Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Steinhoff: Powinnością polityka jest być odpowiedzialnym

Kamila Rożnowska
Janusz Steinhoff
Janusz Steinhoff ARC
Ktoś, kto sprawuje władzę wykonawczą czy ustawodawczą, pracuje na swoje miejsce w historii, a nie na słupki popularności. Odpowiedzialność za przyszłość państwa powinna kierować działaniem polityków - mówi w rozmowie z Kamilą Rożnowską Janusz Steinhoff, były minister gospodarki.

Jarosław Kaczyński, promując swoją książkę „Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC” miał powiedzieć, że zastępcą Lecha Wałęsy i faktycznie kierującym Solidarnością był jego brat - Lech. Jak pan, człowiek Solidarności, odbiera taki przekaz?
Lecha Kaczyńskiego, podobnie jak i Jarosława, poznałem w latach 80. ubiegłego wieku. Zasługi Jarosława Kaczyńskiego, jeśli chodzi o budowę koalicji w Sejmie kontraktowym, która stworzyła rząd Tadeusza Mazowieckiego, są w tej materii niepodważalne. Śp. Lech Kaczyński odgrywał istotną rolę w Solidarności, był zastępcą Lecha Wałęsy, był utalentowanym prawnikiem, specjalistą prawa pracy. W strukturach NSZZ Solidarność miał mocną pozycję. Jednak chciałbym podkreślić, iż niekwestionowaną pozycję przywódcy miał Lech Wałęsa. To wówczas on był symbolem polskiej opozycji; człowiekiem, który nie dał się złamać w stanie wojennym. Lech Wałęsa jest wielkim symbolem polskiej rewolucji, która była zarzewiem zmian w całej Europie Środkowo-Wschodniej. Jestem, jak wielu moich rodaków, szczęśliwy, że udało mi się dożyć czasów, w których Polska jest niepodległym, demokratycznym i szybko rozwijającym się krajem. Jest państwem, o jakim marzyli moi rodzice i pokolenia naszych obywateli żyjących w komunistycznym PRL-u. Gdy jechałem na pierwsze posiedzenie Sejmu kontraktowego, nigdy nie przypuszczałem, że niebawem rozpoczniemy gruntowny proces transformacji ustrojowej. Nie można zapominać, z jakiego punktu startowaliśmy: inflacja na poziomie 700 proc. rocznie, większość towarów reglamentowanych. Jadąc do Sejmu miałem kartki na paliwo, które opiewały na 36 litrów benzyny miesięcznie.

Często pan powtarza, że zwłaszcza Śląsk musiał przejść dość bolesne zmiany gospodarcze. Pan wywodzi się ze Śląska. Nie drżała panu ręka, gdy rząd Jerzego Buzka podejmował decyzje o restrukturyzacji górnictwa, której zresztą wielu górników wciąż nie może wybaczyć.
Powinnością polityka jest być odpowiedzialnym. Ktoś, kto sprawuje władzę wykonawczą czy ustawodawczą, pracuje na swoje miejsce w historii, a nie na słupki popularności. Odpowiedzialność za przyszłość państwa powinna kierować działaniem polityków. Śląsk, z którego pochodzę, był miejscem, gdzie nawarstwiły się najtrudniejsze problemy. Ciężki przemysł, w części przestarzały, izolowany przez ponad 40 lat od normalnej ekonomii, w zetknięciu z mechanizmami rynkowymi znalazł się w bardzo trudnej sytuacji. Musieliśmy przeprowadzić skomplikowane, kosztowne i trudne w społecznym odbiorze programy restrukturyzacji. Gdybyśmy tego nie zrobili, to problemy - nie tylko społeczne, ale również ekonomiczne - z jakimi musiałoby się uporać państwo, byłyby dużo większe.

Górnicy jednak przez te wszystkie lata krytykują zamykanie kopalń. Gdy wracał pan do Gliwic, zdarzało się, że czasem na ulicy wytykali panu, co myślą na ten temat?
Nigdy nie spotkałem się z agresją ze strony górników. Uważam, że odpowiedzialność i szacunek dla nich, ludzi ciężkiej pracy, nakłada obowiązek mówienia im prawdy. Nie można zaklinać rzeczywistości i obiecywać gruszek na wierzbie. Nie wyobrażałem sobie, żebym mógł ich oszukiwać. Aby uratować 100 tys. miejsc pracy w górnictwie, trzeba było dokonać procesu restrukturyzacji. Gdyby nasi następcy racjonalnie nadzorowali zarządzanie tą branżą, w tej chwili nie byłoby takich problemów. Zaklinano rzeczywistość, zwłaszcza w ostatnich ośmiu latach. Rząd Jerzego Buzka miał poczucie racji stanu, wykazał się odwagą i odpowiedzialnością za przyszłość naszego państwa. Reformy, które przeprowadził, w tym restrukturyzację ciężkiego przemysłu, wpisywały się w szeroki program modernizacji kraju.
CZYTAJCIE DALEJ NA KOLEJNEJ STRONIE:
Decyzja o zaangażowaniu się w działalność opozycyjną była dla pana łatwa? Miał pan wtedy ponad 30 lat, był pan doktorantem.
Dla mnie zaangażowanie się w działalność opozycyjną było czymś naturalnym. W czasie stanu wojennego, który zastał mnie na uczelni w trakcie strajku, próbowano mnie - podobnie jak wielu moich przyjaciół z Komisji Zakładowej ,,S” - zwolnić z uczelni. Czystka przeprowadzona przez ówczesne władze Politechniki Śląskiej była - biorąc pod uwagę jej skalę - największa spośród wyższych uczelni. Do tej pory mam to słynne pismo, które wręczono prawie 200 działaczom Solidarności. Napisano w nim, że biorąc pod uwagę stopień zaawansowania pracy doktorskiej, zaangażowanie w działalność dydaktyczną i naukową oraz sylwetkę społeczno-polityczną, postanawia się z obywatelem rozwiązać stosunek pracy. Odwołałem się od tej decyzji, to było jawne naruszenie prawa, nawet wówczas obowiązującego.

Kiedy poznał pan Jerzego Buzka?
Osobiście poznaliśmy się dopiero w 1989 roku. Wcześniej znaliśmy się tylko z pseudonimów. Jerzy Buzek był jednym z organizatorów podziemnych struktur ,,S”. Kiedy w 1989 roku przyjechałem do Instytutu Inżynierii Chemicznej PAN jako kandydat w wyborach, Jerzy Buzek przywitał mnie słowami: „Cześć Mikołaj, jestem Karol”.

Pana pseudonim coś oznaczał?
Nie, był zupełnie przypadkowy. Nadał mi go, nieżyjący już, późniejszy pierwszy w Polsce, solidarnościowy prezydent Gliwic - Zbigniew Pańczyk. To on mnie zresztą namówił, aby kandydować do Sejmu kontraktowego. Ja nie bardzo chciałem. Przekonał mnie mówiąc: „To po co tyle lat walczyliśmy o inną Polskę?”.

Dlaczego nie chciał pan kandydować?
Miałem świadomość - podobnie jak wielu moich politycznych przyjaciół - własnych niekompetencji politycznych. Ale teraz, z perspektywy czasu, muszę powiedzieć, że nie miałem racji. Kompetencje ludzi, którzy wówczas zasiadali w Sejmach PRL-u, nie przystawały do nowej rzeczywistości. Potem podobne wątpliwości pojawiły się, gdy miałem objąć funkcję prezesa Wyższego Urzędu Górniczego. Pamiętam moje rozmowy z Tadeuszem Mazowieckim, który bardzo mnie do tego namawiał. Odpowiadałem mu: panie premierze, jestem naukowcem z Politechniki, znam się na górnictwie, ale nie na administracji. A Mazowiecki powiedział wówczas: „A myśli pan, że ja się znam? Razem musimy tworzyć nową rzeczywistość”.

Mówi pan, że gdyby nie polityka, byłby pan profesorem.
To bardzo możliwe. Po studiach zdecydowałem się zostać na uczelni. Lubiłem pracę ze studentami, pracę w laboratoriach, miałem wspaniałych szefów. Natomiast, gdy w 1989 roku - kandydując z listy Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” - zostałem posłem, potem były dwie kadencje Sejmu i kierowanie WUG-iem oraz przez 4 lata Ministerstwem Gospodarki, uważałem, że nie sposób połączyć tych dwóch spraw. Uczciwie traktowałem pracę naukową, dlatego zakończyłem ją u progu III Rzeczpospolitej.

Janusz Steinhoff

były minister gospodarki w rządzie AWS-UW (1997-2001), wicepremier (w latach 2000-2001) w rządzie Jerzego Buzka. W 1989 roku z listy Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” został wybrany posłem na Sejm kontraktowy z okręgu gliwickiego. Mandat poselski sprawował później dwukrotnie (1991-1993, 1997-2001). Przez całe swoje życie związany z Gliwicami, w 1985 roku obronił pracę doktorską na Politechnice Śląskiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera