Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak w ciągu doby ksiądz Władysław wraz z wiernymi zbudował kościół. Archiwalne ZDJĘCIA. - Nie czuję się bohaterem - mówi DZ ks. prałat

Jacek Drost
Jacek Drost
Ks. prałat Władysław Nowobilski podczas sobotniej uroczystej mszy św. z okazji 50-lecia budowy kościoła w Ciścu. Na pierwszym planie bp Roman Pindel
Ks. prałat Władysław Nowobilski podczas sobotniej uroczystej mszy św. z okazji 50-lecia budowy kościoła w Ciścu. Na pierwszym planie bp Roman Pindel www.diecezja.bielsko.pl
W sobotę 5 listopada minęło 50 lat, od kiedy w Ciścu na Żywiecczyźnie w ciągu jednej doby został wybudowany kościół. Z tej okazji bp Roman Pindel odprawił uroczystą mszę św., a IPN w Katowicach przygotował przed świątynią stałą wystawę plenerową. DZ z kolei porozmawiał z ks. prałatem Władysławem Nowobilskim, który był inicjatorem budowy kościoła, o tym jak udało się wywieść władze komunistyczne w pole, w 24 godziny zbudować kościół i jeszcze go obronić.

Kiedy ksiądz uczestniczył w sobotę w uroczystej mszy świętej z okazji 50-lecia budowy kościoła, to jak z perspektywy pół wieku patrzył na tamte wydarzenia?
Myślałem o tamtym dniu, który był przeżywany w wielkim napięciu. Wtedy nawet nie marzyliśmy, że dojdzie do takiego pięknego jubileuszu 50-lecia. Wówczas myśleliśmy tylko: „Panie Boże daj, żeby to się udało”, bo sytuacja była beznadziejna. Niektórzy ludzie, nawet bardzo oddani, nie wierzyli, że to się uda. Mury były świeże, krokwie... To wszystko mogło runąć. Wiedzieliśmy też, że mamy władzę państwową przeciwko sobie. Emocje były niesamowite. Dzisiaj Panu Bogu dziękuję za cudowną opatrzność i tych wspaniałych ludzi, którzy - narażając się na represje - robili wszystko, co mogli, żeby ten kościół powstał.

Ksiądz pamięta ten moment, kiedy zapadła decyzja o budowie kościoła?
Oczywiście. Taka ostateczna decyzja zapadła we wtorek. Później starałem się wszystko przygotować, m.in. pojechałem do Białki Tatrzańskiej, żeby mój brat Stanisław zmontował ekipę cieśli. Odbyło się drugie zebranie pod przysięgą i na tym zebraniu była omówiona cała organizacja, jak wszystko zostanie zrobione, że budowa rozpocznie się od mszy świętej, żeby ściągnąć jak najwięcej ludzi. Pani Stefania Łysoń powiedziała wówczas „Niech się ksiądz nie boi, budujemy z pomocą Bożą”. To wszystko ruszyło, dobrze - dzięki opatrzności Bożej - się układało i udało się nam w ciągu 24 godzin postawić mury i zamontować więźbę.

Czy przygotowując się do budowy, a później stawiając kościół czuliście na plecach oddech władzy, że jest niebezpiecznie, że budowa może zostać przerwana?
Cały czas. Już w sobotę tydzień wcześniej mieliśmy budować kościół, ale władze się dowiedziały. Była kontrola i się nie udało. Chcieliśmy więc władze zaskoczyć - 1 listopada we Wszystkich Świętych we wsi było spokojnie, więc lokalne władze myślały, że wszystko się uspokoiło, że do budowy nie dojdzie. Nie spodziewały się, że w niedzielę przystąpimy do budowy. Na tyle uśpiło to ich czujność, że pierwsza interwencja była około godziny 11.00. Nawet nie milicji, ale przyjechały władze powiatowe i ludzie ze Służby Bezpieczeństwa. Weszli na budowę, ale było już tam tyle ludzi i prace były tak zaangażowane, że ciężko było je przerwać. Nawoływali, żeby ludzie przestali budować, obiecywali, że dadzą pozwolenie, ale ludzie wiedzieli, że mają nie słuchać, nie reagować. Niektórzy nawet żartowali, bo jak ci panowie w białych koszulach i garniturach chodzili koło kobiet czyszczących cegły z rozebranej starej piekarni i się kurzyło, to one im mówiły „Panocku, nie chodźcie tu, bo się kurzy, a wyście tak ładnie ubrani”. Nawet próbowały wręczać im cegły, żeby podali dalej. Żartem chciano rozładować napięcie.

Ile osób pracowało wtedy na budowie?
Nie liczyłem, ale myślę, że w ciągu tych 24 godzin, to na pewno przewinęło się przez ten teren i wokół niego około tysiąca osób. Na samej budowie nie mogło być na raz tak dużo ludzi, bo wiadomo, ale każdy murarz nie musiał się przesuwać, bo murował jeden przy drugim.

Kto był głównym kierownikiem budowy?
Powierzyłem czuwanie nad całością mojemu bratu, który był domorosłym cieślą. Dużo budynków zbudował, ale to były raczej budynki mieszkalne. Nigdy tak dużej hali nie budował. Po prostu wiedział, że to niebezpieczne, ale powiedziałem mu, że musimy to zrobić, więc robili wszystko, żeby tak się stało. Murarze byli miejscowi, mieli papiery, bardzo dobrzy fachowcy. Cieśle też byli miejscowi, już wcześniej przygotowali więźbę i jak przyjechał brat, to zrobili tylko korektę, żeby dach był ostrzejszy. Trochę fachowców na budowie było, każdy miał swoje zadania do wykonania.

Kiedy było widać, że te mury są, stoją i dacie radę w ciągu najbliższych godzin skończyć pracę?
Najtrudniejszy był moment, jak odcięli nam światło. Przyszły więc kobiety ze świecami i chciały nimi przyświecać robotnikom, ale to było niebezpieczne, więc poproszono je, żeby wyszły ze środka. Najpierw budowę doświetlał jeden „komarek”, potem samochód, a na końcu wpadliśmy na pomysł palenia opon wiszących na takich żelaznych prętach i pochodni. Już o godzinie szóstej rano cała więźba była położona. To wszystko ręcznie, na linach trzeba było na górę wciągnąć.

Niesamowite, że ludzie potrafili się tak zmobilizować.
Był tam jeden gospodarz, światły człowiek, który później powiedział mi: „Proszę księdza, dla mnie właściwie to nie było największym cudem, że te mury nie runęły, ale wiedziałem, jak bardzo Cisiec jest skłócony, podzielony, a na ten moment Duch Święty za głowę wziął tych ludzi i przyprowadził na budowę”. To było nadzwyczajne, że Pan Bóg tak wszystkich natchnął. Jak na to patrzę, to nie jest o taka sobie budowa. To był naprawdę cud, że ludzie przyszli, że kościół się nie zawalił i że wszystko się udało.

Budowa kościoła to ogromne przedsięwzięcie...
Na to się składało wiele wydarzeń wcześniejszych. Na przykład moje rekolekcje w Zakopanem, gdzie spotkałem księdza (ks. Mariana Przewrockiego z Milczy - red.), który wybudował tam nieduży kościółek. Gdybym go nie spotkał, to nie wiedziałbym, że jest to w ogóle możliwe. Albo mój brat: dwa lata był w Stanach Zjednoczonych i akurat we wrześniu wrócił do Polski. Gdyby nie wrócił, nie miałbym się na kim oprzeć.

Kiedy zaczęliście budować?
Mieliśmy zacząć w sobotę, bo ten ksiądz, który zbudował kościół mówił mi, żebyśmy najpierw zaczęli budowę, bo jeśli zacząłbym mszą, to przez władze byłbym uznany za organizatora, a jednego człowieka łatwiej ukarać i zniszczyć. On najpierw ruszył z budową, a potem była msza święta. Wiedziałem, że na samą budowę ludzie by w większej liczbie nie przyszli, więc zaryzykowałem. Na zebraniu wtajemniczonej grupy ludzi z każdego okręgu ustaliliśmy, że o piątej rano obudzą innych i powiedzą im, że będzie msza święta, nie mówiąc tym, którzy byli niepewni, że będzie budowa. W każdym razie 5 listopada o godzinie szóstej rano była msza, a zaraz po mszy o koło godziny siódmej wszyscy wzięli się do pracy. W poniedziałek rano były już położona cała więźba. Najtrudniejsze było obijanie deskami krokwi, bo to było wysoko, tylko młodzi i sprawni mogli to robić i zabezpieczanie papą. Przykrycie kościoła było w nocy o godzinie drugiej z wtorku na środę. Wtedy była druga msza święta na podziękowanie.

Skąd ludzie dowiadywali się, że budujecie kościół.
Różnie. Niektórzy jechali na mszę do kościoła w Milówce i po drodze dowiadywali się, że rozpoczęła się budowa, więc zawracali i dołączali do pracy. Jechał jakiś człowiek na motorze, nie z naszej wsi, zatrzymał się, dowiedział co się dzieje i dołączył do pracy.

Jak wyglądała sprawa posiłków?
Jedzenie było przygotowane wcześniej. Posiłki były na miejscu, zwłaszcza dla murarzy, żeby nie musieli schodzić z budowy. Zachowało się nawet takie zdjęcie jak jemy.

Jak już kościół stał to poczuł ksiądz ulgę czy też, że przybyło trosk?
Dalej byłem w napięciu, bo coraz głośniej mówiło się, że to wszystko może runąć. Mury były świeże, jak przyszedłby mocny wiatr, to wszystko mogłoby się zawalić. Przez dłuższy czas jak skądś przyjeżdżałem, to patrzyłem czy kościół stoi. To napięcie i poczucie niebezpieczeństwa towarzyszyło długo. W czwartek po zakończeniu budowy była przygotowana akcja burzenia kościoła. Opowiadał mi to przewodniczący rady powiatowej pan Łukaszek. Mówił, że były przygotowane helikoptery, które przy pomocy lin z hakami miały wieczorem czy w nocy podnieść dach, mury ze świeżą zaprawą miały zostać zlane sikawkami, żeby się zwaliły. Dowiedziałem o tym i przyjechałem na budowę. Dzwon był już zawieszony, więc zadzwonił na alarm, zleciała się cała wioska i znowu była msza święta, podczas której nawiązałem do św. Maksymiliana Marii Kolbego. Powiedziałem, że biorę odpowiedzialność za tą budowę i będę w tym kościele spał, żeby bronić swoją osobą tego kościoła. Ludzi to bardzo zmobilizowało. Upewnili się, że jestem tak bardzo im oddany. To był bardzo ważny moment, bo nastąpiło - trochę się pochwalę, ale taka jest prawda - zjednoczenie ludzi wokół mojej osoby.

Długo pilnowaliście kościoła, żeby władza nie zdecydowała się go rozebrać?
Oni czekali tylko na moment, żeby nie było ludzi w kościele, by nie doszło do jakiegoś wypadku. To było za czasów Gierka, który starał się, żeby w kraju nie było rozlewu krwi i wiedzieliśmy, że jak ludzie, zwłaszcza dzieci, będą na budowie, to oni nie odważą się na żadne działania. Dlatego wioska podzieliła się na 30 części i każdy rejon miał wyznaczoną noc. Ludzie przychodzili do kościoła, by się modlić i czuwać przez dwa lata.

Czy postawa jakiejś osoby utkwiła księdzu szczególnie w pamięci?
Bardzo dużo było osób zasłużonych. Myśmy chcieli budować kościół legalnie, bo dwa lata wcześniej była wniesiona oficjalna prośba o pozwolenie na kaplicę, ale władze nie dały zgody. W każdym razie Władysław Duraj i Władysław Karpeta, który później był najbardziej prześladowany, jeździli do kardynała Wojtyły. Najpierw miała być remontowana stara, nieczynna piekarnia. Miał to być punkt katechetyczny, a później kaplica. Potem cały czas byłem na bieżąco w kontakcie z kardynałem Wojtyłą, bo to nie było tak, że robiłem wszystko na własną rękę. Proszę sobie wyobrazić, że jeszcze w sobotę przed tą niedzielą, pod wieczór, byłem w kurii pytać czy mam rozpocząć budowę. Kardynała nie było, ale był kapelan Dziwisz, który powiedział tak: „Jak macie nadzieję, że się uda, to budujcie”. Rola kardynała Wojtyły była niesamowita. Gdyby nie on, to ani ja bym się tego nie podjął i gdyby nie on, to zburzyliby ten kościół. Ksiądz kardynał Wojtyła osobiście mi mówił, że napisał list prywatny do Edwarda Gierka, w którym prosił, żeby on interweniował, gdyby miało dojść do zburzenia kościoła. Jeśli chodzi o mieszkańców, to pani Stefania Łysoń była taką organizatorką. Także odegrała niesamowitą rolę. Gdyby ona się załamała, to ja chyba nie dałbym rady. W każdym razie najwięcej wycierpiał Władysław Śleziak, który z siostrą Marią był właścicielem tej piekarni. Nim się budowa rozpoczęła przesłuchiwali go 11 razy. Przymuszali go, żeby się przyznał, że mu się kaplica buduje.

Jak wyglądały represje wobec mieszkańców czy ksiądz się z nimi spotkał?
Represje były przeróżne, mandaty za byle co. Były przesłuchiwania, zastraszanie dzieci w szkołach. Zginął też przy okazji tej budowy człowiek - Czesław Ścigaj. Milicja zabrała go z drogi, potem niby po czterech dniach mówiono, że się utopił, ale tak go zbili...

Czy ludzi, którzy przeszkadzali w budowie ksiądz później spotykał? Jak do tego podchodzili? Wstydzili się?
Najgorliwszym przeciwnikiem był Mrowiec, drugim - Pytel. Byli z SB. Nachodzili mnie, długo bym musiał o tym opowiadać. Córka jednego z nich przyszła kiedyś do mnie i w imieniu ojca przepraszała, że był tak przeciwko budowie kościoła.

Czy ksiądz się czuje bohaterem?
Nie czuję się bohaterem, bo tak naprawdę - mówię to jako człowiek wierzący - ja zasadniczo z punktu widzenia takiego ludzkiego, nie mam jakichś nadzwyczajnych zdolności. W szkole czy seminarium nigdy się nie wybijałem, owszem dawałem sobie radę, ale uchodziłem za takiego Władusia. Ludzie uważali mnie za dobrego, starałem się ze wszystkimi dobrze żyć, nie byłem jakimś wojownikiem. Gdybym się znał na budowie, to nigdy bym nie pozwolił, żeby na świeże mury dawać więźbę. Mówię, że Pan Bóg posługuje się takimi ludźmi, którzy się po ludzku nie nadają do danej rzeczy, żeby pokazać swój talent, swoje działanie. Ale mam taką wewnętrzną satysfakcję, że Pan Bóg powołał do tego dzieła mnie. Staram się, żeby ta sprawa była przykładem wiary. Mam z tego radość. Ten kościół, który jest to także rozbudowa przez 40 lat. Cieszę się także z tego, że udało się stworzyć także taką wspólnotę. Jak przechodziłem na emeryturę to do kościoła chodziło około 1,5 tysiąca ludzi. Mam z tego radość.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera