Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia i obyczaje: Zapomniana Miejska Szkoła Pracy

Anna Gronczewska
Mirosław Marcinkowski, jeden z absolwentów Miejskiej Szkoły Pracy
Mirosław Marcinkowski, jeden z absolwentów Miejskiej Szkoły Pracy fot. Grzegorz Gałasiński
Zamiast lekcji wychowania mieli lekcje dobrych manier. Nosili mundurki, z których byli autentycznie dumni. O przedwojennej, eksperymentalnej szkole podstawowej i jej absolwentach pisze Anna Gronczewska.

Absolwenci tej szkoły są już grubo po osiemdziesiątce, ale jeszcze dziś organizują spotkania. Wspominają nauczycieli, lekcje i jak na przerwach ciągnęli za warkocze swoje koleżanki. Z dumą mówią też, że ich szkoła była niezwykła, jedna z dwóch takich w Polsce.

- Jedna znajdowała się w Łodzi, a druga w Rzeszowie - dodaje jeden z jej absolwentów Mirosław Marcinkowski, rocznik 1926.

Miejska Szkoła Pracy powstała w Łodzi w 1923 roku, przy ul. Piotrkowskiej 115. Zajmowała kilka pomieszczeń kamienicy czynszowej. W 1929 roku przeniesiono ją do nowego budynku przy ul. Łęczyckiej 23. Zajęła w nim jedno piętro.

- Była to szkoła eksperymentalna - mówi Leszek Wóźniak, też absolwent tej szkoły, dziś profesor nauk medycznych, były rektor Akademii Medycznej w Łodzi.

Po raz pierwszy przyjęto tu zasadę tzw. nauczania problemowo- zespołowego. Uczniowie mieli brać czynny udział w pracy dydaktycznej i naukowej. Każda klasa została podzielona na cztero-, pięciosobowe grupy.

Mirosław Marcinkowski, doktor inżynier, chemik, absolwent Uniwersytetu Łódzkiego i Politechniki Łódzkiej, miał sześć lat, gdy zaczął się uczyć w Miejskiej Szkole Pracy. Mieściła się ona już w nowej siedzibie przy ul. Łęczyckiej.

- Była to chyba jedyna powszechna szkoła w Łodzi, do której trzeba było zdawać egzaminy - wspomina Mirosław Marcinkowski.

Pamięta swój egzamin. Leżało przed nim kilka pudełek z zapałkami. Trzeba było ułożyć je w kolejności od najlżejszego do najcięższego. Kandydat na ucznia musiał także zawiązać w "kokardkę" sznurowało oraz liczyć do 20. Pan Mirosław zdał egzamin. Nie wie dlaczego rodzice wybrali dla niego akurat tę szkołę.

- Pewnie dlatego, że mieszkaliśmy blisko ul. Łęczyckiej, na ul.Poznańskiej - zastanawia się.

Chłopcy i dziewczęta przy jednym stoliku

Ojciec pana Mirka, Marian Marcinkowski był policjantem, instruktorem ruchu drogowego na całe województwo. Mama Maria pracowała w ubezpieczalni. Do tej szkoły chodził też jego młodszy o sześć lat brat Andrzej, który został chirurgiem. Najstarszy z rodzeństwa, późniejszy inżynier, nieżyjący dziś, trzy lata starszy Witold, uczył się w innej szkole.

Mirosław Marcinkowski zapewnia, że MSP była wyjątkową szkołą, chyba pierwszą w Łodzi, która miała swoje pracownie: fizyczną, chemiczną, biologiczną, polonistyczną.

- Nie było w niej ławek, tylko okrągłe stoliki - wspomina Mirosław Marcinkiewicz. - Przy każdym siedział przy nim chłopiec i dwie dziewczynki lub odwrotnie. Nie daj Boże, żeby chłopiec wstał od stolika zanim podniosła się dziewczynka! Choć oczywiście, jak w każdej szkole, tłukliśmy potem te dziewczynki na przerwach!
Leszek Woźniak mówi, że szkołę stworzono na szwajcarskich wzorach.

- Na przykład w pracowni chemicznej stoliki były sześcioosobowe - wspomina były rektor łódzkiej Akademii Medycznej. - Do stolika podłączony był gaz i robiło się różne demonstracje.

Lekcje dobrych manier

W szkole tej nie było lekcji wychowawczych, tylko lekcje wychowania. Jej absolwenci wspominają, że uczniowie uczyli się na nich między innymi dobrych manier, jak korzystać ze sztućców, jak zachować się przy stole.

Uczniowie chodzili w mundurkach, z których byli dumni. Chłopcy zakładali granatową kurtkę, do tego krótkie lub długie spodnie w tym kolorze. Na kołnierzu były zielone patki z belkami, które określały klasę do której chodził uczeń.

- Ci od pierwszej do trzeciej klasy nosili belki granatowe - opowiada Mirosław Marcinkowski. - Starsi uczniowie, chodzący od IV do VI klasy nosili srebrne belki.

Dziewczynki nosiły białe lub granatowe bluzki, do tego spódniczki i fartuszek. Na głowę zakładały granatowy beret ze znaczkiem szkoły, a ich koledzy rogatywkę w kolorze khaki.

Co roku organizowano bale kostiumowe. Dziewczyny występowały na nich w krynolinach, a chłopcy w smokingach.

- Na lekcjach wychowania fizycznego uczyliśmy się tańczyć, m.in. tanga i walca - dodaje Mirosław Marcinkowski. - Na tych balach nie mieliśmy kłopotów z tańcem.

Leszek Woźniak i Mirosław Marcinkowski zapewniają, że w szkole tej nie było widać żadnych różnic narodowościowych, a duży nacisk kładziono na naukę patriotyzmu.

- Na przerwach spacerowało się po korytarzach - wspomina prof. Leszek Woźniak. - Nie wolno było biegać. Porządku pilnowały koleżanki ze starszych klas, tzw. szefowe. Naszą "szefową" była Ola Napiórkowska. Jej ojciec Aleksander Napiórkowski poległ w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Jego imieniem nazwano dzisiejszą ul. Przybyszewskiego.
Chłopcy kończący tę szkołę z reguły uczyli się dalej w gimnazjun im. Kopernika(I LO) lub im. Piłsudskiego(III LO), natomiast dziewczynki szły do "Sczanieckiej" lub "Pętkowskiej".

- Ja chodziłem do "Piłsudskiego" - dodaje Mirosław Marcinkowski. - Naukę przerwała mi wojna. Maturę robiłem po jej zakończeniu, u "Piłsudskiego". Spotkałem tu absolwentów Miejskiej Szkoły Pracy.

Szkoła liderów

Mirosław Marcinkowski jeszcze dziś wymienia absolwentów. Do szkoły tej chodzili m.in. nieżyjący Zbyszek Kaźmierczak, przyszły konstruktor samolotów, Kuba Ringart mieszkający w Szwecji, Longin Kaźmiercza, który ma swoje drzewko w Yad Vashem, Tadeusz Piotrkowski, który zamieszkał w Paryżu. Absolwentami tej szkoły byli też nieżyjący znany łódzki aktor Włodzimierz Skoczylas, Marek Indelak, który po wojnie był prezesem jednej z łódzkich spółdzielni mieszkaniowych i Halina Tagowska-Klatka, profesor geografii.

- Rysiek Miller, niestety, już nieżyjący, napisał broszurę o naszej szkole - mówi Mirosław Marcinkowski.

Niedawno zmarł Leonard Wert, lekarz dermatolog.

- Był moim najbliższym przyjacielem - mówi o swoim koledze Leszek Woźniak. - Chodziliśmy do tej samej szkoły powszechnej, potem gimnazjum. W tym samym dniu, w 1951 roku, odbieraliśmy dyplomy ukończenia łódzkiej Akademii Medycznej.

Absolwenci tej szkoły spotykają się co roku, 16 czerwca w rocznicę rozdania świadectw. Pierwsze takie spotkanie, po latach, zorganizowano w Rogowie. M.in dzięki Krysi, na którą koledzy mówili "Krysia-wicher", bo zawsze wszystko potrafiła przygotować, załatwić. Na to spotkanie przyjechali też nauczyciele. M.in. Maria Brzozowska, wychowawczyni Mirosława Marcinkowskiego i Helena Tredjakowska. Przyjechała też siostra urszulanka Józefa Ledóchowska, która uczyła religii, bratanica świętej Urszuli Ledóchowskiej.

Helena Tredjakowska była wychowawczynią Leszka Woźniaka.

- Zacna osoba, o wielkiej sprawiedliwości, nikt nie mógł liczyć na protekcyjne poparcie - dodaje prof. Woźniak.

Kolejne spotkanie absolwentów Miejskiej Szkoły Pracy odbyło się w tym roku. Odmeldowały się cztery osoby, m.in pan Mirosław, Leszek Woźniak i Wiesław Andrzejak.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dzienniklodzki.pl Dziennik Łódzki