Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jaką rolę pełnił alkohol w czasie II wojny światowej? Rozmowa z autorem "Pijanej wojny"

Marek Adamkowicz
Amerykańscy żołnierze nalewają dojrzewające jeszcze wino z beczki
Amerykańscy żołnierze nalewają dojrzewające jeszcze wino z beczki Materiały prasowe
Ze wspomnień i dzienników prowadzonych przez uczestników II wojny światowej wyłania się obraz konfliktu, w którym niemal każdy pił: niezależnie od narodowości, wieku, rangi czy przedwojennych przyzwyczajeń. Alkohol pomagał sobie radzić z nieludzką codziennością, dodawał żołnierzom odwagi, ale też decydował o wyniku wielu bitew. Np. w 316 Warszawskim Dywizjonie Myśliwskim każdy nowy pilot musiał wypić tak zwanego messerchmitta. Do wielkiej szklanicy wlewano whisky, gin, porto, sherry, mocne piwo i każdy inny alkohol, jaki był na miejscu. Rekrut miał obowiązek wychylić całość jednym haustem! któryś z nowo przybyłych pilotów golnął sobie messerschmitta, a po minucie, gdy odzyskał głos, począł, niczym jednoosobowa wieża Babel, mówić wszystkimi językami świata. Inna sprawa, że jednoosobowa wieża Babel urzędowała tylko przez pięć minut. Później trzeba ją było z lokalu wynieść. Przeczytajcie rozmowę z Kamilem Janickim, autorem książki "Pijana wojna".

Kiedy sięgnąłem po "Pijaną wojnę", przez głowę przebiegła mi myśl, czy to aby nie żart. Jak można pisać o największym dramacie ludzkości przez pryzmat wypitej wódki i wina?
Przyznam, że pisząc "Pijaną wojnę", obawiałem się, że wzbudzi wątpliwości właśnie ze względu na sam temat. Zapewniam jednak, że ta książka to nie dowcip. W Polsce jesteśmy przyzwyczajeni do postrzegania historii przez pryzmat wielkich postaci, dziejowych zakrętów, wiekopomnych bitew. Ale przeszłości nie da się zrozumieć, jeśli zapomnimy o codzienności - o tym, jak żyli i jak radzili sobie z sytuacją jej bohaterowie. Ze wspomnień i dzienników prowadzonych przez uczestników II wojny światowej wyłania się obraz konfliktu, w którym niemal każdy pił: niezależnie od narodowości, wieku, rangi czy przedwojennych przyzwyczajeń. Alkohol pomagał sobie radzić z nieludzką codziennością, dodawał żołnierzom odwagi, ale też decydował o wyniku wielu bitew. No i oczywiście był źródłem niezliczonych problemów. Nawet dzisiaj, po 70 latach, alkoholowe obyczaje z okresu II wojny światowej wpływają na to, jak i co się pije w całej Europie.

Na przykład?
Przyjrzyjmy się sytuacji w Polsce. Wbrew powszechnym wyobrażeniom o rozhulanej II Rzeczpospolitej, przed wojną nad Wisłą wcale nie piło się szczególnie dużo. W latach 30. roczne spożycie alkoholu na głowę nie przekraczało 1,5 litra spirytusu. Na dodatek ruch abstynencki był tak prężny, że w latach 20. wprowadzono prohibicję w 10 proc. polskich miejscowości! Wszystko zmieniło się za sprawą okupacji. Niemcy prowadzili celową politykę rozpijania społeczeństwa - płacąc za wszystko przede wszystkim wódką, a nie twardą walutą. Jednocześnie alkohol odgrywał ważną rolę w podziemiu. Witano się wódką, przy wódce zawierano sojusze, zakładano organizacje bojowe, układano plany akcji. To wszystko znalazło odbicie po wojnie. Dzisiaj spożycie spirytusu na głowę to już nie 1,5 litra, tylko około 7 litrów. Podobny wzrost akceptacji dla alkoholu można dostrzec w innych krajach. Wojna przyzwyczajała żołnierzy do picia i po powrocie do domów dalej pili. Kolejny świetny przykład to Ameryka. Wielu osiemnastolatków, którzy szli na wojnę, nigdy wcześniej nie miało alkoholu w ustach. Po roku czy dwóch wracali do domu już jako miłośnicy piwa, koniaku, wódki. Już nikt nie myślał o popieraniu prohibicji...

W książce zabrakło tych, których obecność - gdy mowa o alkoholu - wydaje się pewna, czyli czerwonoarmistów. Podobnie jak Włochów ze swoim winem i Francuzów z szampanem...
Za cel postawiłem sobie stworzenie możliwie spójnego obrazu picia na wojnie. Nie chciałem pisać o tym, jak pili Amerykanie w porównaniu z Brytyjczykami, a jak Polacy na tle Niemców. Każdy kolejny dziennik i pamiętnik przekonywał mnie, że takie spojrzenie zafałszowałoby rzeczywistość. Żołnierze różnych armii i narodowości przy kieliszku stawali się zaskakująco podobni do siebie: pili w takich samych sytuacjach i z takich samych powodów. Niezwykle dużo podobieństw można znaleźć na przykład - choć wiem, że to niektórych oburzy - pomiędzy zachowaniem niemieckich obrońców Festung Breslau i powstańców warszawskich w ostatnich tygodniach walk. Takie podobieństwa łatwo jednak nakreślać w kręgu zbliżonych kultur. Dlatego zdecydowałem się na pisanie o wspólnych doświadczeniach Brytyjczyków, Amerykanów, Polaków, Niemców. Rosjanie to już zupełnie inny świat, jeśli chodzi o alkohol. Jak to trafnie stwierdził pewien holenderski esesman: "W Rosji 40 kilometrów to żadna odległość, 40 stopni to nie mróz, a 40 procent to nie alkohol". Tak więc Rosjanie pojawiają się w książce - i to w najdłuższym rozdziale - ale są to Rosjanie widziani oczami ich wrogów i sojuszników. Własne opinie Rosjan o alkoholu to chyba dobry temat na osobną książkę.

Co zatem można powiedzieć o piciu przedstawicieli nacji, które Pan opisał - Amerykanach, Brytyjczykach, Niemcach?
Najważniejszy wniosek dotyczy samej skali zjawiska. Dzisiaj aż trudno sobie wyobrazić jak powszechne było picie i pijaństwo na wojnie. Przykładowo tylko w ostatnim roku wojny 42 tysiące amerykańskich żołnierzy zdiagnozowano jako alkoholików. Niemcy natomiast każdego roku wywozili z Francji, bagatela, 320 milionów butelek wina z przeznaczeniem dla Wehrmachtu! W efekcie ilość informacji o piciu na wojnie jest wprost oszałamiająca. Każdy - dosłownie każdy - autor dłuższych wspomnień z wojny pisał o alkoholu. W książce wykorzystałem około 250 dzienników, pamiętników i wywiadów, ale to wyłącznie wierzchołek góry lodowej. Przy alkoholu wspólnie spędzano Boże Narodzenia, obowiązkowa libacja odbywała się bezpośrednio przed wyruszeniem na obszar walk. W zupełnie niekontrolowany sposób piło się też na żołnierskich wakacjach: czyli przepustkach spędzanych w knajpach Rzymu, Paryża czy Kairu. I dotyczyło to w takim samym stopniu aliantów, jak i Niemców. Do tego alkohol stanowił doskonałą walutę. Dowódca jednostki południowoafrykańskiego lotnictwa Dirk S. Nel opowiadał, że to za wódkę kupował od Amerykanów silniki i inne części. Z kolei członek amerykańskiej 23 Jednostki Specjalnej Kwatery Głównej wspominał, że porucznik odpowiedzialny za zaopatrzenie dysponował 2,5-tonową ciężarówką wypełnioną po brzegi butelkami alkoholu. W wyzwalanej Francji można było za te butelki kupić wszystko: jedzenie, nocleg, informacje, a nawet usługi prostytutek.
Jak na tym tle wypadają Polacy?
Nie chciałbym ocenia, czy piliśmy mniej czy więcej od innych. Na podstawie wspomnień naprawdę trudno to uczciwie rozstrzygnąć. Mogę natomiast powiedzieć, że nasze przyzwyczajenia alkoholowe robiły duże wrażenie na obcokrajowcach. Pewien amerykański as lotniczy za powód do dumy poczytywał sobie to, że przetrwał popijawę z polskimi pilotami. I że dzięki wytrwaniu przy kieliszku obronił honor US Army! Nasi lotnicy mieli zresztą niewiarygodne pomysły. Na przykład w 316 Warszawskim Dywizjonie Myśliwskim każdy nowy pilot musiał wypić tak zwanego messerchmitta. Do wielkiej szklanicy wlewano whisky, gin, porto, sherry, mocne piwo i każdy inny alkohol, jaki był na miejscu. Rekrut miał obowiązek wychylić całość jednym haustem! Dowódca jednostki, Bohdan Arct, opowiadał: Byłem świadkiem, gdy któryś z nowo przybyłych pilotów golnął sobie messerschmitta, a po minucie, gdy odzyskał głos, począł, niczym jednoosobowa wieża Babel, mówić wszystkimi językami świata. Inna sprawa, że jednoosobowa wieża Babel urzędowała tylko przez pięć minut. Później trzeba ją było z lokalu wynieść. Alkohol odegrał też niebagatelną rolę w powstaniu warszawskim. Wielu powstańców opowiadało, że w ostatnich, desperackich tygodniach walk o stolicę Armia Krajowa w Warszawie tonęła na dobrą sprawę w wódce. Eugeniusz Ajewski, dowódca kompanii w batalionie Olza, wspominał w wywiadzie, że w oddziale, który mu przydzielono, prawie wszyscy żołnierze byli "na bańce". Zresztą czy można ich za to winić?

Nie jest to przypadkiem uogólnienie? Wizja powstania jest raczej inna. To walka na barykadach do ostatniego żołnierza.
Jedno wcale nie wyklucza drugiego. Podczas każdej wojny alkohol był stałym towarzyszem żołnierzy - szczególnie w trakcie najtrudniejszych, beznadziejnych walk. Na przykład Brytyjczyk Henry Dickiens wspominał w odniesieniu do długiej i krwawej bitwy o Maltę: Przy działach dało się wytrwać podczas bombardowania wyłącznie jeśli było się pijanym. A przecież w Warszawie sytuacja była jeszcze gorsza! Najlepiej zdać się na opinie samych powstańców. Zdaniem większości z nich, alkohol - o ile go używano, a nie nadużywano - był naturalnym elementem wojennego krajobrazu. Plutonowy Jan Bandurski opisał na przykład typową wizytę u dowódcy, podpułkownika o pseudonimie Waligóra: Jego pierwsza "prawa ręka", co prowadziła wszystko, zapytała: "Czy pójdę na fort drugi raz? Pójdę, tylko karabin trzeba dobry maszynowy". On mówi: "Dam ci pismo". Do niej mówi: "Nalej mu". Ona kubek, pół litra wódki buch, buch. Obraz powstańczej rzeczywistości jest jednak zróżnicowany. Jednocześnie wśród powstańców działała chyba największa grupa wojennych abstynentów - harcerze. Porównując wspomnienia kilkuset żołnierzy z kilku krajów, właściwie tylko wśród harcerzy natrafiłem na zwartą grupę niepijących osób.

Alkohol może kojarzyć się z beztroską, dobrą zabawą. Wiadomo jednak, że jego używanie, czy raczej nadużywanie, często objawiało ciemną naturę człowieka.
Rzeczywiście "Pijana wojna" to nie tylko wesołe historie. W cieniu butelki rozgrywało się wiele tragedii. Było ich tym więcej, że dowódcy tępili nadużywanie alkoholu tylko, jeśli już doprowadziło ono do dramatu. W wyzwalanych miastach we Francji, Belgii i Luksemburgu alianci urządzali całonocne libacje, po czym biegali ulicami, strzelając do cywilów. Trafiłem też na poruszające wspomnienia brytyjskiej dziewczyny, która o włos uniknęła zgwałcenia przez dwóch pijanych Polaków. Wojna zmieniała ludzi w zwierzęta, a alkohol często tylko jej w tym pomagał.

Pomagał też wykonywać najcięższą "pracę". Chociażby członkom Einsatztruppe i innych grup pacyfikacyjnych.
Posłużę się przykładem. Pewien niemiecki żołnierz, członek 101 rezerwowego batalionu policyjnego z Hamburga, wspominał: Kiedy po latach wpadamy przypadkiem jeden na drugiego, nie rozmawiamy już o naszej służbie w Polsce ani o wielkich ilościach wódki, które pozwalały nam przetrwać trudne czasy. Z pozoru nie ma w tej wypowiedzi nic zaskakującego. Ot, koleżeńskie spotkania kombatantów, którzy wiele przeszli. Wystarczy jednak sprawdzić, co takiego robił 101 batalion podczas wojny. Jego członkowie pomogli zabić 38 tysięcy osób, a kolejne 44 tysiące wywieźli do obozu zagłady w Treblince. Później udawali zwyczajnych żołnierzy, a swoje zbrodnie nazywali enigmatycznie "trudnymi czasami". Także inni zbrodniarze robili wszystko, by brano ich za zwykłych żołnierzy. Może zresztą sami w to wierzyli?

Kamil Janicki - historyk, publicysta i popularyzator nauki. Współautor książek "Źródła nienawiści" i "Elity w II Rzeczypospolitej", a także współtwórca serwisu internetowego Ciekawostki historyczne.pl. Autor ponad 750 artykułów naukowych i popularnonaukowych.

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Jaką rolę pełnił alkohol w czasie II wojny światowej? Rozmowa z autorem "Pijanej wojny" - Dziennik Bałtycki