Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jakie mamy szanse na pokonanie drugiej fali epidemii? Cała Europa szuka na to sposobu

Witold Głowacki
Witold Głowacki
Punkt poboru wymazów do testów na obecność koronawirusa. Poznań.
Punkt poboru wymazów do testów na obecność koronawirusa. Poznań. Grzegorz Dembinski
Lawinowy poziom wzrostów zachorowań obserwowany jest w wielu krajach Europy. W zdecydowanie najgorszej sytuacji są dziś Czechy. Jesienna fala epidemii koronawirusa nie oszczędza jednak prawie nikogo. Tym razem Polska również należy do krajów, które stanęły w obliczu załamania systemu.

Przy obecnym tempie wzrostów dziennej liczby zachorowań, ponad połowa Polaków może mieć za sobą COVID-19 do połowy marca - szacują naukowcy z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Uniwersytetu Warszawskiego. Zarazem jednak jest całkowicie jasne, że pociagałoby to za sobą bardzo wysoką cenę - przede wszystkim nawet kilkadziesiąt tysięcy zgonów i to bez uwzględnienia ubocznych skutków paraliżu systemu ochrony zdrowia, który taka epidemiczna lawina musiałaby spowodować.

Dlatego nie tylko Polska, ale i cała dotknięta drugą falą epidemii Europa gorączkowo szuka skutecznych sposobów na spowolnienie tempa rozprzestrzeniania się koronawirusa. Jak dotąd - raczej bez sukcesu.

Druga fala epidemii COVID-19 uderzyła w Europę wielokrotnie mocniej niż pierwsza. Gwałtowne wzrosty zachorowań notuje się we właściwie wszystkich zakątkach naszego kontynentu. Tym razem koronawirus nie oszczędza już Europy Środkowej i Wschodniej, zarazem jednak jego powtórny atak bardzo mocno dotyka również kraje, w których gwałtowny przebieg miała pierwsza, wiosenna fala epidemii. Kolejne kraje Europy wprowadzają coraz dalej idące obostrzenia. Wizja ponownego lockdownu, która jeszcze pod koniec lata wydawała się bardzo mało prawdopodobna, dziś krąży nad całym kontynentem.

Polska tym razem należy do krajów Europy silnie dotkniętych epidemią. Lawinowe wzrosty dziennych liczb nowych zakażonych zaczęły się u nas już w drugiej połowie września. W ostatni czwartek odnotowano u nas ponad 12 tysięcy nowych zakażeń, zmarło też 168 chorych. Tylko tego jednego dnia zachorowało w Polsce więcej obywateli niż odnotowano ich w przeciągu całego miesiąca w marcu, kwietniu, maju, czerwcu i lipcu.

Są jednak kraje, w których jest jeszcze gorzej. Tak dzieje się na przykład w Czechach, gdzie sytuacja stała się naprawdę dramatyczna. W środę w tym liczącym 10,7 miliona mieszkańców kraju odnotowano prawie 15 tysiecy nowych zakażeń. Jeśli porównamy liczby mieszkańców, to sytuacja, której w Polsce odpowiadałoby ponad 50 tysięcy nowych zakażeń. Z kolei liczba aktywnych przypadków choroby wynosi obecnie w Czechach ponad 130 tysięcy - to tak, jak gdyby w Polsce było ich prawie pół miliona.

Rząd Czech nałożył na obywateli kolejne ostre obostrzenia - zamknął prawie wszystkie sklepy poza spożywczymi, aptekami i drogeriami i wezwał Czechów do ograniczenia wychodzenia z domów do sytuacji, w których jest to niezbędne. Nie działa większość zakładów usługowych. Szkoły - na wszystkich poziomach edukacyjnych - zamknięto tam już tydzień temu. Jeszcze wcześniej Czesi zamknęli teatry, kina, baseny i muzea. Jak dotąd żadne z tych działań nie spowodowało bardziej trwałych spadków dziennych liczb nowych zakażonych - widoczne są one, podobnie jak w Polsce, głownie w odniesieniu do danych pochodzących z weekendów. Tym bardziej to niepokojące, że oszacowane przez Google na podstawie zanonimizowanych danych z urządzeń mobilnych spadki aktywności Czechów w przestrzeni publicznej notowane są już od pierwszej dekady października. Obecnie przekraczają one po 30 procent w odniesieniu do wieloletniej średniej, jeśli chodzi m.in. o obiekty związane z handlem i rozrywką czy stacje transportu publicznego.

Być może jednak jest nadal po prostu za wcześnie, by skutki obostrzeń w Czechach mogły się przełożyć na spadek dynamiki rozprzestrzeniania się koronawirusa. Epidemiolodzy są zgodni, że pełne efekty danych obostrzeń widać w statystykach dopiero po 10-14 dniach od ich wprowadzenia. Dlatego w wypadku Czech pełne spektrum zyskamy nie wcześniej niż w okolicy 1 listopada.

Choć Czesi mają dziś znacznie gorzej niż my, nadal nie znaczy to, że w Polsce sytuacja jest dobra, czy choćby umiarkowanie zła.

Rząd Niemiec uznał w czwartek za „strefę” ryzyka hurtem Irlandię, Wielką Brytanię, Szwajcarię i Polskę. Oznacza to, że od soboty 24 października nie wjedziemy już do Niemiec bez przeprowadzenia testu na obecność koornawirusa lub bez odbycia 2 tygodniowej kwarantanny. Dwa dni temu ważny niemiecki dziennik „Welt” pytał, natomiast, przytaczając najnowsze dane o zachorowaniach, czy Polska stanie się „Włochami drugiej fali”.

I w Niemczech jednak od nieco ponad tygodnia trwają gwałtowne wzrosty dziennych liczb nowych zakażonych. Choć te liczby wciąż są mniej więcej dwukrotnie niższe niż w Polsce, już tydzień temu przekroczyły poziom rekordów notowanych w marcu i kwietniu.

Na pierwszych miejscach, jeśli chodzi o łączną liczbę zachorowań w dwóch ostatnich tygodniach są kolejno Francja (ponad 300 tysięcy przypadków), Wielka Brytania (ok. 250 tysięcy przypadków) i Belgia (115 tysięcy przypadków). Ale II fala koronawirusa jest już widoczna w wielu innych krajach.

We Francji druga fala zaczęła się już na początku września. W ostatnim tygodniu dzienne liczby nowych zachorowań potrafiły przekraczać już 30 tysięcy (Francja ma 66 milionów mieszkańców).

W Hiszpanii można było mówić o druga fali już w sierpniu. Wtedy znów zaczęły się zauważalne wzrosty zachorowań - obecnie są na poziomie kilkunastu tysięcy zachorowań dziennie. Hiszpania ma prawie 47 milionów mieszkańców.

Włochy - najmocniej dotknięte epidemią na samym jej początku - notują kolejny wzrost zachorowań od początku października. W ostatnich dniach dzienne liczby nowych zachorowań przekraczały tam sięgały tam kilkunastu tysięcy. W środę tylko w Lombardii odnotowano 4 tysiące nowych chorych.

Wysokie poziomy nowych zachorowań są też notowane między innymi w Szwajcarii i Rumunii. Europa została ogarnięta drugą falą epidemii.

Gdybyśmy mieli, wzorem na przykład Amerykanów, spojrzeć na Unię jako na rodzaj europejskiego superpaństwa, zobaczylibyśmy, że UE wyprzedza obecnie Stany Zjednoczone, jeśli chodzi o dzienną liczbę nowych zakażeń w przeliczeniu ma jednego mieszkańca. Już w drugim tygodniu października wyniosła ona 152 na milion, podczas gdy w Stanach Zjednoczonych nowych zakażeń na milion mieszkańców było 150. Jeszcze wiosną to w Stanach epidemia rozprzestrzeniała się znacznie szybciej niż w Europie - i to mimo bardzo trudnej sytuacji we Włoszech, Francji czy Hiszpanii.

Rządy krajów Europy wprowadzają kolejne obostrzenia na różnych poziomach życia społecznego. Niemal wszędzie dostrzega się związek między otwarciem szkół a gwałtownym jesiennym wzrostem zachorowań.

Baczną uwagę przykłada się do doświadczeń Izraela, który najpierw, w sierpniu (wakacje kończą sie tam wcześniej) otworzył szkoły, by potem we wrześniu pospiesznie je zamykać pod wpływem coraz bardziej alarmujących danych o wzrostach liczby zakażeń. Dziś Izrael wydaje się krajem, który poradził sobie z drugą falą - liczby nowych zakażeń zaczęły tam znacząco spadać już od początku października. Dziś wróciły już do poziomu z lipca - schodząc poniżej tysiąca. Zaznaczmy tu, że w szczytowym momencie drugiej fali, czyli 30 wrześni, Izrael odnotował nieco ponad 9 tysięcy zakażeń. Dosłownie chwilę później w statystykach widać było już skutki wcześniejszego o 2 tygodnie zamknięcia szkół.

Dlatego właśnie tryb nauki zdalnej wprowadza się i w dotkniętych drugą falą epidemii krajach Europy. W Polsce już od tygodnia obowiązuje nauka zdalna w liceach w tzw czerwonych strefach. Teraz rozważane jest objęcie nią również starszych klas podstawówek.

W Irlandii Północnej zamknięto wszystkie szkoły na dwa tygodnie. Podobne decyzje podejmowane są we Włoszech na szczeblu prowincji. Pierwsza była Kampania, gdzie zamknięcie szkół ogłoszono w połowie października.

Inne podejście stosuje Francja. Tam szkoły zamykane są automatycznie po stwierdzeniu trzech zakażeń w jednej placówce. Zamknięcia szkół starają się także uniknąć Niemcy - oni również próbują reagować na bieżąco na zakażenia w konkretnych placówkach szkolnych.

W Europie wprowadzane są też obostrzenia innego rodzaju. Choć najbliżej pełnego lockdownu wydają się być dziś Czechy, w rejonie Madrytu obowiązuje na przykład stan wyjątkowy. W niektórych najbardziej dotkniętych epidemią regionach Francji wprowadzono godzinę policyjną - obowiązuje od 21 do 6 rano. Objęty nią został między innymi Paryż, nie wolno też wychodzić nocą między innymi w Lyonie, Lille czy Tuluzie.

Godzinę policyjną wprowadziła również Lombardia - w ślad za nią mogą pójść kolejne włoskie regiony.

Holandia pozamykała bary, zaś Włochy ograniczyły im godziny pracy i wprowadziły limity klientów. Do tego większość krajów Europy utrzymuje nakazy noszenia maseczek w przestrzeni publicznej, limity pasażerów w transporcie miejskim i międzymiastowym i pewne ograniczenia w liczbie klientów mogących jednocześnie przebywać w sklepach.

Najdalej idą obecnie prognozy Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Uniwersytetu Warszawskiego. Naukowcy z ICM trafnie oszacowali skutki otwarcia szkół od pierwszego września, następna ich prognoza - którą referowaliśmy przed tygodniem - zakładała dalsze wzrosty liczby zachorowań, dokładnie na poziomie, który dziś oglądamy. Teraz specjaliści z ICM szacują, że do połowy marca na COVID-19 może już zachorować ponad połowa Polaków - ściśle mówiąc 54 procent. Na łamach Dziennika Gazety Prawnej dr Franciszek Rakowski z ICM UW przedstawiał prognozy zachorowań, według których w grudniu możliwe byłyby oficjalnie odnotowywane w statystykach wzrosty po 20-30 tysięcy dziennie. Eksperci z ICM cały czas podkreślają, że realna liczba zachorowań jest dużo wyższa niż wynikałoby to ze statystyk. Szacują, że oficjalne dane należy pomnożyć od 6 do 12 razy. Aktualnie ten współczynnik według ich modelu wynosi ok. 9. Na mniej więcej takiej podstawie naukowcy z ICM UW estymują liczbę Polaków, która ma lub miała już za sobą zakażenie koronawirusem ma ok. 1,6 miliona.

- Hmm, to może już przemęczmy się do tej połowy marca i miejmy to wreszcie za sobą - mógłby ktoś powiedzieć po wysłuchaniu szacunków ICM. Tu jednak pojawiają się naprawdę przerażające wnioski.

Jeśli prognozy ICM miałyby się sprawdzić, a szacowana przez ekspertów z UW liczba realnych zachorowań do dziś odpowiadałaby realiom, do połowy marca musiałoby zachorować nieco ponad 20 milionów Polaków, czyli 12,5 raza więcej niż (wedlug szacunków ICM) do tej pory. Pomnóżmy teraz przez tyle samo aktualną liczbę zgonów (4019) a zobaczymy, że przechorowanie COVID-19 przez 54 procent Polaków pociągałoby za sobą około 50 tysięcy zgonów. W dodatku taka podstawowa matematyka nie uwzględnia bardzo ważnego i bardzo niebezpiecznego czynnika. W sytuacji kompletnego przeciążenia systemu służby zdrowia - który taka lawina zachorowań nieuchronnie by za sobą pociągała - część chorych nie otrzymałaby właściwej pomocy. To zaś sprawiałoby, że odsetek zgonów siłą rzeczy by wzrósł - i na skutek epidemii zmarłoby jeszcze więcej chorych.

W obliczu takiej perspektywy absolutnie kluczowe staje się doprowadzenie do sytuacji, w której wzrosty liczby zachorowań zostałyby spowolnione na tyle, by oparta o ich obecne poziomy prognoza ICM nie mogła się jednak spełnić.

Nie wszystkie prognozy rozwoju sytuacji epidemicznej sięgają aż tak daleko jak do połowy marca. I tak jednak trudno o znalezienie na ich podstawie powodów do szczególnego optymizmu. Aktualna prognoza przygotowana przez firmę ExMetric zakłada do 20 listopada wrost ogólnej (oficjalnej) liczby zakażonych do nawet 450 tysięcy (w wariancie pesymistycznym). W najbardziej optymistycznym z wariantów mielibyśmy mieć do 20 listopada łącznie ok 250 tysiecy zakażeń - obecne poziomy dziennych przyrostów liczby chorych każą o tym jednak raczej zapomnieć.

Za prognozami dalszych wzrostów zachorowań - które generalnie nie są optymistyczne - idzie koncepcja wprowadzenia nowej kategorii na tzw „kolorowej mapie” Polski. W jej myśl do obowiązujących już stref żółtych i czerwonych miałyby jeszcze dołączyć strefy określane mianem „czarnych” - czyli takie, w których liczba chorych jest już wielokrotnie wyższa niż 12 na 10 tysięcy mieszkańców - co jest kryterium ogłoszenia czerwonej strefy.

Tam mogłyby być lokalnie wprowadzane najdalej idące obostrzenia - o skali zbliżonej do wiosennego lockdownu. Problem jednak w tym, że po oczekiwanym wprowadzeniu nauki zdalnej w starszych klasach szkół podstawowych pula tych najbardziej skutecznych a zarazem pozwalających na uniknięcie całkowitego paraliżu gospodarki obostrzeń będzie już i tak na wyczerpaniu.

***

Niezależnie od tego, co na froncie walki z epidemią wydarzy się w najbliższym czasie, nie możemy zapominać o cierpliwości. Skutki wprowadzania kolejnych obostrzeń mogą być widoczne w statystykach nie wcześniej po 10-14 dniach. Pozostaje mieć nadzieję, że zobaczymy je przed połową listopada.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Niedziele handlowe mogą wrócić w 2024 roku

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jakie mamy szanse na pokonanie drugiej fali epidemii? Cała Europa szuka na to sposobu - Portal i.pl