Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Finalistka MasterChefa Kinga Paruzel: Specjalizuję się w słodkościach [WYWIAD I ZDJĘCIA Z FINAŁU]

Katarzyna Pachelska
W niedzielę, 25 listopada o godz. 20.00 TVN wyświetli finał pierwszej edycji polskiego "MasterChefa", czyli show kulinarnego, w którym wyłonieni w czasie precastingów (m.in. w Katowicach) uczestnicy walczyli o 100 tys. złotych i kontrakt na wydanie książki kucharskiej ze swoimi przepisami. Wśród trójki finalistów jest 32-letnia Kinga Paruzel, mieszkająca w Zbrosławicach autorka bloga kulinarnego alebabka.blogspot.com

Jakie emocje towarzyszyły pani w finale?
Ja już nie wierzyłam w to, że dotarłam do finałowej czternastki, spakowana byłam tylko na trzy dni. Tak więc finał to był dla mnie kompletny kosmos i olbrzymi stres. Nie wiedziałam, jak się nazywam. Nie miałam ambicji by zwyciężyć w tym programie. I tak się czułam wyjątkowo, że dostałam się do tej 14. To nawet nie była walka, bo ona rozgrywała się między Miłoszem a Basią, dwoma świetnymi, doświadczonymi kucharzami, którzy przez to, że mieszkają za granicą, mają dostęp do różnych, nawet najbardziej wyrafinowanych, składników. Miłosz przecież pół roku spędza w Brazylii, a Basia mieszka w Niemczech. A ja na poważnie zaczęłam gotować dopiero w kuchni "Masterchefa". Dopiero teraz do mnie dociera co się stało i mogę to jakoś zanalizować. Byłam bardzo dobra w deserach, a ten program bardzo mnie rozwinął też w innych kulinarnych obszarach.

Wzięła pani udział w precastingu w Katowicach...

Przywiozłam tam bezę Pavlova z kandyzowanymi kwiatami i owocami sezonowymi oraz sernik szafranowy z musem malinowym. Do końca nie wiedziałam jaki format ma mieć ten program, że to będzie show. Dostałam zaproszenie na precasting w formie wiadomości na moim blogu, w którym specjalizuję się w słodkich wypiekach. Kuchnia wytrawna jest obecna w moim domu, ale nie na taką skalę jak w "Masterchefie". Owszem, gotuję, ale nie jestem specjalistką w takiej kuchni. Moja kuchnia jest typowa, regionalna, a nie śródziemnomorska czy myśliwska. To była dla mnie ogromna przeszkoda w tym programie. Mąż namówił mnie, bym wzięła udział w precastingu, ja byłam sceptycznie nastawiona do tego pomysłu. Nawet teraz myślę, że gdybym jeszcze raz miała się zdecydować na udział w nim, to bym tego nie zrobiła. Nie byłabym już taka odważna.

W czasie precastingu szefowie kuchni oceniali potrawy. A o co wypytywali producenci?
Producenci przeprowadzali z nami rozmowę taką bardziej psychologiczną. Nie ukrywajmy, jest to program w telewizji i chcieli do niego osoby, które nie boją się kamery i umieją coś do niej powiedzieć.

Pani ma taką naturalną śmiałość przed kamerą?
Nie, zawsze się broniłam przed filmowaniem, nie lubiłam kamer. Do dziś uważam, że to nie jest moje naturalne środowisko. Jednak cała ekipa TVN-u to są tak fantastyczni ludzie, że umieli zniwelować stres towarzyszący nagraniom. Myśmy w czasie kręcenia programu w ogóle nie czuli stresu, że ten program będzie oglądała cała Polska.

Precastingi były w maju, program zaczęto nagrywać na początku lipca, a finał - w połowie sierpnia. To były prawie dwa miesiące wyjęte z życiorysu...
4 lipca zadzwoniła do mnie pani, że zostałam wybrana do setki uczestników, którzy wezmą udział w castingu 6 lipca w Krakowie, już z udziałem jury. Tam, razem z 25 innymi osobami, otwierałam casting. To był pierwszy dzień, a jeszcze miały być trzy kolejne. Wtedy już rozdawano fartuchy uczestników "Masterchefa". Pamiętam, że z naszego castingu dużo osób dostało się do programu. Wtedy były wielkie nerwy, bo gotowaliśmy już przed kamerami, na nie swoim sprzęcie, no i oceniało nas jury. Zrobiłam tam polędwiczki wieprzowe w szynce parmeńskiej z carpaccio z cukinią. Ja byłam osiemnastą osobą w kolejności, a przede mną już sporo osób dostało fartuchy. Byłam przekonana, że jeśli jeszcze mają być trzy castingi, a oni w takim tempie rozdają fartuchy, to dla mnie już nie wystarczy. Byłam zdziwiona, że dostałam fartuch. Samo nagrywanie programu trwało przez sześć tygodni, bez przerwy. Dzięki temu, że pracuję w firmie rodzinnej fotograficznej, mogłam sobie pozwolić na to, by nie pracować przez te sześć tygodni. Cała rodzina zajęła się moimi obowiązkami. Dzięki nim mogłam być w tym programie.
Czy w czasie nagrywania były jakieś przerwy, by choć na chwilę przyjechać do domu?
Nie, producenci za bardzo się bali, że mogłoby nam się coś stać po drodze. Mnie raz, w drodze wyjątku, pozwolono na to, bo miałam od dawna umówioną wizytę u ortodonty, a ponieważ po odcinku nagrywanym w Barcelonie lądowaliśmy w Pyrzowicach, to mogłam na jeden dzień pojechać do domu.

Jakie wrażenie wywarli na pani jurorzy?
Za każdym razem bałam się konsultacji z nimi i konfrontacji. Na początku był ogromny dystans między jurorami a nami. Najmniejszy w sumie stwarzał Michel Moran, bo on przychodził do nas do garderoby, doradzał nam co powinniśmy poprawić, jakie techniki stosować. On był najbardziej komunikatywny. Z czasem, im mniej nas było, tym jurorzy lepiej nas poznawali i wspierali nas. Muszę powiedzieć, że każdego traktowali jednakowo, każdemu pomagali.

Który z odcinków "Masterchefa" wspomina pani najlepiej?
Największym sentymentem darzę nasze gotowanie na Rynku w Krakowie. Mieliśmy taką fajną atmosferę pracy, wszystko nam tak dobrze szło. Śmiałyśmy się z dziewczynami, że kto by pomyślał, że będziemy klęczeć na Rynku w Krakowie i wybijać mięso.

Który odcinek wspomina pani najgorzej?
Chyba ten, w którym uczestniczył Joe Bastianich (juror amerykańskiej i włoskiej edycji "Masterchefa"). Cieszyłam się, że go poznałam, ale presja i chęć pokazania się spaliła mnie na całej linii. Tam najbardziej się bałam. Do tego dochodziła konwersacja po angielsku. Mimo że znam ten język, słowa zaczęły mi uciekać. Tam też były zupełnie inne produkty niż te używane na co dzień. Ja się śmieję, że jestem dziewczyną pierwszego razu. Na planie "Masterchefa" pierwszy raz robiłam wiele rzeczy, nawet makaron przygotowywałam pierwszy raz (był to oryginalny włoski, świeży makaron i takiego faktycznie wcześniej nie przygotowywałam, tak jak kalmarów i królika).

A słynna scena z rozpoznawaniem składników bigosu? Udało się pani wyczuć kilkanaście, nawet jurorzy byli pod wrażeniem...
Ja wcale nie uważam się za bohaterkę, bo udało mi się nazwać tyle składników. Część rzeczywiście wyczułam, o części wiedziałam, że muszą być w bigosie, bo u mnie w domu ten bigos był na stole, a o innych wiedziałam, bo dużo czytam o kuchni i przepisach. Ale ja stałam nad garnkiem ponad 50 minut! Sama byłam przerażona tym, że odgaduję te składniki, np. mieloną jagnięcinę.

Zaprzyjaźniła się pani z innymi uczestnikami "Masterchefa"?
Tak, do dzisiaj utrzymuję kontakt ze wszystkimi z czternastki. Mamy zamkniętą grupę na Facebooku, mailujemy, gadamy na Skypie. Nawet po zakończeniu zdjęć byliśmy całą grupą w Zakopanem. Najbardziej polubiłyśmy się z Basią, pewnie dlatego, że byłyśmy w programie najdłużej.
Jakie inne ma pani pasje oprócz gotowania?
Konie to moja wielka miłość, którą zaszczepił we mnie mój ojciec. Jeżdżę konno od dziecka, mam swoje własne konie. Tak się zdarzyło, że mój mąż pochodzi ze Zbrosławic, wybudował tu dom. Mieszkam parę kroków od stajni. Pochodzę z Tarnowskich Gór (jestem z domu Kwiecińska), gdzie wychowałam się w rodzinie z tradycjami. Mamy rodzinną firmę Foto Melcer, która istnieje od 1929 roku. Obecnie prowadzi ją moja mama z siostrą. Ja zajmuję się tam wydrukami wielkoformatowymi na ploterze. Oprócz tego jak jest potrzeba, to jeżdżę na sesje zdjęciowe czy reportaże ze ślubów. Fascynuje mnie fotografia kulinarna, mam nadzieję, że będziemy się też rozwijać w tym kierunku.

Jest pani mężatką już od ponad pięciu lat. Mąż lubi pani kuchnię? Czy to się zmieniło po "Masterchefie"?
Teraz ma większe wymogi. Widział, co potrafię zrobić. Kanapki na kolację odpadają. Mówi żartem: Mam w domu masterchefa (bo cała nasza czternastka z programu nazywa siebie masterchefami) i mam jeść kanapki? Mąż jest moim największym krytykiem, czasami nie ma litości. Na przykład mówi, że coś jest tylko dobre, a ja chciałabym usłyszeć, że jest super. Dla niego potrawy muszą być powalające, żeby coś na ich temat powiedzieć. Jak są tylko dobre, to nie mówi.

Jakie ma pani plany na przyszłość?
Nie chcę się zmieniać, nie chcę być gwiazdą telewizji. Nazywam się Ale babka i robię to, co lubię - taki jest tytuł mojego bloga. Chcę bardziej iść w cukiernictwo, skończyć kursy. To jest moja pasja i w niej chcę się realizować.

Domyślam się, że jednym z pani guru kulinarnych jest babcia, na którą często się pani powołuje na blogu. Od kogo jeszcze nauczyła się pani piec i gotować?
Tradycja wspólnego jedzenia w naszej rodzinie jest bardzo zakorzeniona, zresztą jak chyba w każdej śląskiej. Moje mama i teściowa bardzo dobrze gotują i one wiele mnie nauczyły. My na Śląsku, w porównaniu z innymi regionami, mamy najbardziej wpojone tradycje kulinarne. Mnie w kuchni "Masterchefa" brakowało polskości. Wiem, że masterchef powinien być uniwersalny i umieć wiele rzeczy robić, ale myślę, że powinniśmy bardziej promować naszą kuchnię, bo ona jest różnorodna.

Z kuchni śląskiej co pani najbardziej lubi?
Uwielbiam rosół i roladę z kluskami. To jest must have niedzieli.

A kluski z dziurką czy bez?
Z dziurką, zawsze, żeby sos się tam zatrzymywał. Tak robiła mojej ś.p. babcia. My jako dzieci wkładaliśmy paluchy w te dziurki i je oblizywaliśmy.

Kluski czorne czy biołe?
Biołe. Ale ja nie za bardzo umiem mówić po śląsku. Znam sporo słów, ale kiedy próbuję mówić w gwarze, to to jest takie sztuczne, na siłę.

A rolada z mięsa wołowego czy wieprzowego?
Z wołowego oczywiście. Nie ma podróbek.


*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Katowice mają podziemny dworzec autobusowy[ZOBACZ ZDJĘCIA I WIDEO]
*Bytomianie dziękują TVN za materiały patolgię [ZOBACZ, Z CZEGO CHCĄ BYĆ DUMNI

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!