Zastanawia mnie, dlaczego w zawód taksówkarza musi być wpisany organiczny, maniakalny pęd do oszukiwania klientów. Jeśli tylko zdarzy się naiwny, to nie wolno zmarnować okazji, by mu nie dopisać czegoś do rachunku, naciągnąć na dwa, dziesięć, a choćby i sto złotych. Historia idzie naprzód, świat się zmienia, a polski taksówkarz wciąż poczytuje sobie za honor i dumę wysokość ponadnormatywnego zysku inkasowanego z cudzej naiwności. W tej konkurencji dorównać mu może tylko kelner.
We wszelkich metropoliach świata taksówkarz to zawód szczególnego zainteresowania policji i służb specjalnych. To zrozumiałe, strefy mrocznych zaułków, nocny półświatek, złodzieje, gangsterzy, sutenerzy, prostytutki - to wszystko styka się w taksówkach ze światem zwykłych ludzi. A i zwykli ludzie czasami bywają niezwykli: nobliwi mieszczanie wracający pod dobrą datą, niewierni mężowie z kochankami, zakładowe libacje, rodzinne uroczystości.
Ileż to cennych informacji przewija się przez taksówki, jakimi konfesjonałami są sunące po ulicach samochody, ile widzi i słyszy siedzący za kierownicą człowiek!
Żaden system komputerowy nie zapewni policjantom i agentom tak aktualnej i cennej wiedzy.
Za PRL-u świat taksówkarski żył we wzajemnej symbiozie z ówczesnym aparatem bezpieczeństwa. W zamian za informacje, przymykano oko na różne grzeszki: handel walutą, stręczenie panienek, przewożenie deficytowych towarów (na przykład mięsa z nielegalnego uboju), jazdę w stanie wskazującym, a także oszukiwanie lub wręcz okradanie klientów.
(Ale zdarzali się też kierowcy - co warto przypomnieć - którzy w stanie wojennym wykorzystywali tę sytuację do rozwożenia nielegalnych wydawnictw, niektórzy pomagali eksponentom podziemnej Solidarności.)
Kiedy upadła Polska Ludowa, taksówkarze w dużych miastach mieli problem z adaptacją do nowych czasów. Wielu uznało, że to dopiero jest okazja do rozwinięcia skrzydeł.
Lata 90. ubiegłego wieku, to okres heroicznej walki władz polskich metropolii z taksówkarskimi mafiami, które bezwzględnie łupiły klientów w Warszawie, Trójmieście, Wrocławiu czy Poznaniu. Ich ofiarami padali głównie obcokrajowcy i przyjezdni.
W całej Europie biura podróży wydawały specjalne broszurki z instrukcjami, jak nie dać się oszukiwać przez polskich taksówkarzy.
Nieraz ofiary mafii płaciły za przejazdy po polskiej stolicy dużo więcej niż w Paryżu czy Londynie. Rozzuchwalone bezkarnością formalne lub nieformalne korporacje coraz śmielej naciągały też miejscowych klientów.
W stolicy kres tej samowoli położyła dopiero prezydentura Pawła Piskorskiego (1999-2001).
W Trójmieście zgodne współdziałanie prezydentów Gdańska, Sopotu i Gdyni też doprowadziło w 2000 roku do uporządkowania usług taksówkarskich. Stopniowo problem wygasł w innych metropoliach, gdzie panują dziś - i na ogół są przestrzegane - jasne i czytelne zasady naliczania opłat.
Niestety, w śląsko-zagłębiowskiej aglomeracji ten kłopot mamy wciąż na tacy i zaczyna on narastać. Taksówkarze bezwzględnie wykorzystują każdy dostępny sposób naciągania rachunków, pospolitych oszustw nie wyłączając. W efekcie za przejazdy na Śląsku płacimy dziś znacznie więcej niż w innych regionach.
Oto najczęściej stosowane przez kierowców sposoby wyciągania nam pieniędzy z kieszeni
Metoda na stawkę
Formalnie cena za przejazd taksówką jest umowna. Jeśli takiej umowy nie zawrzemy przed ruszeniem w drogę, kierowca może uznać, że godzimy się na jego warunki.
Dlatego jeśli ruszamy z postoju albo zatrzymujemy taksówkę na ulicy i nie pytamy o cenę, co sprytniejsi błyskawicznie wpisują do taksometru jakąś absurdalną stawkę, na przykład 5 złotych za kilometr.
Za krótki kurs w centrum miasta płacimy wtedy kilkadziesiąt złotych i nic na to nie poradzimy, wszystko jest zgodne z prawem.
Jeśli taksówkarz należy do korporacji, to teoretycznie obowiązują go ustalone w niej ceny - ale tylko wówczas, gdy zamawiamy go za pośrednictwem centrali przez telefon lub przez internet.
Poza tym - wolna amerykanka. Ofiarami tego procederu padają głównie podróżni wychodzący z dworców kolejowych i wsiadający na pobliskich postojach.
Metoda na strefę
Dawniej we wszystkich miastach aglomeracji obowiązywały strefy, po przekroczeniu których płaciliśmy jak za wyjazd poza miasto.
Większość miast zniosła strefy jeszcze w ubiegłym wieku, wraz z rozwojem dzielnic peryferyjnych, teraz na całym ich obszarze obowiązuje taryfa wewnątrzmiejska.
Niestety, wielu taksówkarzy, także korporacyjnych, uparcie włącza (często niepostrzeżenie) pozamiejską taryfę i sami o tym nie wiedząc, płacimy za przejazd podwójnie. To jest najczęstszy i, niestety, powszechny sposób naciągania podróżnych, w dodatku akceptowany przez niektóre korporacje.
Metoda warszawska
To z kolei jest sposób stary jak świat, znany w Polsce od okresu przedwojennego: wozić klienta jak najdłuższą drogą, aby nawet uczciwie ustawiony taksometr nabił jak najwięcej.
Na Śląsku i w Zagłębiu jest to o wiele łatwiejsze niż w Warszawie, układ przestrzenny miast jest nieregularny, drogi poplątane i nawet mieszkaniec aglomeracji (a co dopiero przyjezdny) nie jest w stanie się zorientować, czy jedziemy krótszą trasą, czy nadkładamy kilometrów.
Wiele dróg jest remontowanych, co chwila pojawiają się objazdy. Bardzo często kierowca w geście życzliwości proponuje nam wybór: na tej drodze są roboty, możemy pojechać inaczej, więc sami decydujemy się zapłacić więcej, ufając w prawdziwość informacji.
Metoda dopłaty za korki
Uwaga, uwaga! To najnowszy wynalazek, wprowadzony przez kierowców Silesia Cars. Ta firma, wchodząc niedawno na śląski rynek, oferowała jasne i proste zasady naliczania opłat, niskie taryfy i szereg dodatkowych usług, na przykład nowatorską na Śląsku możliwość płacenia kartą.
Ale okres ochronny dla klientów najwyraźniej się skończył i nowy gracz dołączył do wyścigu naciągaczy.
Teraz, oprócz opłaty za przejechane kilometry, możemy się spodziewać dopłaty za korki na mieście, którą kierowca doliczy wedle własnego uznania: może to być 10 złotych, może 20, wszystko zależy od humoru pana pod krawatem (bo taki jest w tej firmie standard). Zapewne szybko przejmą tę metodę pozostałe korporacje.
Śląscy i zagłębiowscy prezydenci miast udają, że nie ma problemu. Indagowani, powtarzają zwykle formułkę: Te sprawy powinien regulować wolny rynek.
Zasada ogólnie jest słuszna, ma jednak swoje wyjątki, także w świecie liberalnej gospodarki. Jeden z nich, to nadzór nad rynkiem usług przewozowych, w którym klient jest szczególnie narażony na nieuczciwość i cwaniactwo. Robi się to przez system koncesyjny, który pozwala na szybkie rugowanie ludzi nieuczciwych.
Nie można usprawiedliwiać bezczynności złym stanem prawnym, większość miast potrafiła sobie poradzić z tym dokuczliwym wrzodem.
Może więc Górnośląski Związek Metropolitalny, instytucja nieruchawa i raczej synekuralna, udowodni sens swego istnienia i zajmie się czymś konkretnym. Choćby i taksówkami.
Post scriptum:
przepraszam liczne zastępy uczciwych taksówkarzy, których zapewne niektóre stwierdzenia tego artykułu mogły dotknąć. Być może takich jest większość. Ale dopóki nie wyrugują ze swojego grona dokuczliwej, kombinatorskiej mniejszości, to na nich ciążyć będzie odium.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?