Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan F. Lewandowski szukał prawdy, ale z ludźmi obchodził się delikatnie

Grażyna Kuźnik
Dla Jana F. Lewandowskiego Śląsk zawsze był najważniejszy
Dla Jana F. Lewandowskiego Śląsk zawsze był najważniejszy mikołaj Suchan
We wtorek, 16 czerwca, pogrzeb Jana F. Lewandowskiego, świetnego historyka i promotora kultury śląskiej. Napisał wiele książek: o śląskim kinie, politykach międzywojennych, autonomii, o ludziach regionu.

Jan F. Lewandowski miał duszę detektywa. Był historykiem, filmoznawcą, animatorem kultury, redaktorem naczelnym, ale gdyby zrobił mały krok w inną stronę, byłby świetnym detektywem. Takim ze skandynawskich kryminałów: doświadczonym, przenikliwym, w zmiętym płaszczu, bez złudzeń co do ludzkiej natury, zawsze z papierosem, w cieniu, sam. Oszczędny w słowach, o ludziach mówił dobrze i trafnie albo wcale. Wszystko rozumiał, nie oceniał, ale wiedział, co jest słuszne. Gdyby na drugim świecie ktoś musiał o nas zaświadczyć, każda duszyczka leciałaby do Janka. Niezdolny do kłamstwa, w każdym widział coś wspaniałego, wartego specjalnej uwagi. Jako szef był jak ojciec, który kolejnemu dziecku szepcze do ucha to samo - to ciebie kocham najbardziej ze wszystkich.

O człowieku z krwi i kości
Pisałem właściwie dla niego, bo on uważał, że to będzie dobre i naprawdę na to czekał. Bardzo liczyłem się z jego opinią - przyznaje Zbigniew Kadłubek, pisarz, tłumacz, filolog klasyczny z Uniwersytetu Śląskiego. Autor napisanych po śląsku "Listów z Rzymu" i tekstów do "Fabryki Silesia". - Był afirmacją, wydobywał z ludzi to, co najlepsze. Cieszył się cudzym talentem. A w środowisku, w którym żyjemy, to dar rzadki, bezcenny.

Janek całymi nocami pisze w mieszkaniu zamienionym w bibliotekę, ale na potrzeby swoich książkowych śledztw wyrusza na wyprawy. Jest wtedy ciekawski, chce zobaczyć na własne oczy, gdzie co się stało. Gdy bada zapomniane i skandaliczne dzieje wytwórni filmowej w Siemianowicach, dostaje się na teren Wojskowych Zakładów Mechanicznych i tam odkrywa starą halę filmową Espe. Jest rok 1980. Musi stamtąd uciekać, żeby nie wzięto go na muszkę jako szpiega.

Prywatnie niezdolny do zadania zbyt osobistych pytań, wzór taktu. A na tych wędrówkach gada z ludźmi, plotkuje o zmarłych, odwiedza stare kina i kamienice. To on odkrywa, gdzie i jak w Sosnowcu mieszkała Pola Negri. Pokazuje nam ją szczerze jako szamoczącą się w ciasnym mieszkaniu dziewczynę, która czuje, że wpadła w pułapkę, a ma przed sobą świat i karierę. Ujawnia, co pisała w swoich pamiętnikach i dodaje, co mówią o tym dokumenty, które znalazł. Nigdy nie cukrował, gdy pisał o ludziach, ale nie ukrywał czułości i fascynacji.

W przedmowie do biografii Wojciecha Korfantego pisze o tym wprost: "Potrzebne jest odkrywanie Korfantego na nowo, że tak naprawdę mało go znamy. Moją intencją było napisanie takiej biografii, która zamiast postaci z rocznicowej akademii pokaże człowieka z krwi i kości, a zarazem bohatera w tragicznym wymiarze".

Książka, napisana jak historyczny kryminał, gdzie zwroty akcji gonią sensacje, bo tak właśnie było, wydana w serii "Biografie sławnych ludzi" PIW, dostaje nominację do Książki Historycznej 2013 roku.

Zaraz po ukończeniu historii na Uniwersytecie Śląskim, w 1977 roku Jan F. Lewandowski pracuje w "Dzienniku Zachodnim". Ma 25 lat. Nie posyłają tego mola książkowego na pożary; pisze recenzje, felietony. Wspominał mi później, że praca reportera, pod presją czasu, nakaz liczenia wozów strażackich i ofiar, obsługa bieżących wydarzeń małej wagi nie leżały w jego naturze.

- Szczupły, sympatyczny chłopak z finezyjnym poczuciem humoru - pamięta go z tamtych czasów Adam Daszewski, redaktor "Dziennika Zachodniego". - Wiedzieliśmy, że ma dużą wiedzę, zwłaszcza o filmie i redakcja z tego chętnie korzystała. Był z nami niedługo, bo przeszedł do "Panoramy".

Wyszukuje perełki
Dwa miesiące temu, w kwietniu, Janek pisze nekrolog dla swojego przyjaciela, Feliksa Netza. Starszego o ponad dziesięć lat, który długo zmagał się z chorobą; nikt się nie spodziewa, że autor wkrótce do niego dołączy. We wspomnieniu Janek pisze, jak wiele zawdzięcza Feliksowi. Gdy Netz w 1980 roku zostaje redaktorem naczelnym "Panoramy", ściąga go do tego pisma. Tygodnik jest wtedy bardzo popularny, ma znakomite pióra i tematy. Jan jest w swoim żywiole. Stan wojenny wszystko zmienia.

- W stanie wojennym skrył się w tygodniku "Katolik", tam jakoś przetrwał - mówi Krzysztof Karwat, publicysta i krytyk, przyjaciel Janka. - Władza nie miała do niego zaufania. Jeszcze w latach 70. działał w Dyskusyjnym Klubie Filmowym "Kino-Oko" w Katowicach, pokazywał najlepsze, ale źle widziane przez górę filmy, półkowniki.

Dzięki Janowi Lewandowskiemu w Katowicach odbył się chyba pierwszy w Polsce pokaz filmu "Lot nad kukułczym gniazdem" Formana. W 1977 roku zorganizował pokaz półkowników Kieślowskiego; "Murarza", "Robotników 71", "Spokój". Atmosferę jego klubu odtworzył Kieślowski w filmie "Amator". Jan tworzy też Śląskie Towarzystwo Filmowe; instytucja zbiera archiwa, bada historię śląskiego kina. Wymyśla też i zakłada Filmotekę Śląską i Centrum Sztuki Filmowej. Doprowadza do przebudowy katowickiego Rialta na kinoteatr. Pracę doktorską napisał zgodnie ze swoją pasją "Obrazy historii: Śląsk w twórczości Kazimierza Kutza".

Z typowym dla siebie taktem pisze przewodnik "100 filmów, które powinniście obejrzeć, jeśli znajdziecie okazję", potem jeszcze kilka książek o kinie, także śląskim, na przykład "Kino na pograniczu: wędrówki po dziejach filmu na Górnym Śląsku." Wyszukiwał perełki. Zaprosił mnie kiedyś na niemiecką komedię "Duchy zamku Spessart" z 1960 roku, sprowadzoną specjalnie do kina Rialto. Grał w nim Georg Thomalla, aktor rodem z Katowic. Janek mówił, że filmowcy niemieccy stanowią przemilczaną część kulturowego dziedzictwa Górnego Śląska i warto ich znać. Ale gdy zauważył, że jakoś się nie śmiałam, bardzo mnie przepraszał za stracony czas.

- Nie spotkałem w życiu nikogo tak ciepłego, taktownego, dbającego o samopoczucie innych - mówi Ingmar Villqist, dramatopisarz i reżyser. - Był pozbawiony zawodowej zawiści. Podziwiał pracę innych, zależało mu na niej, inspirował. Małość była mu obca.

- Wysłuchiwał grzecznie, jak mówiłem coś o zakupach czy awariach, odczekał chwilę z taktem, a potem wracał do sedna sprawy - dodaje Krzysztof Karwat. - Był ponad głupstwa, które nas na co dzień zaprzątają.

Nie musiał się już martwić
Śląsk, przywrócenie szacunku do tego regionu, prawdy o jego historii, z czasem stało się dla niego najważniejsze. Urodził się w Toszku. O swoim rodzinnym miasteczku napisał z czułością zbiór felietonów historycznych "Epizody toszeckie".

- Mówił mi, że pochodzi z przedmieść Toszka, urodził się w Oraczach. Śmiałem się trochę z tego, że Toszek niby jakaś metropolia ma swoje przedmieścia - opowiada Krzysztof Karwat. - Kiedyś jechałem przez Toszek i skręciłem, żeby zobaczyć te jego Oracze. To właściwie wieś, ale taka piękna. Jego książka udowadnia, jak był związany z tą ziemią.

W 2012 roku Janowi udaje się założyć kwartalnik "Fabryka Silesia", zostaje redaktorem naczelnym. - Tłumaczył mi, że w Krakowie jest ze 30 pism społeczno-kulturalnych, a u nas było tylko jedno, więc może być i drugie - mówi Adam Pastuch, dyrektor Regionalnego Ośrodka Kultury w Katowicach. - Przyznałem mu rację. To on był dobrym duchem tego pisma, on go wymyślił i prowadził. Czasem kosztowało go to mnóstwo zdrowia, były kłopoty z finansowaniem, musiał odpierać różne zarzuty. Zawsze przy tym spokojny, z dobrą wiarą w przyszłość, w rozsądek ludzi.

- Był wizjonerem - uważa prof. Kadłubek.- Miał ideę, realizował ją, dobierał odpowiednich współpracowników, zjednywał sobie przeciwników, ale dlatego, że był uczciwy, mądry i niesłychanie delikatny.

Nikt nie słyszał, żeby podnosił głos, obraził kogoś, bardzo cierpliwy nawet wtedy, gdy wszystko, zdaje się, waliło i rozpadało. Powstawał jednak kolejny numer "Fabryki", jak zwykle do zaczytania.

Ostatnio znajomi zauważyli, że Janek źle wygląda. Nie wiadomo, co mu dokuczało. Posyłali go na badania, ale nie był przyzwyczajony do troski o swoje zdrowie. Dotąd wcale nie chorował albo rzadko. A przecież bezustannie palił. W książce o Korfantym jednemu rozdziałowi dał nawet tytuł: "Zdrowie i papierosy". Pisze w nim jakby o sobie: "Nie można pominąć faktu, że był namiętnym palaczem. Palił papierosa jednego za drugim, jednego kończył, drugiego zaczynał. Palił około 80 dziennie".
10 czerwca telefon Janka umilkł. Przyjaciele przyszli pod jego drzwi, słyszeli dzwonek telefonu, nikt nie odbierał. A Janek odbierał zawsze. Był w mieszkaniu sam, zmarł nad komputerem, pisząc.

- Miałem dla niego dobrą wiadomość, ale nie zdążyłem mu przekazać - mówi Adam Pastuch. - Nie musiał się już martwić. "Fabryka" dostała pomoc na dalsze istnienie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!