Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do widzenia w niebie

Teresa Semik
Zabrze 2009: Czesław Blicharski ze zdjęciem swojej ukochanej Kazimiery
Zabrze 2009: Czesław Blicharski ze zdjęciem swojej ukochanej Kazimiery fot. Mikołaj Suchan
Pochodzący z Tarnopola bombardier Czesław Blicharski, dziś 91-letni mieszkaniec Zabrza, ostatni żyjący polski uczestnik nalotu 300 Dywizjonu Bombowego Ziemi Mazowieckiej na Drezno, opowiada o swoim życiu

Blisko 600 samolotów alianckich nadleciało nad Drezno w nocy z 13 na 14 lutego 1945 r. Wśród nich załogi polskiego Dywizjonu 300. Z głową przy celowniku Czesław Blicharski naprowadzał Lancastera na cel. Po chwili meldował: - Bomby poszły!

Kilkanaście dni przed końcem woj-ny leciał z zadaniem zbombardowania głównej rezydencji Hitlera w Berchtesgaden w Alpach Bawarskich. Wcześniej były naloty na Wiesbaden, Bremę, Dortmund, Hanower.

- Moralna strona tych ataków? Nie nam, żołnierzom, ją oceniać. Myśleliśmy o tym, jak dobrze wykonać rozkaz i bezpiecznie wrócić do bazy. Nie chcę przez to powiedzieć, że było nam obojętne, czy giną kobiety i dzieci - tłumaczy Blicharski, dziś 91-letni mieszkaniec Zabrza, ostatni żyjący w Polsce uczestnik nalotu 300 Dywizjonu Bombowego Ziemi Mazowieckiej na Drezno. Zamieszkał na Śląsku, gdy w 1956 r. przyjechał do kraju, nie mając już nadziei na inną Polskę. Od 16 lat czekała na niego Kazimiera, którą poznał przed wojną w Tarnopolu.

Bunt polskich lotników

Nie wiadomo, dlaczego Drezno, miasto bez strategicznych celów, zostało obrócone w perzynę. Według ostatnich obliczeń, od bomb i ognia zginęło ok. 20 tys. osób. Pierwsze szacunki były dziesięciokrotnie większe.

- Wcześniej zbombardowano Warszawę, Rotterdam, Coventry - przypomina Blicharski. I dodaje: - Trzy polskie załogi odmówiły lotów nad Drezno, kiedy usłyszały, że tym bombardowaniem mamy wesprzeć Armię Czerwoną na froncie wschodnim.

Dzień wcześniej polscy lotnicy wysłuchali postanowień konferencji w Jałcie, z których wynikało, że tereny wschodnie Rzeczypospolitej oddane zostaną Sowietom. W Dywizjonie 300 byli przeważnie chłopcy z Kresów. Poczuli się zdradzeni. Ich kawałek Polski zostanie poza granicami! - O co mamy się bić, za kogo umierać? Za Armię Czerwoną?! - pytali rozżaleni.

- Naszemu dowódcy, mjr Bolesławowi Jarkowskiemu, udało się bunt zażegnać, nikomu nie był potrzebny - twierdzi Blicharski. - Przekonaliśmy załogę Mieczysława Ogorzała ze Lwowa. Powiedział wtedy do mnie: "Lecę, ale to będzie moje ostatnie zadanie. Wycofuję się". Zaraz po starcie zderzył się z angielskim Lancasterem. Obie załogi zginęły. Z Miecia został tylko pierścionek i na tej podstawie uznano go za zmarłego.

Druga załoga nie dała się przekonać i mjr Jarkowski skompletował ją od nowa. Z trzecią miał zamiar lecieć sam, ale zgłosił się inny pilot.

Z łagru na Zachód

Droga Czesława Blicharskiego do Wojska Polskiego na Zachodzie wiodła przez radzieckie łagry. Gdy wybuchła wojna, studiował prawo we Lwowie. Od razu był gotowy się bić. Wiadomo, harcerz. Gdy nie powiodła się pierwsza próba przedostania się na Zachód, spróbował jeszcze raz wczesną wiosną 1940 r. Wyruszył z braćmi Wacławem, Marianem i Zbyszkiem. Na granicy węgierskiej złapał ich sowiecki patrol. Kiedy zobaczył karabiny wycelowane w ich kierunku, po raz pierwszy poczuł strach. Dostał 5 lat łagru. Pędzili go z jednego więzienia do drugiego, spod Archangielska do Workuty, 160 km od koła podbiegunowego. "Z tego miejsca się nie wraca" - pisał do Kazi. Z Wacławem i Marianem spotkał się znów w Buzułuku, gdzie była siedziba dowództwa formującej się w ZSRR armii Andersa. Zbyszka zobaczył dopiero po wojnie w Anglii. Bracia byli żołnierzami 2 Korpusu Polskiego. Czesław marzył o lotnictwie. Po kursie w Kanadzie został bombardierem i trafił do 300 Dywizjonu P/RAF (Royal Air Force).

Każda załoga wysłana na Drezno miała własny plan lotu i czas zrzucenia bomb. Ze względu na zmianę siły wiatru ciężki Lancaster Blicharskiego z 2 tonami bomb dotarł na miejsce nieco wcześniej i trzeba było zagospodarować czas dzielący ich od momentu zrzucenia ładunku. To nie była komfortowa sytuacja. Mogli zwrócić uwagę Niemców lub doprowadzić do kolizji z innymi samolotami podczas wykonywania dodatkowych rund w pobliżu celu. Nad Drezno nadleciały wpierw samoloty myśliwskie Mosquito i zrzuciły olbrzymie flary, mające oświetlać cele dla bombowców. - Był to dość duży obszar, ale nie wiem, czy obejmował centrum Drezna, czy inne, konkretne obiekty. Kierowaliśmy się tym, co wskazywały flary - mówi Blicharski.

Leżał, jak zawsze, w dziobie Lancastera, w miejscu dla bombardiera. Kiedy nadeszła ich kolejka, myślał tylko o tym, by naprowadzić samolot na wskazany cel. W stronę pilota kierował ostatnie poprawki: - W prawo, w lewo!... Słyszał wybuchy ładunków zrzuconych przez poprzedników. Za ciężkimi bombami, rozrywającymi domy, z powietrznej armady leciały bomby zapalające. Miasto, w którym schroniło się wielu uciekinierów, także ze Śląska, stanęło w ogniu. Obrona przeciwlotnicza była symboliczna. Trzy zmasowane naloty na zabytkowe Drezno w odstępie kilku godzin nie miały znaczenia dla dalszego przebiegu wojny. Chodziło raczej o strach i morale żołnierzy niemieckich.

Nad kwaterą Hitlera

25 kwietnia 1945 r. Lancaster z Czesławem Blicharskim wystartował w kierunku malowniczej miejscowości Berchtesgaden. Cel bombardowań: kwatera główna Hitlera. W czasie odprawy dokładnie opisano im tę rezydencję, położoną na pustkowiu górskim.

- Czy to była przyjemność? O tak! Abstrahując od bombardowania, to był w zasadzie piękny lot w stronę słońca - wspomina Blicharski. - Lecieliśmy w dzień przy pięknej pogodzie. W dole majaczyły ośnieżone szczyty gór. Mogłem przez chwile pomyśleć o czymś miłym.

W tym nalocie z Dywizjonu 300 uczestniczyło 13 załóg. - Przelecieliśmy przez Francję, granicę szwajcarsko-włoską i zeszli nad Berchtesgaden od wschodu - dodaje Blicharski.

To w tej kwaterze w 1938 r. Hitler zażądał od ministra Józefa Becka zgody Polski na przyłączenie Gdańska do Rzeszy i przeprowadzenia przez Pomorze korytarza, eksterytorialnej drogi.

Hitler był w Berlinie, gdy trwał nalot na Berchtesgaden. - Myśmy o tym nie wiedzieli. Lecieliśmy z nastawieniem, że może uda się go dorwać - opowiada Blicharski. - To był prawie koniec wojny. Tak naprawdę myśleliśmy, co dalej? Dokąd wracać, skoro nasze domy zabrali bolszewicy.

Kierunek: Argentyna

Liczyli, że będzie trzecia wojna światowa, która odda im zabraną ziemię. Dlatego nie wracali do Polski. Blicharski dokończył prawo na Oksfordzie i czekał na nowe rozkazy, chwytając się różnych zajęć.

- Z lotnictwa przyjechało do kraju około 10 proc. żołnierzy, przeważnie starsi podoficerowie, mechanicy, obsługa naziemna, ale z personelu latającego tylko nieliczni - mówi.

Żaden z jego braci nie wrócił do kraju. Wszyscy razem spotkali się po wojnie w Argentynie.

- Może wyjaśnię różnicę między "wrócił" a "przyjechał" - tłumaczy. - W łagrach, a potem w Anglii, wyobrażaliśmy sobie, że kiedy wrócimy do wolnej Polski, z radości uklękniemy na tej ziemi, a potem pójdziemy pieszo z Tarnopola do Częstochowy. Nic z tego nie wyszło. Do PRL to ja przyjechałem.

Decyzję podjął w 1955 r., po konferencji genewskiej, która miała położyć kres zimnej wojnie. Skończyły się marzenia o światowym zrywie, przynoszącym Polsce wolność. W Argentynie i Urugwaju jego sytuacja materialna była coraz lepsza. W ostatnim liście przed przyjazdem do Polski pisał do Kazimiery: "Nie miałem i nie mam do nikogo żalu za przebieg mego życia. Umiem sobie wytłumaczyć wie-le i na wiele jestem przygotowany. Decyzji tej nie podjąłem pochopnie".

Czas do domu

Do widzenia w niebie - powiedział do Kazi, gdy żegnał się z nią na początku wojny w Tarnopolu.- Nie wiedziałem, co mnie czeka, nie miałem prawa do niczego jej zobowiązywać.

Pisał często, że przyjedzie, ale nie pisał, kiedy. Jeszcze w Anglii czytał reportaż z Tarnopola o zajęciu go przez bolszewików: zgliszcza, gwałcone kobiety... Nie wiedział, że Kazia była w AK. Jako "eksrepatriantka" zamieszkała w Zabrzu i pracowała w kopalni. Czekała. Czesław Blicharski w PRL bezskutecznie starał się o pracę w handlu zagranicznym, gdzie mógłby wykorzystać znajomość angielskiego, hiszpańskiego, rosyjskiego. Błąkał się po różnych branżach i na koniec zajął komputeryzacją. Niespożytą energię poświęcił Tarnopolowi, ratowaniu pamięci o swojej małej ojczyźnie. Rodzinnych stron nie zobaczył już nigdy, ale napisał o nich kilka książek. By wydać album o Tarnopolu, sprzedał muzeum swój lotniczy mundur.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!