Wracamy do gry, znowu wskoczyliśmy do tego pociągu - odetchnął po ostatnim gwizdku trener Marcin Brosz. Podbeskidzie znokautowało Zagłębie Lubin, głównego kandydata do awansu w stylu, na jaki wszyscy w Bielsku-Białej z utęsknieniem czekali.
- Podbeskidzie jest dla mnie cichym faworytem, już rok temu powinni wywalczyć awans z gry - przyznał Robert Jończyk, trener Zagłębia.
Mecz z Zagłębiem nie tylko potwierdził aspiracje Górali, ale przede wszystkim pokazał, jak bielszczanie powinni grać - ofensywnie, szybko i, co było bolączką pierwszych dwóch spotkań, skutecznie.
Nie wiadomo, co podziałało tak na piłkarzy Podbeskidzia - hip-hopowy utwór o historii klubu, jaki po raz pierwszy zabrzmiał przed meczem, czy osiągnięty w dramatycznych okolicznościach remis w Kielcach (trener Brosz przekonywał, że gra z Zagłębiem to ciąg dalszy potyczki Górali w Kielcach). Efekt jednak był taki, że bielszczanie nie mieli respektu dla piłkarzy, którzy jeszcze niedawno występowali w ekstraklasie.
W środku boiska popisowo grający duet Rafał Jarosz - Bernard Ocholeche nie dał zaistnieć Michałowi Golińskiemu ani Dariuszowi Jackiewiczowi. Z kolei obrońcom Zagłębia pilnowanie szybkich Krzysztofa Chrapka i Mieczysława Sikory przez najbliższy tydzień będzie się jeszcze śniło po nocach. Ten ostatni, który pierwsze dwa mecze Górali oglądał z trybun, dwoił się i troił. A w 24 min. zakręcił Przemysławem Kocotem i wrzucił z lewej strony pola karnego piłkę na głowę Pawła Żmudzińskigo, który pokonał Aleksandra Ptaka.
- Nigdy wybitnym snajperem nie byłem, dlatego cieszę się, że po moim zagraniu padł gol - wyznał Sikora. - Siedzenie na trybunach to mało komfortowa sytuacja. Cieszę się, że trener mi zaufał. Łatwo miejsca w jedenastce nie oddam.
Zagłębie próbowało się odgryźć. Jeszcze przy stanie 0:0 Łukasz Merda wypuścił piłkę po strzale Golińskiego i obronił dobitkę Szymona Pawłowskiego. Była to najgroźniejsza akcja gości.
Dla odmiany bielszczanie przeprowadzili taką kombinację, po której ręce same składały się do oklasków. Ocholeche w środku boiska podał piętą do Sikory, ten popędził do przodu i odegrał do Sławomira Cienciały. A prawy obrońca Podbeskidzia precyzyjnie posłał piłkę po ziemi pod bramkę Ptaka do nadbiegającego Chrapka. I było 2:0!
- Nie jestem specjalistą gry prawą nogą, w meczu z Wartą w identycznej sytuacji nie trafiłem w piłkę - z rozbrajającą szczerością wyznał Chrapek.
Ale już kilka minut później po dokładnym podaniu rozgrywającego fantastyczny mecz Jarosza znalazł się sam przed bramkarzem Zagłębia. I po kilku zwodach strzelając tak, jak na snajpera przystało - pewnie, obok golkipera i tuż przy słupku - zdobył swojego 10. gola w sezonie.
Zagłębie nie było w stanie odpowiedzieć, a kibice widząc nieporadność gości zaczęli nawoływać swoich piłkarzy, by ci powtórzyli wynik Polski z San Marino...
- Uciekły nam ważne trzy punkty. Nie wiem, co się dzieje z nami, totalna niemoc. Grając tak dalej, możemy zapomnieć o awansie - przyznał Goliński.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?