Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Dwanaście krzeseł”: 3 dziesiątki aktorów i 12 wyściełanych przedmiotów pożądania. Adres? Teatr Śląski!

Henryka Wach-Malicka
Jedna ze scen spektaklu „Dwanaście krzeseł”
Jedna ze scen spektaklu „Dwanaście krzeseł” Teatr Śląski
Z notatnika recenzentki: Na premierę „Dwunastu krzeseł” w Teatrze Śląskim czekali przede wszystkim starsi widzowie, pamiętający powodzenie, jakim ta powieść cieszyła się kiedyś także w Polsce. Młodej publiczności tytuł i nazwiska autorów - Ilji Ilfa i Jewgienija Pietrowa - prawdopodobnie niewiele mówią.

Szkoda więc, że w programie do przedstawienia znalazło się miejsce na… grę planszową, a nie ma w nim ani linijki na temat kontekstu, w jakim książka się ukazała. Tymczasem to jedna z ważniejszych pozycji literatury rosyjskiej, choć napisana w ZSRR. „Dwanaście krzeseł” weszło na rynek w 1928 r. (akcja dzieje się rok wcześniej), w okresie NEP-u.

Data ma istotne znaczenie; to był ten krótki czas, kiedy już kończył się rewolucyjny karnawał, a jeszcze nie zaczęło prawdziwe zniewolenie społeczeństwa przez nową władzę. Już trzeba było chwalić rządy proletariatu, ale jeszcze można było się śmiać z porewolucyjnych absurdów. W tę lukę idealnie wpisali się Ilf i Pietrow oraz ich groteskowo prześmiewcze, w podtekstach brzmiące jak groźne memento, „Dwanaście krzeseł”.

Fabuła powieści pretekst ma kryminalny. Oszust Ostap Bender i pozbawiony majątku arystokrata, Hipolit Worobjaninow, udają się w szaloną podróż po ZSRR w poszukiwaniu krzeseł, w które madame Pietuchowa zaszyła perły i brylanty. Motyw podróży wybrany został nie na darmo.

Nie było lepszej okazji do pokazania zamętu, jaki zapanował wtedy między starą Rosją i nowym ZSRR. Mieszały się ideologie, kultury, języki, tradycje, a niemal wszyscy i tak czekali na nową rewolucję, która… przywróci stary porządek. Autorzy pokazali ten chaos w satyrycznym skrócie, nie litując się nad żadną ze stron. Ironia godziła zarówno w skostniałe nawyki arystokracji, jak i głupotę „ludu pracującego”

Ten społeczno-towarzysko-mentalny kocioł zyskuje na scenie Teatru Śląskiego wierne odbicie. Reżyser Nikołaj Kolada, wspierany przez Annę Tomczyńską, współautorkę kapitalnie mobilnej scenografii, buduje inscenizację jak kalejdoskop. Pulsują obrazy, motywy muzyczne, sytuacyjne flesze, światła i nieustający ruch, a wszystko składa się na wrzący kocioł ludzkich emocji. Tyle że często ogień pod tym kotłem wygasa, co jest zarzutem wobec tegoż samego Nikołaja Kolady, tym razem jako autora adaptacji.

Ale to nie wybór wątków rozczarowuje, lecz ich realizacja. Sceny (z „tramwajową” na czele) rozpoczynają się fantastycznie. Pomysłowo i zaskakująco. I prawie wszystkie grzęzną po chwili w maglowaniu tych samych słów, choć widz już dawno wie, o co chodzi. Nie zawodzą za to aktorzy; mamy wrażenie, że w spektaklu w ogóle nie ma epizodów! Świetnie wypadają sceny zbiorowe, w choreografii Jakuba Lewandowskiego.

Ciężar spektaklu spoczywa jednak na barkach Bartłomieja Błaszczyńskiego w roli brawurowego Ostapa oraz Mateusza Znanieckiego, który w cichej postaci swojego Hipolita zawarł całą wściekłość odchodzącej klasy społecznej. Dobre role.

POLECAMY PAŃSTWA UWADZE:

Horoskop 2018 dla wszystkich znaków zodiaku wróżki z Katowic ZOBACZ

Rejestr pedofili i gwałcicieli z woj. śląskiego NAZWISKA I ZDJĘCIA

Czy dostałbyś się do pracy w policji? PRAWDZIWE PYTANIA TESTU MULTISELECT

Studniówki 2018 Tak się bawią maturzyści ZOBACZCIE ZDJĘCIA + WIDEO

Magazyn reporterów Dziennika Zachodniego tyDZień

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!