Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Droga Jaskółki do wolności, z przystankiem na miłość. Premiera "La Rondine" G. Pucciniego na scenie Opery Śląskiej

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
La Rondine - Jaskółka G. Puccini
La Rondine - Jaskółka G. Puccini Krzysztof Bieliński
Droga Jaskółki do wolności, z przystankiem na miłość. Premiera "La Rondine" G. Pucciniego na scenie Opery Śląskiej. "La Rondine"("Jaskółka") Giacomo Pucciniego, która miała premierę 29 maja, to idealny wybór na powrót sceny Opery Śląskiej po kolejnej przerwie spowodowanej pandemią. Ma w sobie świeżość, lekkość i mimo że to opera, a nie operetka i kończy się oczywiście dramatycznie (na szczęście nie tak jak w większości oper, śmiercią głównych bohaterów), ma w sobie wiele radosnych, lirycznych i po prostu przyjemnych momentów. Spektakl zresztą, chociaż ostatecznie został zakwalifikowany jako opera, czerpie z operetki, a całość przypomina też wodewil i musical.

Droga Jaskółki do wolności, z przystankiem na miłość. Premiera “La Rondine” G. Pucciniego na scenie Opery Śląskiej.

Sam Puccini miał osobisty stosunek do tego dzieła, które nie przebiło się do TOP kompozycji operowych wszech czasów. Nie oznacza to jednak, że nie jest warte obejrzenia – a już produkcja Opery Śląskiej (a ściślej koprodukcja z Meininger Staatstheater / Kulturstiftung Meiningen-Eisenach zrealizowana w Niemczech w 2019 roku) koniecznie. Szczególnie teraz. Bo to świetne antidotum na tęsknotę za sceną, sztuką operową, także tą, która nie była tak eksploatowana w czasach przed pandemią. Chcemy normalności, ale chcemy też nowości. Refleksji, wzruszeń, ale i zabawy.

I właśnie ta inscenizacja spełnia te wymagania. Zacznijmy od muzyki, która jest niezwykle barwna, plastyczna, wręcz filmowa. I tu niewątpliwa zasługa młodego, ale niezwykle uzdolnionego dyrygenta, który dał się już poznać śląskiej(i nie tylko) publiczności. Yaroslav Shemet, obejmując kierownictwo muzyczne, nie tylko sprostał zadaniu, świetnie panując nad orkiestrą i pozostałymi artystami, dbając o jak najwierniejsze odtworzenie kompozycji, ale niewątpliwie wyeksponował tu maksimum muzyki. Nie zapominajmy, że w operze powinna ona być zawsze na pierwszym planie. I tak tu właśnie jest. Jest muzyka przyjęcia w paryskim salonie, muzyka nocnego, paryskiego klubu w klimacie Moulin Rouge, melodia kurortu w Nicei i w końcu muzyka z sypialni kochanków. Wystarczy zamknąć oczy, a dźwięki idealnie przeniosą nas właśnie w te miejsca, pokażą te momenty...
Ale – lepiej jednak nie zamykajmy. Bo stracimy mnóstwo innych walorów tego spektaklu, a każdy z nich ma tu znaczenie.

Samo libretto wydaje się nieco naiwne i sentymentalne, a także nieodparcie kojarzące się z wieloma motywami z innych dzieł operowych czy operetkowych. Zresztą zwrócono na to uwagę w wielu opracowaniach. Wątek miłości głównych bohaterów, Magdy (Iwona Sobotka), paryskiej kurtyzany i zakochanego w niej, nieco naiwnego i idealistycznego Ruggero (Andrzej Lampert) nasuwa skojarzenia z „Traviatą” Verdiego, a pokojówka Lisette (Ewelina Szybilska) to przecież wypisz wymaluj Adela z „Zemsty nietoperza”Johanna Straussa. Także motyw płonącego fortepianu, symbolu sztuki i uczuć, jest obecny w kulturze od dawna. „La Rondine” to także w pewnym sensie włoska wersja „Kawalera srebrnej róży” Richarda Straussa.

Nie ukrywajmy więc, że reżyser Bruno Berger-Gorski miał trudne zadanie. I wiedząc oczywiście o tym wszystkim, nie skupiał się nad librettem dosłownie, a użył go jako metafory, inspirując się także historią Pucciniego i samego dzieła. Jest tu więc refleksja nad życiem artysty, pytanie o to, co jest miłością i dlaczego czasem wybory bywają tak trudne. Niekoniecznie zresztą z winy otoczenia, ale przede wszystkim ze względu na nasze wewnętrzne dylematy moralne.

„La Rondine” rozgrywa się w latach 50. XX wieku, do czego nawiązują wspaniałe kostiumy (Françoise Raybaud) w stylizacji Grace Kelly, amerykańskiej aktorki i księżnej Monako. Po prostu nie można się na nie napatrzeć. Przy okazji, to nie „tylko” kostiumy. To ukryty w nich symboliczny przekaz, kod kolorów. Biało-czarne, symbolizują pustkę, wyrachowanie i zimno emocjonalne. Ale ta interpretacja może mieć też nawiązanie do symboliki jaskółki. Warto przy okazji zwrócić uwagę na czerwone rękawiczki Magdy, które są metaforą poszukiwania prawdziwej, gorącej miłości.

Ale oczywiście najważniejsze są głosy, a wśród nich sopran Iwony Sobotki kreującej postać Magdy. Srebrzysty, wybijający się, silny. Solistka zachwyciła nim już w I akcie, wykonując arię „Chi il bel sogno di Doretta”, otrzymując brawa (nie po raz ostatni, zresztą). Artyści często „oszczędzają” głos na finałowe sceny, tu jednak można odnieść wrażenie, że ten początek brzmi jak finał. Sobotka zaśpiewała go tak perfekcyjnie, a jednocześnie tak naturalnie, nie pokazując odrobiny wysiłku, że na ten moment stała się po prostu głosem. O przepięknej barwie.

Przyznam, że mimo zachwytu byłam trochę zaniepokojona, czy artystka nie straci sił po takim początku i czy nie będzie późniejszego rozczarowania. Na szczęście bez obaw. Dojrzałość interpretacji i znajomość własnych możliwości nie zawiodła do końca. Sobotka błyszczy, a jej głos zapada w pamięć, idealnie komponując się z muzyką. Co jednak ważne, przy tym wybiciu, nie „przykrywa” on innych. Niezwykle interesująco wypada więc scena, w której Magda opowiada o swoich przeżyciach przyjaciółkom: Yvette (Roksana Majchrowska), Bianca (Joanna Kściuczyk-Jędrusik) i Suzy (Anna Borucka). Dobór tych głosów(i osobowości) był strzałem w dziesiątkę i czyni scenę świetną, zarówno wokalnie, jak i aktorsko.

Warto też zwrócić uwagę na drugoplanową rolę Eweliny Szybilskiej, czyli Lisette. Ewelina Szybilska to bowiem nie tylko bardzo dobry głos, ale i… duży talent komediowy! I chociaż artystka ma na swoim koncie sporo ról dramatycznych, to choćby jej Serpetta w „Rzekomej ogrodniczce” Mozarta, również na bytomskiej scenie, jest dowodem na to, iż idealnie odnajduje się w rolach, gdzie trzeba wykazać się zdolnościami komediowymi – co bywa czasem trudniejsze od kreacji dramatycznych.

Mniej tym razem moją uwagę przyciągnęli panowie, chociaż nasza niekwestionowana duma śląska, czyli tenor Andrzej Lampert, jest cały czas w znakomitej formie. Tym razem jednak, śpiewając na najwyższym poziomie, elegancko dbał o to, aby jednak prawdziwą gwiazdą była jego partnerka. Cóż, Andrzej Lampert to artysta wielkiej klasy i prawdziwy dżentelmen, na scenie i w życiu. Ma tę też cechę, że ważne jest dla niego partnerowanie i mimo iż mógłby to zrobić, nie stara się wybić na plan pierwszy. Panie przodem – to dewiza pracowitego, wspaniałego i skromnego tenora.

Bardzo dobrze poradził sobie też z rolą poety Pruniera Albert Memeti, tenor młody, ale już z poważnymi nagrodami. Od sezonu 2017/2018 jest solistą Opery w Graz w Austrii.

Na koniec dwa słowa o ogólnym obrazie. Po pierwsze, ponownie wykorzystano boczne loże. Ten zabieg stosowano już tutaj przed pandemią, a jeszcze mocniej wykorzystano, kiedy ze względów zachowania koniecznych odstępów, część orkiestry zajęła miejsce pierwszych rzędów.

Przenosimy się więc razem z artystami do paryskiego nocnego kabaretu, w którym atmosfera jest gorąca i przesycona erotyzmem. I sami stajemy się częścią spektaklu. Świetnie można to zaobserwować zwłaszcza z drugiego balkonu. Warto więc oderwać oczy od sceny, spojrzeć na to, co dzieje się w lożach. A dzieje się, dzieje. Jest namiętnie, jest frywolnie, jest pikantnie. A my to wszystko oglądamy i podglądamy.

Chociaż w spektaklu jest wyjątkowo sporo solistów, nie zapomnijmy o Chórze
( pod kierownictwem prof. Krystyny Krzyżanowskiej-Łobody) i Balecie (choeografia – Andris Plucis). I bez nich spektakl nie byłby pełny, a wręcz zabrakłoby wiele.

Końcowe sceny rozgrywają się nad morzem...tu pięknie zagrały projekcje, które stworzył Jae Pyung Park, a o odpowiednią reżyserię świateł zadbał Dariusz Albrycht. Są naturalnym podkreśleniem wyważonej scenografii (Helge Ullmann).

„La Rondine” porywa nastrojem, budzi tęsknotę do świata idealnej miłości, a muzycznie zapada w pamięć. I to właśnie muzyka pokazuje, jak bardzo to pojęcie miłości może być różne. I nawet największe uczucie, ubrane w szacowne, konserwatywne ramy, może umrzeć, może spłonąć...oczywiście, nie zapominajmy, że tak naprawdę, to zależy w głównej mierze od nas i tego, czego pragniemy.

Najbliższe spektakle:
5, 6, 12, 13 czerwca w Operze Śląskiej a także 15 czerwca w Teatrze Śląskim w Katowicach.

  • kierownictwo muzyczne: Yaroslav Shemet
  • reżyseria: Bruno Berger-Gorski
  • scenografia: Helge Ullmann
  • kostiumy: Françoise Raybaud
  • choreografia: Andris Plucis
  • OBSADA:
    MAGDA Iwona Sobotka, Katarzyna Mackiewicz, Gabriela Gołaszewska
    LISETTE Ewelina Szybilska, Marta Huptas, Aleksandra Orłowska
    RUGGERO Andrzej Lampert, Łukasz Załęski
    PRUNIER Albert Memeti, Tomasz Tracz
    RAMBALDO Adam Woźniak, Zbigniew Wunsch
    YVETTE Paulina Horajska, Roksana Majchrowska
    BIANCA Joanna Kściuczyk –Jędrusik, Kinga Czyż
    SUZY Anna Borucka, Kinga Czyż
  • Soliści, Chór, Balet i Orkiestra Opery Śląskiej pod dyrekcją Yaroslava Shemeta
  • Projekt wydano z finansowym wsparciem Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej.
  • Koprodukcja z Meininger Staatstheater / Kulturstiftung Meiningen-Eisenach.
od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera