Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Rokicki nie ma nóg, ale kulę pcha daleko. Olimpijczyka z Cieszyna wspiera miasto

Witold Kożdoń
arc.
Przed 20 laty, pozostawiając nieprzytomnego na torach, bandyci skazali go na pewną śmierć. Janusz Rokicki cudem przeżył, ale przejeżdżający pociąg obciął mu obie nogi. W ubiegłym tygodniu cieszynianin zdobył w Londynie srebrny medal XIV Igrzysk Paraolimpijskich. - To moje drugie olimpijskie srebro. Chciałbym jednak usłyszeć na igrzyskach Mazurka Dąbrowskiego - żartuje olimpijczyk.

Rokicki, podobnie jak Adam Małysz, pochodzi z Wisły. Jego życie zmieniło się latem 1992 r., gdy jako pomocnik murarza pracował na budowie. - 31 sierpnia po wypłacie wstąpiłem do baru na piwo. Do dziś tego żałuję - przyznaje. Nie ma też wątpliwości, że w barze był obserwowany. Wracając do domu torami kolejowymi, otrzymał nagle potężne uderzenie w tył głowy i stracił przytomność. Bandyci zabrali mu portfel i zostawili na torach. Na swojej stronie internetowej napisał: "Jadący o 4 rano pociąg zmienił moje życie. Trzy wagony przejechały po mnie, obcinając obie nogi. W taki sposób w wieku 18 lat stałem się osobą niepełnosprawną. Była to wielka tragedia, ale i szczęście Boże, że nie straciłem rąk".

Po wypadku spędził cztery miesiące w cieszyńskim szpitalu. - Czasami ból stawał się nie do zniesienia. Te ciężkie chwile pomogło przetrwać wsparcie rodziny i modlitwy rodziców. Gdy odwieziono mnie w góry, zostałem więźniem we własnym domu. Metrowe zaspy uniemożliwiały mi poruszanie się. Ale uparcie ćwiczyłem chodzenie - wspomina.

Ze sportem Rokicki związał się w 2000 r., kiedy wraz z rodzicami przeniósł się do Cieszyna. Za namową Czesława Banota pojawił się na basenie. Dzięki radom Janusza Widzika, parokrotnego rekordzisty Guinnessa w pływaniu, zaczął robić postępy. Na mistrzostwach Polski zdobywał nawet medale. - Krajowy poziom dzieli jednak od międzynarodowego prawdziwa przepaść, dlatego w 2003 r. Janusz zdecydował się uprawiać lekkoatletykę. Postawił na pchnięcie kulą i była to doskonała decyzja - wspomina Banot.

Początki nie były jednak łatwe. Rokicki dojeżdżał na treningi do Łodygowic. Pod okiem Piotra Haczka, niegdyś świetnego 400-metrowca, na mistrzostwach Polski w Szczecinie zdobył srebrny medal. Dojazdy były jednak kosztowne, dlatego cieszynianin szukał możliwości treningu nad Olzą. Miał szczęście, ponieważ jego talent dostrzegł Zbigniew Gryżboń, były reprezentant Polski w rzucie dyskiem. Za jego sprawą Rokicki błyskawicznie poprawiał wyniki i już rok później na igrzyskach w Atenach wywalczył srebrny medal.

Przed olimpiadą w Pekinie Rokicki zapowiadał złoto, skończyło się jednak na czwartym miejscu. Na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Nowej Zelandii był siódmy, ale jak mówi, nie mógł się przyzwyczaić do 12-godzinnej zmiany czasu. Słabsze wyniki sprawiły, że teraz o olimpijskich szansach wypowiadał się ostrożnie. W zawodnika wierzył trener, który pozostał nad Olzą.

- Wskazówek udzielałem Januszowi telefonicznie. Wiedziałem, że jest doskonale przygotowany. Poprawił się siłowo, stał się bardziej dynamiczny. Forma rosła, byłem więc pewien, że zdobędzie medal - mówi Gryżboń.

W finale Rokicki pchnął kulę na odległość 15,68 m. Przegrał jedynie z Aleksiejem Aszapatowem, który rezultatem 16,20 m ustanowił rekord paraolimpijski.

- W dniu zawodów byłem spokojny. Wiedziałem, że jestem przygotowany najlepiej w karierze. Kilku zawodników miało lepsze wyniki, ale na takiej imprezie rośnie adrenalina. Sama świadomość, że startuje się na igrzyskach, może człowieka sparaliżować - tłumaczy Rokicki i dodaje, że atmosfera na stadionie była fantastyczna. - Londyn przebił wszystko. Kibice byli spontaniczni i naprawdę żyli igrzyskami. Szkoda, że nie pokazała tego nasza telewizja - mówi.

Po powrocie do kraju Rokicki z grupą polskich paraolimpijczyków gościł w pałacu prezydenckim. Nie ma jednak wątpliwości, że wkrótce emocje opadną i sytuacja powróci do naszej polskiej normy. - Na świecie w sport osób niepełnosprawnych inwestuje się wielkie pieniądze. U nas nie jest tak różowo. Zawodnicy borykają z wieloma problemami. Niektórzy z nich pracują zawodowo, a w takiej sytuacji bardzo trudno o profesjonalne przygotowania - tłumaczy Rokicki.
Sam jednak nie narzeka. - Dzięki miastu mam naprawdę dobre warunki. Poza tym mogę liczyć na wspaniałego trenera - stwierdza.

Po cichu Rokicki myśli już o igrzyskach w Rio de Janeiro. - Teraz chcę jednak odpocząć. W ciągu ostatnich trzech miesięcy byłem bowiem w domu może cztery dni. Kocham jednak sport i chciałbym wystartować na kolejnej olimpiadzie. Marzy mi się także Mazurek Dąbrowskiego, bo do tej pory zagrano mi go tylko raz, na mistrzostwach Europy w 2005 r. Wygrałem wówczas z Aszapatowem, ale od tego czasu słucham rosyjskiego hymnu. Jest fajny, ale wolałbym, aby za cztery lata zagrano nasz polski - żartuje Rokicki.


*Śtowarzyszenie Ślązaków legalne. Sąd uznał narodowość śląską? CZYTAJ TUTAJ
*Gwarki 2012, czyli bez pochodu nie ma zabawy ZOBACZ ZDJĘCIA
*KONKURS MŁODA PARA: Przyślij zdjęcia, zgarnij nagrody!

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!