Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do DPS-ów podchodzimy dziś tak, jak w średniowieczu traktowano domy zarazy. Niewiele brakuje, byśmy zaczęli obsypywać je dookoła wapnem

Dorota Abramowicz
Dorota Abramowicz
- Dla tych ludzi DPS czy hospicjum jest ostatnim domem - mówi ks. Janusz Steć, dyrektor gdańskiego Caritasu. - Oni już innego, stabilniejszego miejsca nie będą mieli
- Dla tych ludzi DPS czy hospicjum jest ostatnim domem - mówi ks. Janusz Steć, dyrektor gdańskiego Caritasu. - Oni już innego, stabilniejszego miejsca nie będą mieli mat. prasowe /Caritas Archidiecezji Gdańskiej
Z dnia na dzień dom przestał być przestrzenią bezpieczną. Niektórzy mieszkańcy po obejrzeniu wiadomości w telewizji i wysłuchaniu doniesień radiowych nakładają maseczki i siedzą w nich sami w swoich pokojach. Tak są przestraszeni. Dramatyczna sytuacja pensjonariuszy Domów Pomocy Społecznej, skazanych na izolację i zagrożonych chorobą i śmiercią w dobie koranawirusa staje się testem dla nas wszystkich. Na człowieczeństwo.

Personel wchodzi do pokoi w maseczkach,w fartuchach, przyłbicach. Nie można nawet zobaczyć, czy ten człowiek w masce do ciebie się uśmiecha, czy nie.

Rodzina, która odwiedzała cię od czasu do czasu, teraz najwyżej dzwoni. Jeśli dom otoczony jest ogrodem, można wyjść. Jeśli nie, to nie. Posiłki, spożywane dotychczas wspólnie, trzeba jeść samotnie w pokojach..
No i nie można się do nikogo przytulić.

Najbardziej boli to tych, dla których dotyk bywa najważniejszy. W Domu Pomocy Społecznej w Bielawkach, prowadzonym przez przez Zgromadzenie Sióstr Benedyktynek Samarytanek Krzyża Chrystusowego w siedmiu rodzinkach pod opieką 13 sióstr oraz kilkudziesięciu pedagogów, opiekunów i rehabilitantów żyje 114 chłopców i dziewcząt. Każda rodzinka mieszka w osobnych domach, z kuchniami, jadalniami i dwu-trzyosobowymi sypialniami. Mówią na nie "dzieci", chociaż obok kilkulatków są też osoby kilkudziesięcioletnie. O różnym stopniu niepełnosprawności, z różnymi chorobami.

Trudny jest brak kontaktu - mówi siostra Goretti, dyrektor DPS. - Jesteśmy bardzo stęsknieni za ludźmi. Opiekunowie widzą niepokój naszych mieszkańców.. Próbujemy ich czymś zająć, przyjemnością, spacerem, łakociami.

I ddodaje: - Poza teren jednak nie wychodzimy. Na szczęście jest duży park. Obowiązuje też zakaz odwiedzin, a nie wszyscy mieszkańcy umieją korzystać z telefonu. Dla niektórych to wyższa szkoła jazdy w komunikacji. Kiedy przyjeżdżali mama, tata, rodzeństwo, można było się przytulić . Teraz uczymy, jak robić żółwika,by nie podawać sobie rąk.

Na zajęciach z terapii podopieczni szyją maseczki w różnych rozmiarach i kolorach. Pracownicy nakładają je przy zabiegach pielęgnacyjnych , takich jak przewijanie i mycie.
- Nie wszyscy mieszkańcy tolerują zasłonięcie twarzy - przyznaje siostra. - Jest to dla nich niezrozumiałe.
Siostra Goretti w ostatni poniedziałek wróciła z izolacji. Arek i Ala byli wcześniej w szpitalu, pojawiło się więc zalecenie, by odizolować ich od reszty. Sami nie mogli zostać, bo to zbyt niebezpieczne dla życia i zdrowia. - Od Wielkiego Czwartku 9 kwietnia siedzieliśmy zamknięci w pokoju z łazienką - wspomina siostra. - Jedzenie stawiano pod drzwi. Jedliśmy, spaliśmy, modliliśmy się, biegaliśmy wokół stołu. Żeby było trochę ruchu.

Koronawirus w DPS Polanki w Gdańsku

Koronawirus w DPS "Polanki" w Gdańsku. Szpital Marynarki Woj...

Ala nie mówi, ale widać było, że nie tolerowała Arka. Pokazywała na drzwi i kazała mu wychodzić. Dobrze, że Arek był wyciszony i uśmiechnięty.Łagodził sytuację. Tak to przeżyliśmy. We wszystkich DPS-ach koronawirus zmienił ugruntowany porządek świata.

Caritas Archidiecezji Gdańskiej prowadzi jeden DPS (Dom Seniora Fromborska), dwa ZOL-e i hospicjum. Pod opieką ma około 200 osób.
- Pracownicy używają środków ochrony bezpośredniej - mówi ks. Janusz Steć, dyrektor Caritas Archidiecezji Gdańskiej. - To dziwi podopiecznych, którzy nie do końca rozumieją zagrożenie.W naszych domach nie ma już wspólnych posiłków. Wydawane są w pokojach, przeważnie zajmowanych przez jedną osobę.

W ludziach narasta strach. Niektórzy,choć siedzą sami w swoich pokojach, po obejrzeniu kolejnego doniesienia z frontu walki z epidemią nakładają maseczki.

Dla tych ludzi DPS czy hospicjum jest ostatnim domem - mówi ks. Steć. - Oni już innego stabilniejszego miejsca nie będą mieli. Jeśli ich poczucie bezpieczeństwa zostanie zachwiane, będzie ciężko. . A tu jeszcze dodatkowo stracili możliwość kontaktu z bliskimi. Chociaż, nie oszukujmy się, wielu tego kontaktu i tak już nie ma.

- Dla tych ludzi DPS czy hospicjum jest ostatnim domem - mówi ks. Janusz Steć, dyrektor gdańskiego Caritasu. - Oni już innego, stabilniejszego miejsca nie będą mieli

Do DPS-ów podchodzimy dziś tak, jak w średniowieczu traktowa...

Dobrze, że jest ogródek

- Nie spodziewałem się, że choroba zawędruje do Polski. Nawet na posiłki z pokoju nie można wychodzić - mówi pan Bogusław, od dwóch lat mieszkaniec Domu Pomocy Społecznej przy ul. Fromborskiej w Gdańsku.Skończył 60 lat, trafił tu po wylewie.
Brakuje mu kontaktu z bliskimi. Rodzinę ma w pobliżu, na ul. Śląskiej. Wprawdzie siostra dzwoni często, pracująca za granicą żona też, ale to nie to samo. No i święta spędzał sam w pokoju. Dobrze, że personel jest bardzo przyjazny, można na nich liczyć.
Pan Andrzej dodaje, że święta rzeczywiście były smutne, ale nie zostali sami. - Życzenia składała pani dyrektor, personel, życzenia i się skończyło - mówi.- Mimo wszystko dajemy radę. Czujemy się bezpiecznie, dzięki pani dyrektor, która bardzo wcześnie zamknęła dom. Mamy maseczki, rękawiczki. Nawet szyjemy maseczki dla siebie i innych domów.
Nie wypada narzekać, bo inni mają podobnie, jak my. U nas przynajmniej jest ogród. Można rośliny posadzić, zrobić karmniki dla ptaków. Wyjść.
- Na nic nie mamy wpływu, podobnie jak na pogodę - wzdycha pani Mirosława (pięć lat w DPS).

Pan Bogusław, pani Mirosława i pan Andrzej rozmawiają ze mną przez komunikator społeczny.Telefon komórkowy włączyła Marta Mielczarek, kierownik zespołu w DPS. Od miesiąca zatrudniona na Fromborskiej, przed dwoma laty pracowała już tutaj jako pracownik socjalny.

- Tęskniłam za seniorami, wróciłam w środku burzy - mówi Marta w maseczce zakrywającej szczelnie twarz. - Są bardzo wyrozumiali, mimo obecnej sytuacji. Wzajemnie się wspieramy i rozumiemy.

Marta codziennie jest w pracy. Dojeżdża rowerem, by uniknąć skupisk. Mówi, że musi być odpowiedzialna nie tylko za to, co dzieje się wewnątrz placówki, ale też za swoje zachowanie poza murami.

W Centrum Pomocowym Caritas im. Św. Jana Pawła II 35 osób (większość po udarach) przebywa w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym. Do tego dochodzi 75 mieszkańców DPS, znajdujących się w stanie dobrym. Większość osób skończyła już 75 lat, wielu jest po 90. roku życia, a najstarsza osoba ma 98 lat.

Wioleta Pacak-Rygielska, dyrektor DPS Fromborskiej w Gdańsku: - Dla nich każda choroba jest zagrożeniem, a cóż dopiero koronawirus. Ośrodek jest zamknięty już od 5 marca, kiedy jeszcze żadna z placówek się na to nie zdecydowała. Mieszkańcy przyjęli decyzję ze spokojem, ale było sporo tłumaczenia. Później, gdy z kraju zaczęły dochodzić wieści i zakażeniach w kolejnych DPS- ach przyszła do mnie delegacja mieszkańców z podziękowaniem za tak szybką reakcję. Niektórzy się popłakali, że tak walczę o ich życie. Wzruszyłam się.

Reżim nie wystarczy

Trudno zapomnieć dramatyczne obrazy oddzielonych od świata Domów Pomocy Społecznej, w których chorymi i umierającymi pensjonariuszami opiekuje się wycieńczony personel. Oficjalnie wśród 81 tysięcy pensjonariuszy DPS jest nieco ponad 311 zakażonych. Jednak, jak już w ubiegłym tygodniu podawał Dziennik Gazeta Prawna, Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej informuje jedynie o danych z nadzorowanych przez siebie placówek. .Według Polskiego Forum Osób z Niepełnosprawnościami, do zakażenia doszło już u około tysiąca osób, w większości pensjonariuszy różnego rodzaju domów pomocy.

W ubiegłym tygodniu do zakażeń doszło także w Gdańsku.
Jeszcze przed świętami Wielkanocnymi Danuta Podogrodzka-Oleńko , dyrektor DPS Polanki w Gdańsku mówiła nam, że choć zatrudnienie pracowników w systemie 12 na 24 godziny jest w miarę bezpieczne, to nie można liczyć na pełną gwarancję, że koronawirus nie zostanie przyniesiony do DPS.

- Prowadzimy reżim, ale to nie wystarczy - przekonywała. - Konieczna jest zmiana prawa pracy, pozwalająca na wprowadzenie odpowiedniego zabezpieczenia. Jak to zrobić? DPS-y powinny być traktowane jak jak domy rodzinne. Dzielimy pracowników na pół. Połowa pracuje dwa tygodnie, druga połowa spędza czas w domu.

Problemem było prawo pracy, które nie uwzględniało takich rozwiązań. Danuta Podogrodzka-Oleńko dzwoniła do Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej w tej sprawie. Prosiła, w imieniu wszystkich Domów Pomocy Społecznej o wystąpienie do polityków, by podjęli taką inicjatywę.

Inicjatywy nie podjęto. W środę, 15 kwietnia, okazało się, że jedna z pracownic DPS Polanki jest zakażona koronawirusem.
Jednak już dziś pracownicy DPS w całym kraju mówią o gdańskim precedensie.

Precedens

Zgodnie z wytycznym Ministerstwa Zdrowia, w szczególności z zaleceniami Konsultanta Krajowego w Dziedzinie Chorób Zakaźnych prof. Andrzeja Horbana, do tzw. szpitali jednoimiennych mają trafiać jedynie osoby z objawami choroby wywołanej koronawirusem. Ponieważ w ostatni weekend u 15 zakażonych pensjonariuszy DPS Polanki nie wykryto objawów, komendant Szpitala Marynarki Wojennej odmówił przyjęcia ich do placówki, oferując pomoc na miejscu, w DPS.

Tak postępowano również we wcześniejszych przypadkach zakażeń w wielu innych Domach Pomocy Społecznej. W tym przypadku jednak ostro postawiła się dyrektor DPS Polanki, a na specjalnie zwołanej konferencji o sytuacji w dramatycznym apelu poinformowała prezydent Gdańska, Aleksandra Dulkiewicz. Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Zareagował wojewoda, pensjonariuszy DPS przewieziono do Pomorskiego Centrum Chorób Zakaźnych i Gruźlicy, a minister Mariusz Błaszczak odwołał w trybie nagłym komendanta Dariusza Juszczaka ze stanowiska.
Zdaniem części lekarzy, zarówno ze Szpitala Marynarki Wojennej, jak i Szpitala Zakaźnego komendant stał się kozłem ofiarnym , złożonym na ołtarzu polityki.

Kiedy mówię ks. Januszowi Steciowi,dyrektorowi Caritasu, że przewiezienie pacjentów bez objawów do szpitala było sprzeczne z procedurą, słyszę:
- Uważam, że zostawianie ludzi zdrowych z chorymi w DPS-ach, które nie mają systemu izolacji, może być dla nich zbyt trudne. W w szpitalu,gdzie jest wykwalifikowany personel, są środki ochrony osobistej, pomieszczenia są izolowane, a pomoc może przyjść niemalże natychmiast, pensjonariusze szybciej wyzdrowieją. Obserwowałem sytuację w Bochni, Jeleniej Górze, Warszawie i wielu innych domach pomocy społecznej.m Doszedłem do wniosku, że nasze podejście do osób przebywających w tych placówkach jest zbyt bliskie do wieków odległych.

Dlaczego? Zdaniem ks. Janusza Stecia zamykanie ludzi chorych z pracownikami i wygaszanie epidemii tak długo, aż odporni przeżyją, a nieodporni -nie, różni się od zasad stosowanych w średniowieczu jedynie tym, że wówczas obsypywano takie domy wapnem dookoła, by powstrzymać zarazę
- To jedynie moja opinia, zapewne subiektywna - dodaje ks. dyrektor.

Ks. Janusz Steć podkreśla, że gdański przypadek jest precedensem w skali kraju. Procedury, dotychczas stosowane w dobnych przypadkach zawieszono, bo trafiło na dyrektor DPS Polanki, Danutę Podogrodzką -Oleńko, osobę o bardzo silnej osobowości.
- Rzeczywiście, chorzy z DPS Polanki nie mieli objawów, co mnie mocno zdziwiło i zburzyło dotychczasowe wyobrażenie przebiegu tej choroby u osób starszych, o bardzo małej odporności i występujących już sprzężonych schorzeniach - mówi ks. Steć. -Trzeba jednak pamiętać, że część tych osób urodziła się w latach 20. XX wieku. Covid-19 ma to do siebie, jak mówią eksperci, że potrafi w zaawansowanym stadium objawów atakować bardzo szybko i agresywnie. Konieczna jest bardzo szybka reakcja. Gdyby nadszedł ten krytyczny moment, wówczas przewożenie do szpitala , może być zbyt późne . Dlatego uważam, że ten gdański precedens jest dobry. Chyba dalecy jesteśmy od średniowiecza i szczelnego zamykania zakażonych ze zdrowymi w warunkach nieszpitalnych.

Pan Bóg będzie musiał się przyłożyć

Najgorzej, że nikt nie wie, jak długo to potrwa.
- Czekamy na szczepionkę - mówi z nadzieją pan Bogusław z DPS przy Fromborskiej. Śledzę wszystkie doniesienia i wiem, że światełko w tunelu się pojawia. A poza tym my, Polacy, wytrzymamy wszystko. Naprawdę.
- Jestem przyzwyczajona - potwierdza pani Mirosława. - I to też wytrzymam.
- Jak długo wytrzymamy? - siostra Goretti powtarza pytanie.- Ile trzeba. Jest to piękny czas, bo nie wiadomo, co może wydarzyć się jutro. Jest w nas jednak wiele niepewności, ale jako osoby wierzące swój lęk i strach zrzucamy na Pana Boga i tę ufność dostajemy.
W Bielawkach stosują wszelkie możliwe zabezpieczenia. Ponadto system rodzinowy na tyle jest zamknięty, że mieszkańcy się nie zarażą od siebie. Pracownicy jednak przyjeżdżają z zewnątrz, więc wszystko się może stać.
- Co wydarzy w chwili pojawienia się choroby, trudno przewidzieć - przyznaje dyrektor DPS w Bielawkach. - Ile to będzie osób? Jak i gdzie je przenieść? Mnożą się pytania. Pan Bóg naprawdę będzie musiał się dobrze przyłożyć. Na razie odnalazło nas Wojsko Obrony Terytorialnej. Dali numery telefonów do kontaktu kontaktu w razie potrzeby. Dobrze wiedzieć, że mamy na kogo liczyć. A co do przyszłości - wszystko jest płynne. Nie wiemy, czy jesień będzie wyglądać inaczej, czy tak jak wiosna. Zbyt wiele jest niewiadomych. Cieszmy się więc tym, co jest. I uważajmy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera