Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal Dramaturgii Współczesnej 2018: Jaka rzeczywistość, taki i teatr Z NOTATNIKA RECENZENTKI

Henryka Wach-Malicka
„Bzik. Ostatnia minuta” Jana Czaplińskiego w reżyserii Eweliny Marciniak. Było co oglądać, jest nad czym myśleć...
„Bzik. Ostatnia minuta” Jana Czaplińskiego w reżyserii Eweliny Marciniak. Było co oglądać, jest nad czym myśleć... materiały prasowe
Najkrótsza relacja z dotychczasowego przebiegu XVIII Festiwalu Dramaturgii Współczesnej „Rzeczywistość przedstawiona” w Zabrzu mogłaby brzmieć tak: „Repertuar zaskakuje, publiczność dopisuje, wszystko gra”.

Dla miłośników teatru festiwal „Rzeczywistość przedstawiona” to często jedyna okazja obejrzenia spektakli, zrealizowanych w tak odległych od nas miastach, jak Szczecin, Koszalin, Kalisz, Wałbrzych czy Rzeszów. A to tam właśnie rodzą się często propozycje intrygujące i prowokujące do gorących dyskusji. Jest jeszcze jeden istotny element, podnoszący atrakcyjność zabrzańskiego konkursu, w którym - z założenia - o nagrody walczą autorzy (!) sztuk. Nie da się ukryć, że to sceny z mniejszych ośrodków wykazują się większą odwagą w sięganiu po współczesną dramaturgię niż teatry, powiedzmy, wielkomiejskie.

Prowincja? A gdzie to jest...?

Tak jak Bałtycki Teatr Dramatyczny w Koszalinie, którego „Aktorzy koszalińscy, czyli komedia prowincjonalna” byli pierwszym spektaklem prezentowanym w konkursie. Dramaturg Piotr Rowicki oraz reżyser i współautor tekstu Piotr Ratajczak to już uznani twórcy, ale w powstaniu przedstawienia aktywnie uczestniczyli również aktorzy, niezajmujący się przecież na co dzień pisaniem sztuk.

W efekcie powstał spektakl, inspirowany filmem Agnieszki Holland pt. „Aktorzy prowincjonalni”, ale inkrustowany autentycznymi losami osób pracujących - czasem od lat, czasem od kilkunastu miesięcy - na koszalińskiej scenie. To gorzko-zabawna opowieść, w której trudno (i to się chwali!) odnaleźć granicę między prawdą, fikcją i uogólnieniem. W której odbija się cała frustracja artystów, co chwila słyszących, że są „z prowincji”, choć przecież nie brakuje im talentu, zapału i ambicji. Których wreszcie, i to wykrzykują ze sceny, irytuje fakt, że „wielcy” reżyserzy przyjeżdżają często do małego miasta tylko po to, żeby zachałturzyć i zarobić, choć oni, aktorzy, marzą o prawdziwych artystycznych wyzwaniach. Jest jeszcze swoista wartość naddana tego przedstawienia, przyjętego w Zabrzu owacją na stojąco. Spod historii konkretnych ludzi, pracujących w konkretnym mieście, wyłania się refleksja szerszej natury. A raczej pytanie: czy ten spektakl na pewno dotyczy tylko aktorów…?

Dzicy? A którzy to, którzy...?

Z teatrem w teatrze, choć na przeciwległym biegunie, widzowie festiwalu spotkali się też w spektaklu „Bzik. Ostatnia minuta” Teatru Współczesnego w Szczecinie, w reżyserii Eweliny Marciniak. To również przedstawienie inspirowane niegdysiejszym tekstem. Tym razem Witkacego, a momentami słynnym przedstawieniem „Bzik tropikalny” Grzegorza Jarzyny z 1997 roku.

„Bzik. Ostatnia minuta” jest jednak sztuką oryginalną, świetnie skomponowaną przez Jana Czaplińskiego, zachowującego klimat i Witkacowską wizję tropikalnego szaleństwa, ale osadzającego tekst dziś, w Polsce, a jak trzeba, to dosłownie… w Teatrze Nowym w Zabrzu. Ogromny, wręcz ryzykowny margines improwizacji zakłada bowiem w tym spektaklu współuczestnictwo publiczności. I nie ma zmiłuj, jak cię aktor sobie upatrzy...

Zabrzańscy widzowie dzielnie zresztą tę interakcję wytrzymali. Istotą spektaklu Eweliny Marciniak nie jest jednak sztuczka w zabawę z widzami, ale to, jak reżyserka wykorzystuje możliwości i magię teatru. A wykorzystuje, rzec można, do cna. To piękny teatr, za jakim wielu widzów tęskni, choć w żadnym razie nie teatr „pluszowych foteli”. Pulsujący rytm przedstawienia, ożywające obrazy starych mistrzów, gra świateł (Katarzyna Borkowska), intrygujące przenikanie się płaszczyzn czasowych i geograficznych, kapitalny muzyczny miks dalekowschodnich i współczesnych rytmów Mai Kleszcz. Wszystko to, wsparte precyzyjnym aktorstwem (świetne „wychodzenie z roli”), składa się na wciągający portret zarozumiałych Polaków, protekcjonalnie (choć nie bez ciekawości) traktujących choćby Azjatów, do których jadą na wakacje „ol inkluzif”. Sceniczna przebitka z podróży Krzysztofa Kolumba spaja zaś ówczesne patrzenie Europejczyków na Innych jako na Dzikich z dzisiejszymi czasami. Niby wiemy, że to chluby nam nie przynosi, ale…?

Przedstawienie tandemu Czapliński-Marciniak ma jedną tylko wadę - finał. Nieznośnie ckliwy i topornie dydaktyczny, jakby twórcy nie wierzyli, że stworzyli przedstawienie niebanalne, ale czytelne od pierwszej chwili. A przecież takie stworzyli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!