Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Henryk Konwiński - artysta ponadczasowy. Życie, które toczy się na scenie i w rytmie baletowego pas

Magdalena Nowacka-Goik
Magdalena Nowacka-Goik
Kochają go artyści, a on kocha ich. Dżentelmen i oaza spokoju. Wizjoner, "człowiek do wynajęcia". Tancerz, reżyser, a przede wszystkim genialny choreograf. Uwielbia pracować, a kiedy nie może zasnąć...pierze firanki. Rozmowa z Magdaleną Mikrut-Majeranek, doktorem nauk humanistycznych, kulturoznawczynią i dziennikarką o jej książce "Henryk Konwiński. Historia tańcem pisana".

Nikt wcześniej nie pokusił się, aby napisać o Henryku Konwińskim, co może budzić słuszne zdziwienie, biorąc pod uwagę zarówno jego przebogaty dorobek artystyczny – tancerza, choreografa, reżysera, jak również ogromną popularność i szacunek środowiska, wreszcie – wyjątkową osobowość. Z czego to wynika? Może po prostu nasz bohater jest ...zbyt skromny?

To prawda. Zdziwiłam się, kiedy przeprowadzając wywiad z panem Henrykiem, słuchając jego barwnych opowieści, okazało się, że nikt nie pokusił się o poświęcenie mu obszernego wydawnictwa. Przy okazji jubileuszy, których już było sporo, powstawały notki okolicznościowe, jest też biogram w internetowej Encyklopedii Teatru, a także praca dotycząca działalności pana Henryka, napisana przez studentkę. To jednak wszystko, czyli tak naprawdę bardzo mało. Tak, oczywiście jest skromny, ale myślę, że może to wynika z tego, iż nie odczuwa potrzeby wykorzystywania swojej popularności do własnej promocji. Nie zabiega o to. Zawsze podkreśla, że jest „człowiekiem do wynajęcia”, czeka na propozycje. Jego wielkość polega na tym, że sam nie mówi o swoich dokonaniach.

Twoim kluczem do napisania książki było pokazanie Henryka Konwińskiego takiego, jakim widzi się sam, bez tej otoczki PR-owej, ale też poprzez głosy innych – przeprowadzając rozmowy z osobami z artystycznego środowiska, które z nim współpracują. Powstało więc ciekawe kompendium – z jednej strony historia życia opowiedziana przez samego bohatera, ale też wzbogacona staranną kwerendą prasową, poświęconą jego dziełom jako artysty – wizjonera spektakli baletowych, operetkowych czy operowych. Z drugiej, odbiór przez tych, którzy z nim pracują bądź pracowali.

Pan Henryk jest mocno zakorzeniony w środowisku artystycznym. Jak sam mówi, każda osoba, którą poznał na zawodowej drodze mocno go wzbogaciła. Dlatego uznałam, że to będzie kluczem. Chciałam pokazać go na tle tej bohemy, wpisując w artystyczny krajobraz Polski, pytając o niego przyjaciół, pracowników czy dyrektorów różnych instytucji, osoby znające go zarówno na niwie zawodowej, jak i zahaczającej o tę prywatną. Tak, aby było to komplementarne. Jednocześnie zależało mi, aby pokazać przemiany, jakie następowały w balecie polskim na przestrzeni tych wielu lat – przechodzimy płynnie przez kilka dekad, śledząc, jak zmieniał się teatr i taniec. Kiedy Henryk Konwiński obejmował zespół baletowy Opery Śląskiej, było w nim aż 60 osób! Dziś to nawet nie jest połowa. Z drugiej strony, przy tak dużej obsadzie, w latach 70. i 80. XX wieku tancerze musieli borykać się z prozaicznymi aspektami swojej pracy, jak np. z brakiem profesjonalnego i wykonanego z wysokiej jakości materiałów obuwia do tańca. A potem otwarcie na zachód, migracja...to wszystko udało się też wpisać w opowieść o panu Henryku, przez co nabiera ona wielowątkowości.

Jak wyglądała praca nad książką, a w szczególności te fragmenty wymagające rozmów z bohaterem? Jest oczywiście wspaniałym gawędziarzem, opowiada barwnie, ale przy założeniach, że z tych opowieści ma powstać książka, trzeba jednak trzymać się pewnego planu, narzucić sobie tempo, ogarnąć wszystkie dygresje, dokonać wyboru. Do tego dochodzą takie prozaiczne czynniki jak zmęczenie, niedyspozycje zdrowotne czy...pandemia!

Wszystko zaczęło się od konferencji prasowej przed „Verbum nobile” w reżyserii pana Henryka. Udało mi się z nim porozmawiać, a potem poprosiłam o wywiad do innego projektu – „Terpsychora wśród hałd”. Pisałam o tańcu na Górnym Śląsku w latach 1989-2019. I po tym wywiadzie stwierdziłam, że to stanowczo za mało w tym temacie, a Henryk Konwiński jest żywą, bogatą historią tańca, obok której nie można przejść obojętnie. I że koniecznie przydałoby się temat rozwinąć, poszerzyć. Zapytałam, czy nie zgodziłby się zostać bohaterem książki. Zamyślił się przez chwilę i odpowiedział po prostu: „Może i byłoby dobrze”. Rozpoczęliśmy regularne spotkania w jego katowickim mieszkaniu. To było w okresie pandemii, co trochę komplikowało sytuację – choćby w zakresie transportu. Jeździłam pociągami, które wtedy były praktycznie puste, właśnie po to, aby uniknąć kontaktu z innymi osobami, zniwelować ryzyko złapania koronawirusa. A pracowałam też z domu, zdalnie. Nasze rozmowy przy herbacie toczyły się dość spontanicznie, ton narzucał pan Henryk, a wszystko wynikało po części z jego nastroju w danym dniu. Inspiracją były też zdjęcia, które chciał pokazać. Chciałam trzymać się chronologii, ale czasami dygresje zbyt mocno dominowały. Zapisywaliśmy więc po danym spotkaniu, na czym skończyliśmy, aby przy następnym potraktować to jako punkt wyjścia. Miałam oczywiście przygotowane pytania, robiłam kwerendę prasową, to była moja baza.

Jaka twarz artysty najbardziej dominuje w twojej opowieści o nim?

Jak słyszę „Henryk Konwiński”, to widzę oazę spokoju. Pan Maciej Figas określił go mianem „arystokraty wśród artystów” – i uważam, że to trafne określenie. Jest człowiekiem niezwykle szarmanckim, przepięknie się wysławia. Należy do niewielkiego już grona osób, które potrafią czarować słowem. Przywiązuje do każdego wypowiadanego słowa taką samą wagę, jak do baletowego pas. Każde ma swój takt i melodię. To wszystko składa się na mój obraz pana Henryka. Ważne jest dla niego wszystko, co robi, niczego nie traktuje po macoszemu, wszystko otacza troską i pieczołowitością. Dlatego te rozmowy były wręcz uzależniające... zaczęło mi ich już brakować. Teraz po wizycie w teatrze często dzwonię do pana Henryka, aby podzielić się wrażeniami.

A jak postrzegają go rozmówcy z twojej książki?

Pani Maria Meyer powiedziała, że to wzorzec kultury z Sèvres, a pan Robert Talarczyk, dyrektor Teatru Śląskiego stwierdził, iż jest osobą, która z niezwykłym taktem traktuje wszystkich artystów. Nagminnie powtarza się opinia, że nigdy się nie denerwuje, mówi przyciszonym głosem. I panuje nad artystami, wszyscy dostosowują się do zasad, które wytycza. A jednocześnie, mimo tej artystycznej duszy, nie brakuje mu pragmatycznego podejścia. Olga Kozimala wspomina, że kiedyś w rozmowie zdradził, że nie mógł spać od 4 rano i żeby nie leżeć bezczynnie...postanowił wyprać firanki. Zresztą, pan Henryk jest wielkim estetą – przywiązuje uwagę do eleganckiego stroju, a w jego domu jest jak w muzeum. Zachwyca serwantka z filiżankami, widać i czuć kult historii, w każdym zgromadzonym przez niego artefakcie jest zaklęta pasjonująca opowieść. Przepytałam 20 osób i...nie ma kwitu na pana Henryka. Wszyscy mają spójną wizję, jako szczerego, z dużą kulturą osobista, oczytanego, pełnego życzliwości. Tego nie da się zburzyć.

Były trudniejsze momenty podczas spisywania wspomnień pana Henryka? Mimo pogody ducha, którą emanuje, z pewnością nie można powiedzieć, że jego życie było usłane płatkami róż, kolce też się zdarzały.

Tak, oczywiście smutek przeplata się w życiu z radością. Zatem nie brakuje takich momentów. Pan Henryk jest osobą bardzo rodzinną i ogromną miłością darzy bliskich, szczególnie siostry. Kiedy niespodziewanie zmarła jedna z nich, był to dla niego straszny cios. Poszedł do kościoła p.w. Niepokalanego Poczęcia NMP w Katowicach, aby zamówić mszę za siostrę i znaleźć też ukojenie w rozmowie z księdzem. I wtedy ksiądz zaproponował mu pielgrzymkę do Santiago de Compostela. To było światełko w tunelu tej rozpaczy. Sama wyprawa była wyjątkowym momentem w życiu pana Henryka, a osoby, które mu towarzyszyły, stały się jego przyjaciółmi – bywają na jego spektaklach i spotkaniach. To była jego duchowa podróż, pełna wzruszenia. Od przyjaciela artysty, pana Marka, dowiedziałam się, że chorował onkologicznie – niewiele osób o tym wiedziało. Pan Henryk potwierdził, ale nie lubi o tym rozmawiać. Był też trudny moment. Kiedy pracował w poznańskiej operze i przygotowywał się do roli Merkucja w balecie „Romeo i Julia”, sypiał w kantorku w Operze, bo miał problem z mieszkaniem. Ale dał radę. Za to pełno miłych wzruszeń jest w jego opowieściach o domu dziadków.

Wiemy, że jego ojciec marzył dla syna o karierze technicznej. Nie będziemy zdradzać, jak wyglądała ścieżka kariery Henryka Konwińskiego, aby nie pozbawiać czytelników przyjemności jej poznania. Z pewnością jednak wiele osób zastanawia się, dlaczego jeszcze jako młody, dobrze zapowiadający się tancerz, zwrócił się w innym kierunku artystycznej drogi.

Tańcząc w jednym ze spektakl doznał poważnej kontuzji. Trafił do szpitala, ale nie zgodził się na operację. Na pewno był załamany. I wtedy przyszedł do niego Conrad Drzewiecki, który przekonał go, żeby został choreografem. Pan Henryk bardzo cenił sobie jego zdanie i wsparcie, chociaż ich relacje bywały też burzliwe. Tym razem jednak wziął sobie tę radę do serca, zwłaszcza, że miał już na swoim koncie choreografie. I stwierdził, że to może najlepsze wyjście. Aczkolwiek jeszcze przez krótki czas tańczył m.in. w Operze Śląskiej w „Don Kichocie” w roku 1973.

Mimo zaprzestania kariery tancerza baletowego, nie zarzucił dbałości nad kondycją fizyczną. I tak jest do dziś...

Tak, ćwiczy codziennie. Od szóstej rano! I nie ma zmiłuj się. Drzemie w nim prawdziwy hart ducha, dzięki temu zachowuje zarówno świetną formę fizyczną, jak i jasność umysłu. Tworzenie choreografii to jednak jego największa pasja. Ma ogromną wyobraźnię i potrzebę zmian. Dla niego constans nie istnieje, zawsze musi wprowadzić coś nowego, nawet do starych spektakli. Wszystko to robi z miłości dla widzów, żeby mogli cieszyć się odczytaniem nowej wersji.

Chyba najbardziej zdumiewa to, że ciągle pracuje i to sporo!

Pan Henryk ma 87 lat i na emeryturę się nie wybiera. Jestem pewna, że zawsze ktoś będzie chciał do niego zadzwonić i zaprosić do pracy. Nie wydaje mi się, aby podjął decyzję o zakończeniu kariery. Zawsze będzie stał na scenie i przekazywał swoje artystyczne wizje. Kochają go wszyscy, a on potrafi dotrzeć do każdego pokolenia. Pan Henryk to artysta ponadczasowy.

Książka "Henryk Konwiński. Historia tańcem pisana" ukazała się w lutym 2023 roku nakładem Wydawnictwa Naukowego Śląsk. została oparta na wspomnieniach maestro Henryka Konwińskiego oraz osób reprezentujących szeroko pojęty świat sztuki, które spotkał na swojej zawodowej drodze, ale także i prywatnej. Wywiady, które są niezwykłą podróżą po historii polskiego tańca, zostały uzupełnione materiałem ilustracyjnym w postaci archiwalnych zdjęć.
W czwartek 23 marca o godz. 18, w Muzeum Historii Katowic Oddział Teatralno-Filmowy (ul. M. Kopernika 11), odbędzie się spotkanie autorskie, które poprowadzi autorka książki, Magdalena Mikrut-Majeranek: doktor nauk humanistycznych, kulturoznawczyni, medioznawczyni, historyk i dziennikarka. Wstęp wolny.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty