Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grzesiuk, śląski ksiądz i robotnik z Sosnowca

Grażyna Kuźnik
============02 Podtytuł 14 (19443364)========================11 Zdjęcie Autor (19443374)============fot. ============04 Autor tekstu mag (19443370)============g.kuznik@dz.com.pl============06 Zdjęcie Podpis 8.5 (19443356)============Więźniowie uratowani z obozu Mauthausen-Gusen. Amerykanie rozdawali im Myszki Miki, Grzesiuk miał ją na mandolinie============06 Zdjęcie Podpis 8.5 (19443376)============Stanisław Grzesiuk napisał trylogię  „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”. Książki były popularne, zdobywane spod lady. Autor był szczery, bezkompromisowy w poglądach, wstrząsnął czytelnikami============08 Cytat 12 historia (19443347)============W obozie koncentracyjnym dobroć była niezapomnianym darem
============02 Podtytuł 14 (19443364)========================11 Zdjęcie Autor (19443374)============fot. ============04 Autor tekstu mag (19443370)[email protected]============06 Zdjęcie Podpis 8.5 (19443356)============Więźniowie uratowani z obozu Mauthausen-Gusen. Amerykanie rozdawali im Myszki Miki, Grzesiuk miał ją na mandolinie============06 Zdjęcie Podpis 8.5 (19443376)============Stanisław Grzesiuk napisał trylogię „Boso, ale w ostrogach”, „Pięć lat kacetu” i „Na marginesie życia”. Książki były popularne, zdobywane spod lady. Autor był szczery, bezkompromisowy w poglądach, wstrząsnął czytelnikami============08 Cytat 12 historia (19443347)============W obozie koncentracyjnym dobroć była niezapomnianym darem arc
Pierwsza wydana właśnie biografia Stanisława Grzesiuka przypomina postać autora, który miał też przyjaciół ze Śląska i Zagłębia. Poznał ich w KL Gusen,

Co to za niedorajda życiowa. Długo się tu nie uchowa. Jak go w ciągu miesiąca nie utłuką, to będzie miał wielkie szczęście - pisał Stanisław Grzesiuk w swoich wspomnieniach „Pięć lat kacetu” o ks. Józefie Szubercie z Wodzisławia. Grzesiuk wiedział, że podstawą przeżycia w obozie jest miganie się od pracy, a ten człowiek o „gębie inteligentnej i sympatycznej” wziął się do solidnej roboty ponad siły. Zapytał ze szczerą ciekawością, kim jest i usłyszał, że księdzem. Za księżmi Grzesiuk nie przepadał, nie chcieli mu pochować ojca socjalisty. Wiedział też, że w obozie za spowiedź brali od więźniów jedzenie, ale jak się później przekonał, ks. Szubert zawsze spowiadał za darmo. To też dawało mu gorsze szanse na przeżycie. Gdyby nie pomoc Grzesiuka, warszawskiego cwaniaka i kozaka chowanego na ulicy, ks. Szubert nie opuściłby obozu żywy. Grzesiuk pisał: #„W ten sposób zaczęła się jedna z najdziwniejszych przyjaźni. Ja - robociarz, chłopak łobuzowaty, niewierzący, zyskuję przyjaźń inteligenta, człowieka wielkiej wiary”.
Ale nie chodziło o dzielenie się jedzeniem, tylko o to, żeby ulokować uduchowionego ks. Józefa w lepszej pracy, uchronić przed biciem i niebezpieczeństwem. Grzesiuk pisał: „Jak przy robocie robi się gorąco, biorę księdza Józefa za rękę i urywamy się. On zawsze się bał, lecz wierzył w moją gwiazdę i spryt. Wierzył też, że to Bóg się nami opiekuje i każda sztuka nam się uda”.

Kiedy ks. Szuberta wzięli do kamieniołomów, Grzesiuk rozumiał, że w tym miejscu życie księdza zaraz się skończy. Praca jest wyniszczająca, są też dodatkowe „sporty dla Polaków”. Specjalnie więc zgłasza się na ochotnika, kapo nawet myśli, że zwariował. Grzesiukowi udaje się jednak tak ks. Józefem kierować, że mało go bili. Czasem jednak dostaje. Ksiądz dziwi się wtedy: „Mój Boże kochany i za co?”. Grze-siuk odpowiada: „Tak, pytaj się Boga, to kapo walnie cię jeszcze raz i zabije. Chodź tu za wózki, bo będzie jeszcze bił”.

Pewnego dnia księdza Józefa Szuberta zwolniono do domu. Obiecuje wtedy, że o Staszku nigdy nie zapomni. Grzesiuk tylko machnął ręką, ale zaczęły nadchodzić paczki. Nie tylko od niego, ale też od różnych ludzi ze Śląska. Grzesiuk zapamiętał, że przychodziły z Wodzisławia od Gertrudy Glormes i Emilii Tatuś, od wielu osób z Rybnika i Piekar. Ks. Szubert przysyłał też pieniądze matce i siostrze Grzesiuka. Długo to trwało, bo: „Minął rok - ja żyję, dwa lata żyję, trzy żyję, cztery jeszcze żyję i w końcu po pięciu latach, 10 VII 1945 roku, zjawiłem się u niego w Katowicach”.

Ks. Józef Szubert do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen trafił w 1940 roku za naukę religii po polsku. Przed wojną posługi duszpasterskie pełnił w Chorzowie, Wodzisławiu, Pawłowicach. Po wojnie został proboszczem parafii pw. Ścięcia św. Jana Chrzciciela w Goduli.

Stanisław Grzesiuk też trafił do obozu. We wrześniu 1939 r. dołączył do polskiego wojska, wrócił i działał w podziemiu. Wpadł w łapance, gestapo już go szukało z powodu czyjegoś donosu. Trafił najpierw na roboty przymusowe na wieś, tam pobił bauera, wtedy trafił do obozu w Dachau, a potem do Mauthausen-Gusen. Miał wtedy tylko 22 lata.

Jego syn Marek Grzesiuk mówił, że ks. Szubert został wielkim przyjacielem ojca. Spotykali się z innymi więźniami zawsze 5 maja, w dniu, gdy otwarto bramę obozu na wolność. Przyjacielem Grzesiuka był także Bolesław Brandys z Sosnowca, poznany w tym samym obozie. Jego syn, urodzony po wojnie, także Bolesław, mógł odtworzyć historię swego ojca tylko z cudzych wspomnień. Stracił go, gdy był jeszcze dzieckiem.

Jego ojciec urodził się w 1906 roku, działał w Związku Robotników Przemysłu Metalowego, miał żonę, dwoje dzieci. W czasie wojny został szefem ruchu oporu w fabryce, potem znanej jako Fakop. Kierował akcją sabotującą produkcję elementów rakiet V1 i V2. Okoliczności aresztowania Brandysa w 1944 roku przez gestapo w miejscu pracy ujawnił Stefan Matuszewski, jego podwładny i uczestnik akcji sabotażowej w fabryce. Niemcy byli zaniepokojeni złą jakością części i wprowadzili w fabryce terror. Brandysa namierzył dopiero przysłany gestapowiec, bo dotąd ten dobry fachowiec nie był podejrzewany. Na przesłuchaniach Brandys nikogo nie wydał.

Syn wiedział, że w obozie ojciec przeżył piekło, gdy wrócił, ważył tylko 27 kilogramów. Przed wyzwoleniem panował w Gusen straszny głód, ludzie masowo ginęli. Przez ten obóz przeszło w sumie 335 tysięcy więźniów, jedna trzecia zmarła. Brandys przeżył dzięki Staszkowi Grzesiukowi, który zorientował się, że nowy więzień nie zna zasad, jakie pomagają tu przetrwać. Chronił go, a gdy Niemcy wrzucili kiedyś Brandysa do komórki z rozwścieczonymi psami, które go strasznie pogryzły, to Grzesiuk opatrywał go i żywił. Pamiętali o sobie do końca życia; Brandys zmarł rok po nim, w 1964 roku. Mimo przeżyć Brandys lubił psy, podczas spaceru rzucił się na pomoc pieskowi, który nagle wskoczył na jezdnię. Zginął pod kołami.

Ale syna pocieszało, że obaj przyjaciele zmarli własną śmiercią. Stanisław Grzesiuk pisał przecież: „Umierać na rozkaz nie miałem chęci”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!