Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Justyna Iskrzycka: Uwielbiam prześcigać samą siebie

Przemysław Drewniak
Przemysław Drewniak
Zawodniczka AZS AWF Katowice wywalczyła swój pierwszy w karierze medal olimpijski
Zawodniczka AZS AWF Katowice wywalczyła swój pierwszy w karierze medal olimpijski Szymon Starnawski /Polska Press
Od czechowickiego Kopalnioka do medalu na akwenie olimpijskim w Tokio – droga do sukcesu kajakarki Justyny Iskrzyckiej była wyjątkowa. Wrodzona zawziętość i nieustanna chęć przełamywania własnych ograniczeń pozwoliły jej zwalczyć moment zwątpienia przed startem i sięgnąć po brązowy medal wraz z Karoliną Nają, Anną Puławską i Heleną Wiśniewską. 23-latka odsłania przed nami kulisy tego osiągnięcia i opowiada o swoich początkach w kajakarstwie.

Gdyby rok temu ktoś przewidział, że wrócisz z Tokio z medalem igrzysk olimpijskich...?
Nie wzięłabym tego za szaleństwo, bo medal był celem, który przyświecał mi od dawna. Oczywiście nie leciałam tam z założeniem, że na pewno stanę na podium, bo moja ścieżka była długa, po drodze było też kilka ciężkich chwil. Mimo tego wiedziałam, że w Tokio może się zdarzyć wszystko.

Ten finałowy wyścig w czwórce pamiętasz ze wszystkimi szczegółami? Czy to taki rodzaj przeżycia i wysiłku, że chwilę później w pamięci wszystko zostaje za mgłą?
Wiedziałyśmy, że jesteśmy dobrze przygotowane, przystępowałyśmy do startów z konkretnymi założeniami. Chciałyśmy przede wszystkim popłynąć tak, jak na treningach, nie nakładałyśmy na siebie żadnej niepotrzebnej presji. A mgłę też pamiętam, ale dlatego, że akurat tamtego dnia nad akwenem zawisnęła duża chmura. Wszystko, co zdarzyło się potem, na pewno zostanie we wspomnieniach na całe życie.

Pierwotnie miało cię w tym wyścigu nie być. Kiedy dowiedziałaś się, że zastąpisz kontuzjowaną Katarzynę Kołodziejczyk?
Miałam pełnić rolę rezerwowej i wspierać naszą ekipę. Decyzja o tym, że zastąpię Kasię, zapadła niedługo przed Igrzyskami, podczas czerwcowego obozu we włoskim Livigno.

To było ogromne wyzwanie. Miałaś jakieś wątpliwości czy je podjąć?
Wiedziałam, że drugi raz taka okazja się nie przytrafi. I poczułam jeszcze większą motywację do pracy, choć wiązało się to także z dużą odpowiedzialnością za wynik drużyny.

Chciałaś zrezygnować z indywidualnego startu w finale B, który odbywał się przed wyścigiem w czwórkach. Trener Tomasz Kryk przekonał cię, by jednak wystartować. Co zadecydowało?
Po startach jedynki zakwalifikowałam się do finału B, w którym nie ma już szansy walki o medale. Chciałam z niego zrezygnować wiedząc, że kolejnych dniach czekają mnie ciężkie wyścigi w czwórkach. Przez to poczucie odpowiedzialności myślałam o tym, by oszczędzić siły na starty w czwórce. Trener zwołał jednak całą naszą osadę i przekonał mnie, że jestem dobrze przygotowana, że mam płynąć i walczyć. Że nie mogę się poddawać, bo na cały zespół rzuciłoby to cień zwątpienia i myśl, że coś jest nie tak. Dziewczyny też mnie w tym wsparły i to był dla mnie przełomowy moment. Poczułam większy luz i w tym finale B zaliczyłam tak naprawdę swój pierwszy udany start na jedynce (Iskrzycka zajęła w nim 3. miejsce, co dało jej 11. pozycję w klsyfikacji generalnej - przyp. red.). Teraz wiem, że tak powinno to było wyglądać od początku.

Wcześniej blokowała cię presja?
Na początku byłam z drużyną, wspierałam dziewczyny przed ich startami w innych wyścigach, ale potem trochę się od nich odłączyłam. Myślałam o tym, by zyskać więcej przestrzeni i skoncetrować się wyłącznie na swoich startach na jedynce. Dziś wiem, że to nie było dobre rozwiązanie. Gdybym spędzała z drużyną więcej czasu, to już wcześniej dostałabym od nich to wsparcie.

Trener Tomasz Kryk wspominał w jednym z wywiadów, że wasza czwórka idealnie się do siebie dopasowała. W jaki sposób udało wam się tak dobrze zgrać? Przed Igrzyskami miałyście niewiele okazji do wspólnego pływania.
O zgranie w czwórkach nie jest łatwo - cztery różne osoby oddziaływują na jeden kajak i na siebie nawzajem. Dziewczyny pływały wcześniej w innym składzie, a dla mnie to była całkiem nowa sytuacja, bo zazwyczaj siedzę na "szlaku", czyli na pierwszej dziurze, a tutaj musiałam się wpasować w środek osady. Przygotowania zaczęły się dopiero w czerwcu w Livigno, gdzie najpierw musiałyśmy kilka rzeczy przedyskutować. Nigdy wcześniej nie miałam przyjemności pływać w osadzie z Karoliną, a dobre zapoznanie się ze sobą i wzajemne wyczucie jest w czwórkach bardzo ważne. Wszystkie musiałyśmy zacząć od wyczyszczenia atmosfery i jakichkolwiek niedomówień.

Jak wyglądało to „oczyszczanie”?
Pierwszym elementem naszej współpracy było spotkanie z naszym trenerem-mentorem, który był z nami we Włoszech. Poprosił nas o to, by każda z nas powiedziała na głos za co cenimy każdą z dziewczyn, a co nam w nich przeszkadza. Drużyna musi mieć do siebie zaufanie, dlatego zgranie pod względem sportowym to tylko część sukcesu. Najpierw udało nam się zbudować ten zespół od wewnątrz, i dzięki temu tak szybko nawiązałyśmy porozumienie w kajaku.

Osobowościowo każda z was jest inna?
Zdecydowanie tak. Ania jest dobrym duszkiem, który zawsze potrafi kogoś wesprzeć. Karolina to taka ostoja, jest też matką w życiu osobistym i to jej pomaga wszystko trzymać w ryzach. Natomiast Helenka ma mentalność dziecka - pozytywnie zakręcona, uśmiechnięta.

Jaka przyszłość czeka tę czwórkę?
Trudno powiedzieć, każdy sezon rządzi się swoimi prawami. Żeby wsiąść do osady czwórki, każda z zawodniczek musi prezentować wysoki poziom indywidualnie. Mamy krajowe eliminacje, ścigamy się między sobą, i od tych wyników też wiele zależy.

Co zapamiętasz z igrzysk rozgrywanych w pandemicznej rzeczywistości? Jakie wrażenie pozostawiło za sobą Tokio?
Mimo wszystko wcale nie odczułam tak bardzo tych ograniczeń. Nie pojechałyśmy tam na wycieczkę, między startami nie było więc czasu na zwiedzanie. Dni wolne poświęca się na odpoczynek, pakowanie i sprawy organizacyjne. Dwa tygodnie przed startami rozpoczęłyśmy obóz w Enie (miasto na japońskiej wyspie Honsiu - red.). To przepiękne miejsce z górzystym, zielonym krajobrazem. Napawał nas spokojem i równowagą. Ludzie byli bardzo mili, chyba nigdzie nie spotkałam się jeszcze z taką życzliwością. Japończycy żyją według zasady, że jeśli rozpocznie się dzień z uśmiechem, przywita się z innymi radosnym „konnichiwa”, to wszystko inne staje się łatwiejsze. Ta otoczka sprawiła, że w naszym zespole wytworzyła się rodzinna atmosfera. Samego Tokio nie mogłam zobaczyć w pełnej okazałości, ale tam też wszystko było spójne, poukładane. Zabudowa jest bardzo gęsta, każdy milimetr zagospodarowany, a mimo tego tam też można spotkać pełno zieleni.

Nagrodą za wysiłek było uczestnictwo w ceremonii zamknięcia Igrzysk.
Dopiero wtedy tak naprawdę mogłam poczuć ich atmosferę. W rzeczywistości przed startami podchodzimy do nich po prostu jak do ważnych zawodów, liczy się tylko koncentracja. A igrzyska to przecież nie tylko rywalizacja, ale też związane z nimi idee wolności i równości. To był miły akcent na zakończenie, wspólna celebracja, wszyscy mogli już na pełnym luzie cieszyć się z udziału w tak wspaniałej imprezie.

Gdybyś miała wymienić jedną osobę, bez której nie dotarłabyś tak daleko, kogo byś wskazała?
Moich rodziców. To im powiedziałam, że chcę spróbować swoich sił w kajakach. Gdy jeszcze mieszkaliśmy w Czechowicach-Dziedzicach, w moje ręce wpadła ulotka prezentująca wszystkie sekcje, a oni zaprowadzili mnie na pierwszy trening. Wspierają mnie we wszystkim, wychowali mnie, to dzięki nim jestem dziś sobą.

A zatem wszystko zaczęło się od ulotki. Ile miałaś lat, gdy po raz pierwszy usiadłaś w kajaku?
Osiem. Na swój pierwszy trening poszłam ze starszą siostrą. Byłam tam wtedy najmłodsza, bo większość dzieci zaczyna treningi kilka lat później. Pamiętam, że długo nawet nie łapałam się do najmłodszej kategorii dzieci i z niecierpliwością czekałam, by w ogóle móc wystartować w dziecięcych zawodach.

Kiedy zdałaś sobie sprawę, że kajaki to już nie tylko pasja, ale sposób na życie?
Byłam bardzo zawziętym dzieckiem, więc nigdy nie miałam takiego momentu, w którym straciłam zainteresowanie i przestałam chodzić na treningi. Pierwszym decydującym momentem był wyjazd do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Wałczu w województwie zachodniopomorskim. W wieku niespełna 16 lat po raz pierwszy wyjechałam z domu na dłużej, więc to był chyba taki pierwszy poważny krok w stronę profesjonalizmu.

Za co pokochałaś kajaki?
Uwielbiam prześcigać się sama ze sobą, przełamywać swoje bariery. Zawsze lubiłam sport, spędzanie czasu na zewnątrz i myślę, że dlatego padło na kajaki. Próbowałam judo, karate, pływania, trochę siatkówki, ale wybrałam dyscyplinę, dzięki której mogę obcować z przyrodą.

Jak wyglądają warunki do treningów polskich kajakarek i kajakarzy w porównaniu do sportowców z zagranicy?
W Polsce nastały już lepsze czasy jeśli chodzi o sprzęt i zaplecze treningowe. Jest na czym pływać, bo kiedy my byłyśmy młodsze, wyglądało to zupełnie inaczej. Śmieję się, że dziś dzieci zaczynają od takiego kajaka, do jakiego ja pierwszy raz wsiadałam już niemal pod koniec mojej ścieżki.

Swoje pierwsze kroki stawiałaś na czechowickim „Kopalnioku”. Jak wyglądały wtedy warunki do treningu?
Zazwyczaj kajakarze trenują na jeziorach, rzekach, kanałach dopływowych. W Polsce są dwa miejsca, gdzie trenuje się na stawach - Czechowice-Dziedzice i Katowice, gdzie przeniosłam się po rozpadzie mojego pierwszego klubu. Śmieję się, że przeskoczyłam z "kaczoka" na "kaczok". Oba te stawy mają około kilometr długości dookoła. Pływając na 500 metrów w Czechowicach-Dziedzicach, muszę płynąć po przekątnej od krzaków do krzaków, więc żeby zrobić podstawowy trening na 10 kilometrów, trzeba się trochę nakręcić. Spędziłam tam wiele lat, najwięcej pływałam tam jako dziecko. Teraz mamy pełno zgrupowań, około 280 dni w ciągu roku spędzam na obozach, w okresie wiosenno-zimowym głównie za granicą.

Czego polskie kajaki najbardziej potrzebują, żeby się rozwijać?
Na pewno przywódców i dobrych trenerów. Wiem to po sobie, bo bardzo dużo zawdzięczam mojemu pierwszemu trenerowi, Edwardowi Aplowi z Czechowic-Dziedzic. Wszystko zaczyna się w klubach, na szczęście bazy treningowe w Polsce są coraz lepsze.

Twoim sukcesem chwalono się w wielu miejscach, od Bielska-Białej po Katowice. Gdzie najbardziej czujesz się „u siebie”?
Mieszkam w Dankowicach w powiecie bielskim, ale jestem bardzo związana z Czechowicami-Dziedzicami, bo tam chodziłam do szkoły i tam zaczęło się wszystko, co związane z kajakami. Moim klubem jest AZS AWF Katowice, tam też studiuję na kierunku zarządzanie w sporcie. Jestem Ślązaczką. Przyjemność sprawiają mi wszystkie gratulacje, ale jeśli chodzi o zasługi, to każdy tak naprawdę wie, ile faktycznie dołożył do mojego sukcesu. A ten zawsze ma wielu ojców. Na przykład Powiat bielski na swoim profilu w mediach społecznościowych napisał, że byłam wielokrotnie nagradzana na tamtejszych spotkaniach noworocznych dla sportowców. No i wszystko się zgadza, choć ostatni raz miało to miejsce osiem lat temu.

Czy taki sukces jak ten w Tokio zmienia człowieka? Sposób podejścia do siebie, do życia?
Na pewno daje poczucie stabilizacji i bezpieczeństwa. Wielu sportowców poświęca wszystko uprawianiu swojej dyscypliny, ale nie zawsze udaje się to zwieńczyć medalem olimpijskim. On nadaje pewną pozycję, gwarantuje też emeryturę olimpijską. Nie czuję się spełniona, bo mam jeszcze sporo celów i wiele do zrobienia, ale wiem, że nawet gdybym musiała przedwcześnie zakończyć karierę, to mam jakieś zabezpieczenie. Niestety, wielu sportowców po zakończeniu kariery ma problem z odnalezieniem się w późniejszym życiu, w końcu to jest nasza praca i nie zdobywamy żadnego innego doświadczenia. Dlatego też cały czas studiuję - zawsze zależało mi na tym, by móc pogodzić sport z edukacją.

Jak wyglądają twoje najbliższe plany i cele?
Pod koniec sierpnia mamy mistrzostwa Polski i to będą moje ostatnie zawody w tym sezonie. Zrezygnowałam w udziale we wrześniowych mistrzostwach świata, bo ze względu na przełożone igrzyska zaburzyłoby to nasz coroczny cykl przygotowań. W połowie października wracam do treningów i tak naprawdę rozpoczynam tym samym przygotowania do kolejnych igrzysk. Po drodze są też mniejsze cele, ale to będzie ten najważniejszy. Zostały już tylko trzy lata, a kwalifikacje odbędą się za dwa. To niewiele czasu.

Byłaś już kiedyś w Paryżu?
Raz mieliśmy tam zawody, ale śmiałam się wtedy, że byłam w Paryżu, a nawet nie widziałam Wieży Eiffla – właśnie tak wyglądają te „podróże” sportowca. Za drugim razem pojechałam tam już prywatnie, żeby pozwiedzać miasto, ale akurat zbiegło się to z nocą ataków terrorystycznych. Cóż, oby następna wizyta wiązała się już tylko z pozytywnymi przygodami.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera