Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Głupi ludzie, czyli "Ich czworo. Reality show" . Manipulacje, emocje i życie w programie TV.RECENZJA

Magdalena Nowacka
Magdalena Nowacka
Bożena Nitka/Teatr Miejski w Gliwicach
Głupi ludzie, czyli "Ich czworo. Reality show" . Manipulacje, emocje i życie w programie TV. RECENZJA. Reality show ma się u nas dobrze. Nadal. Wciąż. Z każdym sezonem ramówki telewizyjne dostarczają kolejnej rozrywki, podczas której obserwujemy "naturalne" emocje zwykłych ludzi. Coraz częściej jednak zastanawiamy się, ile w tym spontanicznej rzeczywistości, prawdy, a ile manipulacji producenta. I czy uczestnicy naprawdę nie gubią się już w swoich emocjach. Na te pytania być może znajdziemy odpowiedź w najnowszej sztuce Teatru Miejskiego w Gliwicach.

Głupi ludzie, czyli "Ich czworo. Reality show" . Manipulacje, emocje i życie w programie TV

Do refleksji dotyczącej manipulacji emocjami na potrzeby programów TV, skłania na pewno nowa sztuka Teatru Miejskiego w Gliwicach -"Ich czworo. Reality show" w reżyserii Julii Mark. Nie tylko tytułem, ale także swoim scenariuszem nawiązuje do dramatu Gabrieli Zapolskiej "Ich czworo. Tragedia ludzi głupich w 3 aktach". Sięgnięcie po klasykę, jako inspirację do pokazania współczesnych dylematów , to ciekawe posunięcie, chociaż oczywiście nie jest zupełnie nowe. Wybranie do tego sztuki Zapolskiej ma swoje uzasadnienie.

Autorka, jako przedstawicielka polskiego naturalizmu, wykpiwała moralną obłudę współczesnego jej mieszczaństwa. I takie też możemy mieć wrażenie, oglądając nową realizację na gliwickiej scenie. Ale myliłby się w swojej ocenie ten, który oceniłby ją jako komedię.
To zdecydowanie tragifarsa. Sama Zapolska pokazując ludzkie wady, miała jednak w sobie wiele wyrozumiałości dla słabości "oskarżonych". A tych jest sporo. Zapolska była świetną obserwatorką, psychologiem, zwłaszcza jeśli chodzi o relacje damsko-męskie. Ale w sztuce , którą zobaczymy na deskach gliwickiego teatru, autorzy te relacje wykorzystali tylko jako pretekst. Bo wachlarz emocji i powiązań jest o wiele większy. Jak i sam kontekst.

Tekst napisany w 1907, czyli równo 110 lat temu, przeplatany jest na scenie współczesnymi dialogami. Na pewno inaczej będzie tę sztukę oglądał widz znający dramat Zapolskiej, niż osoba, która wcześniej nie miała z nim do czynienia. I od razu uprzedzam: należy przygotować się na dużo nowoczesności i awangardy. Nie obędzie się bez kontrowersji i śmiałych scen. Będzie pikantnie.

Anna (Alina Czyżewska), matka 8-letniej Lili, zgłasza swoją rodzinę do nowego reality show „Głupi ludzie”. Nie dla sławy, ale z bardziej prozaicznych powodów. Jej małżeństwo nie jest dobrane, przeszkadza w nim choćby różnica poziomu intelektualnego między nią, a jej mężem Jerzym, profesorem. Anna potraktowała ten związek jako szansę na podniesienie społecznej pozycji. Niedopasowanie małżonków rodzi konflikty, a Anna wierzy, że być może udział w programie pozwoli rozwiązać te problemy, znaleźć złoty środek potrzebny do scalenia dwóch różnych osób.

Producenci show oczywiście nie kierują się takimi szlachetnymi pobudkami. Liczy się oglądalność, a sielskość jest dobra tylko na finał. Najpierw trzeba podsycić namiętności, emocje, choćby poprzez tworzenie sytuacji jeszcze bardziej oddalających małżeństwo, jak zdrada.
Pojawiają się więc kolejni bohaterowie show - Fedycki (Grzegorz Kliś) w roli adoratora Anny, typowego lowelasa i przyjaciółka Mania (Aleksandra Maj) , uwodząca Jerzego.

Producentka Sandra (Karolina Burek) w swojej fantazji tworzenia nowych rzeczywistości i wciągania w nią bohaterów oraz stawiania ich przed coraz nowymi sytuacjami, jest niezmordowana. I nie waha się użyć nawet szantażu. Kiedy słyszy od uczestniczki, że ta chce odejść z programu, mówi do niej ostro : "Kasę za rezygnację będziesz spłacać do końca życia, a ja zrobię z ciebie szmatę, co wyskrobała własne dziecko". W innej sytuacji padają słowa: "Jesteś moim prywatnym szczurkiem w kołowrotku".
Show must go on! A to, że uczestnicy zatracili się w odróżnieniu tego co jest prawdą, a co udawaniem? Są zmęczeni? Zagubieni w testach, którym są poddawani? To najmniej ważne. Brak kontroli emocji, złość, dramat egzystencji? Świetnie, ma wypaść naturalnie. Złe emocje przecież lepiej się sprzedają. Ale uwaga : koniec ma być szczęśliwy. Tak chcą odbiorcy, bohaterowie mają się do tego dostosować. Czy tak będzie? I czy bohaterom uda się odnaleźć samych siebie wśród sztucznych, wykreowanych na potrzeby programu telewizyjnego, postaci?

Na uwagę zasługuje niewątpliwie scenografia Agaty Skwarczyńskiej (laureatki nagrody głównej na World Stage Design 2017 w Tajpej). Uważny widz znajdzie tu nawiązania do klimatu filmów Davida Lyncha. Mamy wrażenie, że jesteśmy na widowni, ale nie w teatrze, tylko w studiu telewizyjnym. Widzimy nie tylko scenę, ale też wyświetlane na niej nagrania. Pełno tu złocistych konfetti, błyszczących zasłon. Wszystko to robi wrażenie wielkiego kiczu, przepychu, blichtru i splendoru. I pseudoluksusu, który, jak przekonują producenci tego show, każdy z nas może sobie stworzyć, za pomocą olejków, świeczek i nastrojowej muzyki. "Bo na to zasługuje". Do tego mamy grę świateł, dym. Aby jeszcze bardziej przybliżyć kontekst obecnych czasów, znajdziemy tu też nawiązania muzyczne, dość zresztą różnorodne: od twórczości Bjork, Violetty Villas po italo disco. Są i nawiązania do filmów tworzących naszą popkulturę, m.in. do "Dirty Dancing", który dla wielu pokoleń dorastających na przełomie lat 80. i 90. XX wieku stał się synonimem romantycznej miłości.

Aktorzy grają dość równo, ale na wyróżnienie zdecydowanie zasługuje dwoje bohaterów. Pierwszy to tajemniczy Pan Królik (Robert Zawadzki), pojawiający się praktycznie w każdej scenie, nie opuszczający studia. Kim jest? Odwołując się do twórczości Zapolskiej, można by uznać go za odpowiednik Mandragory, uosabiającej duszę ludzką, która pojawia się w prologu oryginalnej sztuki. Ale tak naprawdę trudno go ująć w jednoznaczne ramy. Królik może być też wspomnieniem, sumieniem, zapomnianym przyjacielem. Robert Zawadzki swobodnie porusza się w świecie, gdzie fikcja splata się z rzeczywistością. Mamy wrażenie, że tak naprawdę to on posiadł wszystkie odpowiedzi na pytanie, które chcielibyśmy zadać.

Drugą z postaci jest (pozornie?) bohaterka drugoplanowa - Lila, czyli Dziecko u Zapolskiej. Agatka Kampka zagrała ją w premierowej odsłonie po prostu genialnie. A z pewnością nie było to łatwe. Sztuka jest trudna, wymagająca skupienia w odbiorze (końcówka trochę zbyt długa, rozciąga finał niepotrzebnie). W świecie dorosłych, którzy nie potrafią sobie poradzić z emocjami, właśnie Lila budzi najbardziej pozytywne uczucia. Traktowana jak przedmiot, obserwuje sytuacje i stara się spełniać oczekiwania. Lila nie gra, chociaż trudno odczytać jej emocje. Zapewne chowa je, nie dzieli się, instynktownie wyczuwając, że dorośli traktują ją jako kartę przetargową, przedmiot, pionek, którym mogą zagrać. Nie jako istotę samodzielną i godną szacunku. Przy okazji - zachęcam Państwa do przyjrzenia się postaci dzieci w dziełach Zapolskiej, czy to w "Sezonowej miłości" czy w kontynuacji tej powieści - "Córce Tuśki". Warto sięgnąć.

Sztukę na pewno warto zobaczyć, chociaż wybuchów śmiechu na sali nie ma. Nie jest może szaleńczo odkrywcza, temat manipulacji w reality show był już podejmowany, choćby w filmie "Show" Macieja Ślesickiego. Natomiast ciekawe wydaje się połączenie tego z klasyką polskiego dramatu. Wykorzystanie technik multimedialnych również podnosi walory spektaklu. I na koniec: na pewno wzbudza on refleksje i jest ostrzeżeniem, abyśmy jednak nie zagubili się w świecie ułudy i pozornego blasku.

Najbliższy spektakl 29 września.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!