Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dworcowe niespodzianki

Krystyna Bochenek
Podróż do Warszawy i z Warszawy jest obrzydliwa i męcząca, chociaż ze wszystkich możliwych połączeń i dojazdów pociąg daje największe gwarancje dotarcia na czas.

Samoloty latają rzadko, samochodem stoi się niekiedy w korku godzinami (a co to będzie, kiedy na dobre ruszy przebudowa gierkówki), więc chcąc nie chcąc pozostaje kolej. Ze wszystkimi jej urokami: brakiem wody w toaletach, herbatą w plastikowym kubku za 5 zł czy głośnymi rozmowami przez telefon naszych przypadkowych towarzyszy podróży. Zostałam już w ten sposób wtajemniczona w plany kilku konkurujących firm na najbliższe miesiące, czy w przeróżne biurowe romanse. Zdarza się bowiem, że trzy, cztery razy w tygodniu jeżdżę pociągiem tam i z powrotem. Znam więc na pamięć rozkład jazdy, wiem który pociąg notorycznie się spóźnia i którym za żadne skarby nie wolno wracać na Śląsk, bo tłok będzie niemiłosierny. Zresztą, osób, które tak podróżują jest sporo, więc o różnych dziwnych porach spotykamy się na dworcach. Ten w Katowicach został już dogłębnie zlustrowany, więc szkoda papieru i czasu, żeby znowu o nim pisać. Nawet słów już brak. No to dzisiaj pomówmy o rozkoszach przebywania na Dworcu Centralnym w Warszawie.

Doprawdy, trzeba dużo dobrej woli, żeby dostrzec zalety tego obiektu. Naprawdę nie wiem, czego wszyscy chcą od dworca w Katowicach, dając mu miano najbrzydszego w kraju. Centralny mu nie ustępuje. Wart Pac pałaca, a pałac Paca. Podobnie jak i u nas straszno tam i brudno. Tak jak i u nas w rozlicznych budach i na stoiskach zarzuconych tandetnymi podróbkami można to i owo kupić czy zjeść hamburgera, ale jeszcze łatwiej zostać okradzionym. Co drugie ruchome schody od niepamiętnych lat są zepsute, więc umęczeni pasażerowie, mocując się z olbrzymimi tobołami, wciągają lub ściągają walizy po nieczynnych, a w dodatku niebotycznie stromych schodach. Ten dworzec, jak i nasz, też może się przyśnić i być straszakiem na nieposłuszne dzieci.

Jak globalizacja, to globalizacja. Wszystko jest teraz podobne do siebie. Dworce też. Pasażerowie godzinami stoją na peronach i grzecznie czekają na pociągi, wytężając wzrok i słuch, żeby w niemiłosiernym gwarze wyłapać z megafonu strzępy informacji o przyjeździe lub opóźnieniu swojego pociągu, bądź o zmianie peronu. Patrzą na nieruchome schody, na niedojedzone bułki maźnięte zeschłym ketchupem lub innym sosem. Oprócz tego można chodzić tam i z powrotem, tam i z powrotem, kontemplować kubły na śmieci, ewentualnie, zadzierając niebotycznie głowę i mając sokoli wzrok, wpatrywać się dla zabicia czasu w rozwieszone na wysokości wieży Eiffla ekrany telewizorów (pewnie po to, żeby nikt ich nie ukradł).
Ostatnio wśród telewizyjnych dyskutantów dojrzałam na dworcu chyba marszałka Putrę, bo jeden pan miał wąsy. Głowy jednak nie dam, czy to był on, bo ekran był wysoko, a ja stałam nisko. Czekałam tak i czekałam, aż nagle wyrwał mnie z bezruchu miły głos. Widzę dystyngowanego jegomościa o znajomej posturze. To prof. Tadeusz Z., wybitny poznański językoznawca. "A cóż pan tu porabia, panie profesorze? Nie ma w stolicy miejsc bardziej atrakcyjnych?" - zapytałam. "Tak sobie właśnie chodzę, bo czekam na zebranie, które się zaczyna za półtorej godziny". Co za pech, że te zebrania zaczynają się zawsze nie w porę. Zwłaszcza dla przyjezdnych. Ktoś mi opowiadał, że kiedyś zwołano ważne posiedzenie w sobotę 12 listopada, po święcie narodowym. Kolej licząc na to, że popyt na miejsca w tym dniu będzie niewielki, odwołała niektóre pociągi. Znajomy musiał więc wyruszyć o piątej rano, o ósmej był na Dworcu Centralnym (bo jak na złość tym razem pociąg był punktualny) i przez trzy godziny włóczył się po jesiennej, słotnej Warszawie, ponieważ wszystko było jeszcze zamknięte. No i nabawił się grypy. Szczęśliwie nie świńskiej.

Ale wracając do mego spotkania z profesorem Z. Gawędzimy sobie, gadu gadu, jak to między Polakami. O brzydkiej pogodzie i o jej wpływie na samopoczucie, o tym co strzyka, o tym, że z biegiem lat sukcesy już mniej cieszą, a porażki nie powodują aż takiej przykrości. No i co się stało? Mój pociąg odjechał. Najwyraźniej z możliwości "opóźnienie może się zmniejszyć lub zwiększyć" wybrał opcję pierwszą. Tajemniczy urok dworcowej niespodzianki... Trzeba będzie poczekać na następny. Tyle że w Warszawie mogę się udać przejściem podziemnym do Złotych Tarasów. Jestem w końcu w stolicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!