zaskoczyło w sumie, bo opowieści uczestników konkursu są bardzo piękne i trudno je porównać.
Niesamowite dowody sympatii otrzymałam z każdej strony – przyznaje. – Ślązaczka Roku? Niemożliwe – nie dowierzali w pracy, gdy następnego dnia po finale przyniosła szampana. Ale w internecie już wtedy huczało… Sąsiedzi, rodzina, znajomi, dziennikarze dzwonili tego dnia przez trzy godziny. Nie miała już siły trzymać słuchawki - mówi pan Jerzy.
Potem w szkole była wywiadówka i dostała oklaski od wszystkich zebranych. Czuła się naprawdę wyróżniona…

„Nie wiym, jako to z naszymi dzieckami bydzie we świecie, bo czas coroz warciejejszy leci i ani się łobejrzymy, a zacznie ich wyciepować z chałupy za rajom, aż gniozdo puste zostanie. Ale przeca mom nadzieja, że dycko bydom mieli kaj prziść ze swoimi biydami, pogodać, pochalatać na ciynżki życi”
A dzisiaj kolejne dzieci przynoszą jej chlubę, choćby występem na uroczystościach u arcybiskupa Damiana Zimonia. Ale im przychodzi to jakoś łatwo, bo gwara to nie tylko język. A zdecydowanie coś więcej.
To dom, tradycja, rodzina. - Mamy sześcioro dzieci, wiadomo, ile pracy kosztuje, aby trwać jako całość. To robota na pełny etat. Ale ta śląskość, pamięć o tym, że pokolenie naszych babek miało po dziesięcioro rodzeństwa, powoduje, że dajemy radę – mówi pani Ewelina.
Chociaż dziś spotkania wszystkich przy niedzielnym obiedzie to też święto. Marysia, 20-latka, na co dzień studiuje medycynę w Krakowie i tam mieszka w akademiku. - Wiele razy na imprezach proszono ją o jakiś tekst po śląsku. Słyszała wtedy: nic nie rozumiemy, ale ładne - śmieje się pan Jerzy.
Wszyscy są pewni, że gwara śląska i śląska tradycja w ich rodzinie przetrwają. Bo podczas najważniejszych uroczystości zakładają śląskie stroje ludowe – to nie przebranie, a specjalnie uszyte na najważniejsze okazje ubiór, którego założenie przynosi dumę. A w czasie rozmów tu wciąż się słyszy zapomniane dziś słowa: przoć, familijo, bajtel, szkwot…- Czy rufijok albo gizd. To o dzieciakach - rozrabiakach. Tak mówiono w domach naszych babek i tak my mówimy – wyjaśnia Ewelina Galwas.

- Śląskie wprowadzenia, fragmenty monologu autorstwa Eweliny Sokół-Galwas o rodzinie z 2012 roku









Jacek Bombor

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.