Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jerzy Radomski z Jastrzębia-Zdroju: Najdłuższy w historii żeglarstwa rejs

Irena Łaszyn
Burgas i  jego pan, kapitan Jerzy Radomski, żyli w wielkiej przyjaźni
Burgas i jego pan, kapitan Jerzy Radomski, żyli w wielkiej przyjaźni arc. kpt. Radomskiego
Dwa lata temu kapitan Jerzy Radomski z Jastrzębia-Zdroju zakończył 32-letnią wyprawę przez morza i oceany. Teraz napisał książkę o tym najdłuższym w historii żeglarstwa rejsie i swoich czworonożnych załogantach - pisze Irena Łaszyn

Zanim Burgas stał się psem morskim, był szarobrązową kulką, mieszkał na lądzie i miał na imię John. Na pokład jachtu s/y "Czarny Diament", którym kapitan Jerzy Radomski w 1978 r. wybierał się w długi rejs, wniosła go pewna Ivanka. Kobieta była Bułgarką z miasta Burgas, podobnie jak pies. A właściwie szczeniak. W środku nocy, po długiej biesiadzie, Ivanka wraz z innymi żeglarzami jacht opuściła, a malec został… na kapitańskiej koi. Spał słodko i pewnie mu się nawet nie śniło, że wkrótce opłynie świat dokoła, będzie walczyć z piratami, a na chybotliwej łajbie spędzi najbliższe 11 lat.

- Rano trochę wiało, pies złożył więc pierwszą ofiarę Neptunowi, wysikał się pod grotmasztem i zaczął się uczyć balansować ciałem - wspomina kapitan. - Bardzo był pojętny. I bardzo czujny. Zapachy dochodzące z portowych garkuchni wyczuwał z bardzo daleka. Wkrótce się okazało, że nie tylko zapachy.

To było pół roku później, na Morzu Czerwonym. Wiała siódemka, na sztormowych żaglach halsowali pod wiatr, potem trochę ucichło, płynęli w kierunku latarni, ale ten, który miał czuwać - zasnął. I nagle - potężny huk. "Czarny Diament" wpadł kilem na skały, wielka fala położyła go na prawą burtę, zaczęło przybywać wody. Okazało się, że są w pułapce, a jacht jest uszkodzony. Tkwili na rafie koralowej, długiej na siedem mil morskich, szerokiej na 30-60 metrów.

- Żeby się z tej pułapki wydostać, musieliśmy fedrować - mówi kapitan. Zupełnie jak w kopalni Moszczenica w Jastrzębiu-Zdroju, w której przed laty Jerzy Radomski pracował. Wystarczyło wykuć kanał, długi na 30 metrów. Kruszyli tę skałę po kawałku, aż rozwalili. Wydostali się na wodę po 67 dniach.

Ale miało być o psie…

To był 25. dzień na rafie. Po ośmiu godzinach fedrowania, w 40-stopniowym upale, spoczęli na kojach, ale szczekanie Burgasa nie pozwalało zmrużyć oka. Kapitan wyszedł na pokład, było ciemno. Spojrzał w kierunku, w którym węszył pies, wypatrzył zarys łodzi. Nie paliło się na niej żadne światło.

"Załadowałem rakietnicę i wystrzeliłem. Usłyszeliśmy, jak wystartował silnik. Kiedy wystrzeliłem następną rakietę, widzieliśmy i słyszeliśmy po warkocie silnika, że łódź szybko oddala się od rafy. Jako że wcześniej nic nie było słychać - zbliżając się do nas, musieli już z dala wyłączyć silniki. Więc jednak byli to bandyci, a nie przypadkowa łódka. Być może czujność Burgasa uratowała nam życie. Tego wieczora, w nagrodę, dostał wołowinę z konserwy. Właśnie wtedy złożyłem obietnicę: - Burgas, na tym pokładzie masz zapewnione dożywocie.
O tym, że napisze książkę o najdłuższym w historii żeglarstwa rejsie, kapitan zapewniał od lat. W to, że ją niebawem skończy, potencjalni czytelnicy zaczynali już powątpiewać. A tymczasem książka jest, ale - jak twierdzą niektórzy - więcej w niej miłości niż żeglowania.

- Żeglarstwo z miłością idzie w parze - twierdzi kapitan Radomski. - Tego się nie da oddzielić. Zwłaszcza że to rzecz o najwierniejszych załogantach. O moich psach i wspólnym oglądaniu świata.

Weźmy scenę z delfinami, na Oceanie Indyjskim. Burgas je wypatrzył. I kompletnie zwariował w swoim zadziwieniu. Jacht otoczyło bowiem gigantyczne stado delfinów. Jedne płynęły rzędem, kilka centymetrów przed burtą robiły zwrot, odpływały, by za chwilę wrócić i powtórzyć ewolucję. Inne wyskakiwały wysoko albo sunęły "na baczność" po powierzchni wody, mijając się o milimetry. Widowisko trwało kilka godzin, pies ochrypł z tego zachwytu, a pan - oniemiał.

W 1990 r. do Burgasa dołączył Bosman, szczeniak przygarnięty przed sklepem w Kapsztadzie, w południowej Afryce.

- Umiał wchodzić po pięciometrowej drabinie, wzbudzając podziw gapiów i policjantów z Baltimore - opowiada kapitan. - Był łagodny i przyjacielski. Pływał ze mną 19 lat i trzy miesiące.

Gdy odszedł, podobnie jak Burgas, miał morski pogrzeb. I podobnie jak przed laty, kapitan otworzył wtedy butelkę rumu. Pierwszy kieliszek trafił do morza, dla Neptuna. Następny toast był za ostatni rejs Bosmana, do Hilo.

Na "Czarnym Diamencie" były też inne zwierzęta. Choćby małpki. Jedną kapitan oddał po dwóch dobach, tak była nieznośna i złośliwa. Drugą lemurkę dowiózł do Durbanu. Przyniósł mu ją - na pachnącej wanilią i goździkami wyspie Anjouan - pewien chłopak. Domagał się, by ją od niego kupił. Kupił więc, by podarować przyjacielowi.

- Nazwaliśmy ją Zośka i usiłowaliśmy się zaprzyjaźnić - wspomina kapitan. - Najlepiej to wychodziło Bosmanowi. Gdy ona waliła go łapą po pysku, on ją pieszczotliwie lizał w mordkę. Niebawem zaczęli razem sypiać, w kokpicie pod kabestanami.
A potem za sobą tęsknili. Bo Zośka, w tym Durbanie, w dużym domu dostała apartament.

Były też na pokładzie kogut i dwie kury. One skończyły marnie, jemu darowano życie. To nie tylko męska solidarność, to uczucia wyższe. Kogut budził załogę punktualnie o piątej rano. Najpierw rozlegało się "kukuryku", potem - szczekanie psa. Jakiś załogant wyprowadzał kuraka na spacer, pies wyprowadzał się sam, spoglądając na ptasią konkurencję dosyć nienawistnie.

Czasami ktoś pyta kapitana, gdzie jest najpiękniej albo do jakiego portu chciałby znowu zawinąć. Nie da się odpowiedzieć na takie pytanie. Ktoś policzył, że jego jacht pokonał trasę równą 11-krotnemu okrążeniu Ziemi, 12 razy przepłynął Atlantyk, sześciokrotnie Ocean Indyjski, 1,5 raza Pacyfik. Czy ktoś, kto był w 440 portach, potrafi wskazać ten jeden? Widział Bora-Bora, Tahiti, Wyspy Komorskie, Afrykę. Zachody słońca w różnych odcieniach purpury, tańczące delfiny i dzikość dżungli. Gdzie jest najpiękniej? Może w Polsce? W Wiślince pod Gdańskiem, gdzie cumuje jego jacht? W Tatrach? Albo w Jastrzębiu-Zdroju, tam, gdzie rodzina?

"Czarny Diament" zawinął do Polski po 32 latach i 240 tysiącach mil morskich żeglugi. Na kapitana czekali żona Barbara, dzieci, wnuki.

- Nie straciłem z nimi kontaktu - zapewnia kapitan. - Czasami ze mną pływali po morzach i oceanach, ale częściej gadaliśmy przez telefon.


*Marsz Autonomii 2012 ZDJĘCIA, WIDEO, OPINIE
*Wielki koncert Guns N'Roses w Rybniku ZOBACZ ZDJĘCIA, WIDEO

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!