Dzisiaj o godz. 9.30 w sądzie w Rybniku odbyła się kolejna rozprawa w procesie Dariusza P. z Jastrzębia-Zdroju. Przypomnijmy, że jest on oskarżony o to, że 10 maja 2013 r. celowo podpalił dom rodzinny, a w pożarze zginęła wówczas jego żona oraz czworo dzieci. W rybnickim sądzie na wezwanie obrońcy oskarżonego stawił się najpierw emerytowany policjant, który w czasie, gdy doszło do tragedii pracował na stanowisku zastępcy naczelnika w jastrzębskiej komendzie policji.
Andrzej Filipek nadzorował prace operacyjno-wykrywcze. - Z tego, co sobie przypominam, oskarżony już w pierwszej fazie nasuwał się jako potencjalny sprawca. Już wcześniej zdarzało się, że składał dziwne zawiadomienia, na przykład dotyczące napaści. Miało się to stać, gdy jechał boczną ulicą w Jastrzębiu z otwartym oknem w samochodzie. Wówczas sprawca miał wrzucić mu kamień czy cegłówkę przez okno, która go uderzyła, on stracił panowanie nad kierownicą, wjechał do rowu, a wtedy zabrano mu znaczną sumę pieniędzy, którą miał ze sobą. Od początku było to niewiarygodne, bo jak ktoś miał trafić cegłówką w otwarte okno auta, które się przemieszczało? - zeznawał.
Policjant podkreślał, że widzi Dariusza P. na żywo po raz pierwszy. Zna całe zdarzenie z tytułu pracy na terenie miasta, a jedną z jego czynności było wytypowanie potencjalnego sprawcy. - Nie pamiętam, jak skończyła się sprawa z tą napaścią, ale już na początku była niewiarygodna. Było wiele takich dziwnych elementów - podkładane myszy, jego nieobecność w domu w czasie podpalenia, nagłe wyjazdy - mówił Andrzej Filipek.
Sędzia dopytywał, czy świadek na pewno nigdy nie rozmawiał z podejrzanym. Pytania wynikały z faktu, że funkcjonariusz został wezwany, bo według doniesień oskarżonego, miał w prywatnej rozmowie z nim mówić o podejrzeniach policji na początku śledztwa, jakoby pożar miał się zacząć od żelazka.
- W pracy operacyjnej nie ma takiego zwyczaju, by docierać i rozmawiać ze świadkami. Rozmowa z oskarżonym na ten temat byłaby w ogóle wbrew regułom operacyjnym, nawet skutkować mogła postępowaniem dyscyplinarnym. Przecież nie powiemy podejrzanemu: "typujemy pana!" - mówił świadek.
W trakcie składania zeznań przez policjanta, okazało się, że to nie ten funkcjonariusz, którego chciano przesłuchać. Znowu, bo na jednej z ostatnich rozpraw identyczna pomyłka obrońcy i oskarżonego miała już miejsce.
- Czy pana wygląd jest podobny do tego, kiedy wydarzyła się tragedia? Zmienił pan na przykład fryzurę? - dopytywał Dariusz P. - Łysieję od 35. roku życia, więc raczej nie. Trochę schudłem - odpowiadał pół-żartem świadek. - Nie zmalał pan, nie urósł? - kpił sędzia Wojciech Furman, prowadzący sprawę.
Wtedy oskarżony miał już pewność: to nie ten policjant. - Tamten miał szpakowate włosy, był starszy ode mnie. Nie rozmawiałem z tym mężczyzną - przyznał.
Po tej krótkiej wymianie zdań przyszła kolej na kolejnego świadka - Michała Wodzyńskiego, biegłego ds. stacji sieci komórkowych; BTS. Sędzia rozmawiał z biegłym powołanym ad hoc za pośrednictwem wideokonferencji. Mężczyzna złożył przyrzeczenie, że wykona obowiązki z całą sumiennością i bezstronnością. Mówił o technicznych sprawach związanych z siecią komórkową i połączeniami.
- Dany telefon nie mógł w jednym momencie zalogować się do kilku stacji BTS. Jeśli pojawiłyby się warunki niesprzyjające, takie jak pogoda, to efekt byłby jedynie taki, że słyszelibyśmy w pogorszonej jakości. System działa jednak tak, że połączenie albo jest, albo go nie ma. Identyfikator jest przypisany do danego połączenia, nie ma możliwości, by przekłamał się na łączu - zeznawał biegły.
Świadek podkreślał, że nawet jeśli w pobliżu telefonu znajdowało się jakieś urządzenie elektroniczne, choćby z silnym polem, to nie mogło dojść do zafałszowania lokalizacji telefonu.
- Istnieje taka możliwość, że jeśli jesteśmy np. na ulicy Kowalskiego, i nastąpi zakłócenie, to rozmówca zostanie "wykryty" przez drugi sygnał, który złapał, bo został przekazany do innej stacji. Z systemu nie otrzymujemy jednak informacji, gdzie dany rozmówca się znajdował, tylko za pośrednictwem jakiej stacji realizował połączenie - mówił Michał Wodzyński.
Świadek zaznaczył, że BTS wskazuje obszar, w jakim znajduje się osoba korzystająca z telefonu, a nie konkretny punkt, więc nie można określić, jaka to była dokładnie ulica. - Jeżeli przekaźnik A zarejestrować połączenie, to znaczy, że telefon musiał znajdować się w zasięgu tego przekaźnika – dodał.
Sędzia Wojciech Furman podkreślił, że biegły został wezwany po to, by ocenić raport sporządzony przez policję, którego rzetelność była podważana przez Dariusza P. i jego obrońcę. - Po to był powołany biegły, by sprawdzić, czy cokolwiek mogło zafałszować ten raport - mówił.
Przypomnijmy, że raport policjantów wskazał obecność Dariusza P. w pobliżu domu - odnotowano bowiem, że z jego komórki znajdującej się niedaleko wykonywano wówczas połączenie, choć sam oskarżony do końca twierdził, że w czasie pożaru znajdował się w Pawłowicach, w swoim warsztacie.
Kolejna rozprawa odbędzie się 24 października o godz. 9.30 w sądzie w Rybniku.
*Trąba powietrzna w Chorzowie ZOBACZ NOWE WIDEO I ZDJĘCIA
*Wakacje przedłużne. To prezent MEN dla uczniów
*Pielgrzymka kobiet do Piekar Ślaskich 2016 ZDJĘCIA + WIDEO
*Dzieci zasypiają w każdych warunkach NAJŚMIESZNIEJSZE FOTKI
*Sprawdzony i prosty przepis na leczo SPRÓBUJ I SIĘ PRZEKONAJ
*W pełni wyposażone mieszkanie w centrum Katowic może być Twoje! Dołącz do graczy loterii "Dziennika Zachodniego"
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?