Inne od poczęcia skażone były zakulisowymi machinacjami, w wyniku których procedura konkursowa okazywała się dziurawą przykrywką, słabo osłaniającą towarzyskie gierki. Przyczyn jest wiele. Nasamprzód ta, że urząd nigdy nie był i nie jest zainteresowany wyłanianiem najlepszych kandydatów, a jedynie tych, którzy zapewnią pełną sterowalność. I posłuszne poddadzą się zawodowym i prywatnym oczekiwaniom dwóch pań, które od lat zgodnie pociągają za sznurki w kulturze województwa. Po wtóre: wybitne osobowości świata artystycznego nie startują w konkursach. Jeśli chcemy, aby regionalna instytucja dostała któregoś z nich i znalazła się w światowym obiegu, wtedy o dyrektora trzeba zabiegać i godzić się na wygórowane warunki, nie tylko finansowe. A wreszcie: najlepszych nie chcą też zespoły naszych prowincjonalnych cyrków, okopane w swoim świętym spokoju, bezpiecznym ciepełku, obstawione związkami zawodowymi gwarantującymi dożywotni chleb i małe wymagania.
Urząd nigdy nie był i nie jest zainteresowany wyłanianiem najlepszych kandydatów, a jedynie tych, którzy zapewnią pełną sterowalność
Właśnie uruchomiono dwie awanturki. Jedną w Instytucji Filmowej Silesia-Film, gdzie jeszcze nie ucichły echa po ostatnim skandalu, a już rozpisano konkurs, który zapewne skończy się taką samą grandą. Firma ta została powołana do życia z wielkimi ambicjami krzewienia kultury filmowej, a stała się bezwolną przybudówką do Wydziału Radia i Telewizji UŚ, wyprzedaje kolejne kina, wielomilionowej wartości sprzęt produkcyjny leży i starzeje się, od czasu do czasu dotykany przez studentów i ich opiekunów. A przeciętny obywatel ma z tego ledwie taki pożytek, że może sobie pójść do jednego z niesprzedanych jeszcze kin, w których za bilet zapłaci nieco mniej niż w multipleksie. Do tego naprawdę nie potrzeba rozbudowanej instytucji kultury.
Mając na uwadze skandal z poprzedniego "konkursu", żaden poważny kandydat nie wystawi twarzy do kolejnej fikcji, w której ma wygrać już wyznaczona, posłuszna i w pełni dyspozycyjna osóbka. Skoro tak naprawdę nikomu nie zależy na zmianie status quo, to nie twórzmy fikcji i powołajmy tę osóbkę bez konkursu. Tym bardziej, że ustawa na to pozwala. Nieco inaczej jest w Operze Śląskiej. Obecny dyrektor, zawiadujący firmą od 20 lat, trwale wrósł w krajobraz i nikt nie wyobraża sobie, by mogło być inaczej. A tu jeden z posłów rządzącej partii zażyczył sobie zmiany i przeprowadzenia konkursu. Intencja szlachetna, pod warunkiem, że szczera (w co wątpię). Co tu kryć, nasza opera mocno podupadła, stała się smutną objazdową trupą, która już tylko syci się okruchami dawnej, bardzo dawnej świetności. Co jakiś czas dyżurni chwalcy trąbią o "kolejnym, zakończonym wielkim sukcesem zagranicznym tournée". Byłem, widziałem. "Zagraniczne tournée" okazało się festynową chałturką, czymś na kształt letnich występów Opery Lwowskiej w katowickim Parku Kościuszki.
Bytomski zespół dawno zatrzymał się w rozwoju i nawet nie próbuje gonić uciekającego świata. Nie ma zresztą ku temu warunków, tworzenie nowoczesnej opery w małym, miejskim teatrzyku z czasów wilhelmińskich to parodia. Jeśli chcemy zmiany, najpierw wybudujmy nowy obiekt spełniający obecne standardy, a potem szukajmy sprawdzonego menedżera, który stworzy nowy zespół i wystartuje z punktu zero. Dziś organizowanie konkursu byłoby li tylko spełnianiem fanaberii jednego deputowanego. Czyżby ów miał własnego kandydata na dyrektora? Jeśli poseł jest dostatecznie wpływowy, to kandydat i tak dostanie posadę, a my ugrzęźniemy w towarzyskiej zabawie dla niepoznaki nazwanej "konkursem na stanowisko dyrektora opery". Po co nam to?
Weteranem skandali kadrowych jest Teatr Śląski, który dzięki nim od 20 lat nie potrafi wyjść z artystycznej zapaści. Najpierw przez kilkanaście lat nieusuwalny był dyrektor, który do maestrii doprowadził okręcanie sobie wokół palca zarządców kultury, nie wyłączając najwyższych urzędników wojewódzkich. Teatr pogrążał się, gdy dyrektor zajęty był głównie promowaniem własnej osoby. Na wojewódzkich imprezach ostentacyjnie ściskał się z marszałkiem ("mój kochany, mój drogi"). Kiedy sytuacja doprowadziła do przesilenia, sprawca ostatecznie odszedł. (Dobrym przyczynkiem do rozmowy o sensowności organizowania konkursów są jego dalsze losy; po odejściu ze Śląskiego, wyposażony w entuzjastyczne opinie dotychczasowych zwierzchników, wygrał konkurs na stanowisko dyrektora renomowanego teatru wrocławskiego; w kilka miesięcy wyproszono go stamtąd z hukiem).
W Katowicach zaczął się po jego odejściu wyścig wpływowych osób o prawo obsadzenia w Śląskim własnego kandydata. Dwie kolejne zmiany, każda obciążona wysiłkiem możnych promotorów, nie przyniosły zauważalnej poprawy. Jest to (teoretycznie) najbardziej prestiżowa instytucja kultury w regionie, jeszcze niedawno zabiegająca o status "narodowej". Tymczasem najstarsi widzowie nie pamiętają, kiedy zaistniało tam artystyczne przedsięwzięcie, które wyszłoby poza lokalne opłotki. Jego główna scena ożywa ledwie kilka, w porywach kilkanaście razy w miesiącu, częstokroć na zamkniętych spektaklach wykupywanych przez firmy.
Nikt, kto zna mechanizmy zarządzania kulturą w województwie, nie ma złudzeń, że obecnie rozpisane konkursy to zwykły listek figowy, marnie przykrywający sromotę rzeczywistych intencji władzy. Zresztą, nawet w tym gronie nie ma jednomyślności, a zakulisowe gierki przynoszą zabawne zdarzenia. Niedawno gruchnął skandal, gdy wspomniana wcześniej Silesia-Film za śmieszną cenę sprzedała duże kino w centrum Chorzowa. Zarządzający kulturą wicemarszałek z SLD błyskawicznie obwieścił, że "stracił zaufanie do dyrektorki", która miała być błyskawicznie odwołana. Ale główny koalicjant zdecydował inaczej, sprawę wyciszono i temat odwołania nieudolnej pani rozszedł się po kościach.
Platforma Obywatelska ciągle udaje, że polityką kadrową w województwie rządzą jasne i czytelne zasady, że najważniejszym kryterium jest kompetencja, zaś konkursy są tej polityki głównym narzędziem. Lipa, mości panowie! Lipa! Przestańcie udawać! Polityka protekcji na funkcje publiczne jest wielce naganna, ale jest coś znacznie gorszego: hipokryzja, faryzejska obłuda.
Z epoki niedawnych rządów PiS-u zapamiętałem zasadę sformułowaną przez niezapomnianego wicepremiera Przemysława Edgara Gosiewskiego, którą raz jeszcze przywołuję: u nas nie będzie konkursów, ponieważ w konkursach i tak zawsze wygrywa ten, który ma wygrać, zatem szkoda wysiłku i pieniędzy podatników.
To było jasne i uczciwe postawienie sprawy. O to samo proszę obecnych decydentów z Urzędu Marszałkowskiego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?