Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gzik-Pawlak: Mam żal. Nie wiem, czy przyjdę pod kopalnię "Wujek" 16 grudnia [ZDJĘCIA]

Agnieszka Gzik-Pawlak
Agnieszka Gzik-Pawlak, córka zamordowanego na kopalni "Wujek" górnika, mówi: "Nigdy o nic nikogo nie prosiłam"
Agnieszka Gzik-Pawlak, córka zamordowanego na kopalni "Wujek" górnika, mówi: "Nigdy o nic nikogo nie prosiłam" Arkadiusz Gola
Agnieszka Gzik-Pawlak, córka zamordowanego 16 grudnia 1981 r. na "Wujku" górnika, mówi o swoim życiu bez ojca i spotkaniu z Moniką Jaruzelską.

Minęły już 32 lata. Za trzy dni kolejna rocznica pacyfikacji kopalni. Co się myśli po tylu latach?
Mam większą świadomość tamtych wydarzeń. Im jestem starsza, tym trudniej mi to zrozumieć. Oczywiście te największe emocje gdzieś się wypaliły. Pozostał smutek. W sumie żyję z pewnego rodzaju piętnem i jednocześnie zobowiązaniem wobec ojca. Staram się temu sprostać, ale denerwuje mnie to okolicznościowe zainteresowanie. Czuję się jak choinka, którą się ubiera raz do roku, a potem chowa na strych.

Masz żal?
Tak, mam żal. I mówię to pierwszy raz. Od półtora roku jestem bezrobotna, stałam się ofiarą kryzysu. Byłam nauczycielką przez dwadzieścia lat. Kochałam swoją pracę. Mam trzy fakultety. Wiem, że w takiej sytuacji jak moja są tysiące ludzi, i wcale nie należą mi się większe prawa od innych, dlatego, że mój ojciec zginął na "Wujku". Tylko nie mogę zrozumieć, że prosiłam o pomoc swoich, czyli ludzi z Solidarności, a przewodniczący związku, Dominik Kolorz, przez trzy miesiące nie znalazł czasu, żeby mi powiedzieć: "Nie mogę nic zrobić". I choćby skłamać. A on się po prostu ze mną nie spotkał. Czuję się upokorzona. To fatalne uczucie. Ludzie dziś żerują na różnych znajomościach, bo pracy nie ma. Gdy znalazłam się w potrzebie, mnie ręki nie podano. Dlatego nie wiem, czy będę uczestniczyć w oficjalnych obchodach pod "Wujkiem". Wolę pójść pod krzyż prywatnie, gdy nie będzie kamer i oficjalnych delegacji. W końcu tam przede wszystkim zginął mój tata. Przez te wszystkie lata moja obecność tam była dla mnie ważna. Nie ze wszystkimi zawsze było mi po drodze, ale czułam, że tego dnia musimy tam być wszyscy razem. Zawsze mogę liczyć na ludzi z komisji zakładowej z "Wujka": Ewę Widuch i Jurka Wartaka.

Co pamiętasz z tamtego dnia, kiedy zginął ojciec?
Ostatni raz przed jego śmiercią widziałam go 15 grudnia. Poszłyśmy z mamą zanieść mu jedzenie i papierosy. Ze stresu jednak zapomniałam, o czym mówiliśmy. Bardzo żałuję, bardzo. Ale mam w głowie całkowitą pustkę. Pamiętam tylko, jak powiedział do mamy: "Zabierz ją stąd". Tam było strasznie. Pod kopalnią kobiety z wózkami, dziećmi, płacz. Nie byłam mała. Byłam dokładnie w wieku mojego syna. 26 grudnia 1981 roku skończyłam jedenaście lat. Ojciec miał kask na głowie i styl od kilofa w ręku. Był niewysoki, barczysty. I te jego śmiejące się niebieskie oczy, tak intensywnie niebieskie. To pewnie nie przypadek, że mój mąż też jest niebieskookim blondynem. Może każda z nas szuka w mężu "drugiego" ojca.

Jakim był człowiekiem?
Ciężko pracował, ale zawsze miał dla mnie czas. Nosił mnie "na barana", chodziliśmy na poranki, tańczyliśmy razem, bo świetnie tańczył. Uwielbiał Trubadurów. Mam do dziś te płyty. Tata był stolarzem z wykształcenia. Robił z drzewa mebelki dla lalek. Zbudował nawet piękną komodę, taką na połysk, wtedy bardzo modną, i specjalne pojemniki na pościel. Długo przetrwały, ale w końcu rozpadły się ze starości.
Jak dowiedziałyście się o jego śmierci?
Czekałyśmy na niego całymi godzinami z ciepłym obiadem na piecu. Mama mówiła, że na pewno przyjdzie głodny i wszystko ma być gotowe. W nocy z 15 na 16 grudnia chyba nie zmrużyłyśmy oka. Synowie sąsiadów też pracowali na kopalni. Mówiłam do nich ciociu, wujku, byliśmy zaprzyjaźnieni. Chodzili tak z mamą od mieszkania do mieszkania, pocieszali się, ale nic nie wiedzieliśmy. 16 grudnia taki sąsiad, staruszek 90-letni, powiedział mamie: "Nie jest dobrze. Tam strzelają ostrą amunicją. Wiem, bo przeżyłem dwie wojny i potrafię takie wystrzały odróżnić". Myśmy mieszkali może z sześć kilometrów od kopalni i rzeczywiście było słychać strzały. Już po pacyfikacji zaszedł do nas jeden z górników i powiedział, że jest po wszystkim, że zaraz będą inni wracać do domu. My chyba trochę uspokojone wciąż grzałyśmy dla ojca ten obiad. Znowu godziny mijały. W końcu mama nie mogła dłużej czekać. Razem z sąsiadami pojechała na kopalnię. A tam tak siwo było od dymu, że nawet krzyża drewnianego nie zauważyła i tych pierwszych palących się zniczy też. Kazali jej iść do biura.

Ciała ojca nie było już na kopalni?
Zostało przewiezione wraz z pięcioma innymi do Zakładu Medycyny Sądowej. Wtedy jeszcze było sześć ofiar, bo trzech kolejnych górników umarło w szpitalach. Ojciec zginął na miejscu. Kiedy mama spytała, gdzie jest jej mąż, to jeden z pracowników odpowiedział jej: "No, tu jest gorzej". Szybko spojrzała na listę i nazwisko taty było pod taką linią. W tamtej chwili nie dotarła do niej prawda. Chciała go zobaczyć, myślała, że to jakaś koszmarna pomyłka. Sąsiedzi zawieźli ją pod Zakład Medycyny Sądowej, a tam wszędzie wojsko, wysocy rangą oficerowie. Nie wpuścili ich do środka. Pogrzeb załatwiła kopalnia.

Jak dawałyście sobie radę?
Nie muszę mówić, jak było ciężko. Przez pierwsze trzy miesiące mieszkali z nami rodzice mamy. Nie byłyśmy same. Stanowili dla nas wielkie wsparcie. Moja ciocia powiedziała, że mama musi iść do pracy, bo w domu zabiją ją czarne myśli i w końcu zwariuje z rozpaczy, a ma dla kogo żyć. Mama po jakichś wielkich znajomościach dostała pracę w "Famurze". To było dla niej i dla nas zbawienie. Do końca stanu wojennego chodzili za nami jacyś esbecy. Nie wiem, jakie mogłam stanowić zagrożenie, ale nie odpuszczali. Kilka lat temu chciałam nawet znaleźć ślady ich działalności w IPN. Nie ma jednak żadnych dokumentów. Być może zginęły, albo po prostu informowali swoich przełożonych ustnie.

Zostałaś córką bohatera.
Nie lubię wielkich słów. Mój tata zachował się po prostu przyzwoicie. Mógł uciec z kopalni, jak zrobili to inni, ale to nie byłoby w jego stylu. Musiał tam zostać. Ja nawet nigdy mu w myślach nie robiłam wyrzutów: "Dlaczego nie uciekłeś". Wiedziałam, że to dla niego byłoby tchórzostwo. Został, bo tak rozumiał solidarność. Taką przez małe "s". Najważniejszą. Tata pochodził z małej wsi. Przyjechał na Śląsk do pracy, po lepsze życie. Był jednym z wielu. Ale miał bardzo mądrą i dobrą mamę. Z domu wyniósł taką rzetelność, uczciwość. Babcia urodziła sześcioro dzieci, w tym pięciu synów. Czterech przed swoją śmiercią zdążyła pochować. Ale muszę powiedzieć, że jestem też pełna podziwu dla mojej mamy. W taki piękny, dziś może dla wielu staroświecki sposób, pozostała tacie wierna.
Niedawno spotkałaś się z córką generała Jaruzelskiego, Moniką. To ona poprosiła o to spotkanie. Chciałaś ją poznać?
Spotkanie było bardzo osobiste, w cztery oczy. Przez te wszystkie poprzednie lata często o niej myślałam. O jej ojcu, który jest teraz starym, schorowanym człowiekiem i żyje z odpowiedzialnością za "Wujka". Tylko nie jest to odpowiedzialność Moniki. Nie można jej oceniać przez postać ojca. Jest bardzo normalną, mądrą kobietą. I też nie miała łatwo. Nie było i nie jest łatwo być w Polsce córką generała Jaruzelskiego. Nigdy nie było go w domu, nawet wśród najbliższych był przede wszystkim wojskowym. Ale nie chcę go oceniać. Zresztą ja mu już wybaczyłam. Dawno mu wybaczyłam. I myślę, że on o tym wie.

Znalazłyście z Moniką Jaruzelską wspólny język?
Właściwie od razu. I to już po pierwszych słowach. Bardzo cieszę się, że doszło do tego spotkania, bo w ten sposób mogłam też zakończyć pewien etap swojego życia, zamknąć pewien rozdział. To było dopełnienie.

Ale rozdział sądowy tej sprawy tak naprawdę nie został zamknięty. Winnych śmierci górników, odpowiedzialnych za wydanie rozkazu, nie ma.
W tej sprawie decydujący jest przecinek w szyfrogramie, w którym napisano: "Nie,czekajcie na rozkaz". I właśnie nie wiadomo, czy ten przecinek postawiono po słowie "nie" już po pacyfikacji, czy przed nią. Jak czytać to zdanie? Trudno jednak wyobrazić sobie, by taką akcję przeprowadzono na odpowiedzialność miejscowych dowódców. Tam zresztą na "Wujku" było piekło. Świece dymne rzucano do okien, z których ktoś "ośmielił się" przyglądać wydarzeniom zza firanki.

Ci zomowcy podobno wyglądali jak wściekłe psy.
Na sali sądowej zachowywali się arogancko, bezczelnie. Chyba żaden sąd nie zaakceptowałby takiego zachowania podejrzanych. Oni mieli większe prawa od innych. Czytali sobie gazetki, komentowali głośno wydarzenia, pili kawkę z termosu. Wszystko wyglądało jak sceny z jakiegoś koszmarnego filmu, bo umieszczono ich za pancerną szybą. Mojej mamie lekarz zabronił tam chodzić. Oni do dziś mają swoje firmy, normalne życie. Nie klepią biedy. Mówię to jednak bez złości. Nie mam wpływu na wymiar sprawiedliwości. Jeden z ich obrońców powiedział nam: "Oni znają prawdę i tylko od nich zależy, czy ją ujawnią". Nigdy na to nie liczyłam.

Chyba strasznie boli taka bezsilność?
Kiedyś poznamy prawdę. Nie mogę w to nie wierzyć. Tylko tak się zastanawiam, czy będzie ona komuś jeszcze potrzebna? Może historykom?

Rozmawiała: Agata Pustułka


*Regionalna lista płac. Sprawdź, ile zarabiają [ZAROBKI OD 100 ZŁ DO 1 MLN ZŁ]
*Kuchenne Rewolucje w Tychach: Dom Bawarski Tychy Magdy Gessler [ZDJĘCIA + WIDEO]
*Najpiękniejsze polskie kolędy [POSŁUCHAJ i WYBIERZ]
*Najlepsze prezenty na święta Bożego Narodzenia [ZOBACZ ZDJĘCIA]

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!