Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Jutro idziemy do kina” czyli na… „Filipa”. Recenzja Adama Pazery

Adam Pazera
materiały prasowe
Używając tytułu jednego z filmów Michała Kwiecińskiego, chciałoby się powiedzieć: Szanowni Państwo, jak najszybciej (jutro?) wybierzcie się do kina i obejrzyjcie na ekranie najnowszy film reżysera – „Filip”. Bo warto!

Oba wymienione w tytule filmy określane są mianem dramatów wojennych, ale jakże różniących się od siebie. Właściwie jeden i drugi jedynie „ocierają się” o działania wojenne; wojna albo dopiero ma się rozpocząć, albo jest gdzieś w tle, na obrzeżach.

Ten pierwszy to historia trzech przyjaciół, którzy dopiero co weszli w wiek dorosłości w przededniu wojny, zaś akcja „Filipa” rozpoczyna się owszem, w 1941 roku, w getcie warszawskim, ale następnie przenosi nas do odległego od działań wojennych, w sercu Rzeszy - Frankfurtu. I choć to miasto do pewnego czasu jest bezpiecznym miejscem, i nie odczuwamy grozy wojny, to dramatyczne wydarzenia z Warszawy zadały bolesną (choć z pozoru wydawałoby się, że stłumioną) ranę i głęboko tkwią w głównym bohaterze – tytułowym Filipie.

„Filip” jest ekranizacją autobiograficznej powieści Leopolda Tyrmanda, jak mówił sam pisarz: „To jest moja ukochana książka, najlepsza, jaką napisałem po polsku, najlepsza moja powieść, gdzie chyba udało mi się zsyntetyzować najważniejsze sprawy mojego życia. To jest moja spowiedź pisarska” (www.swiatksiazki.pl/filip bez cenzury). Film rządzi się swoimi prawami (scenariusz napisali: Michał Kwieciński i Michał Matejkiewicz) i to wychodzi mu na dobre, bowiem niemal brak w nim wewnętrznych rozważań bohatera, które mogą nieco nudzić w książce, za to akcja jest bardzo dynamiczna i przebiega płynnie.

Filipa poznajemy w 1941 roku, w getcie warszawskim, wydaje się być wesołym, beztroskim, młodym człowiekiem o duszy artysty. Za chwilę wystąpi na scenie w kabarecie „Oaza” (O ironio! cóż za nazwa, zważywszy na okoliczności) podczas pokazu tanecznego ze swą narzeczoną, Sarą. Uśmiechnięty (w pierwszym rzędzie siedzą rodzice) i zakochany, tuż przed występem oświadcza się dziewczynie, która z radością mówi: „Tak”! Ale nie zapominajmy, że jest wojna, na tym zamkniętym obszarze ludzie noszą opaski Dawida, a Niemcom wszystko wolno. Chwilę potem dochodzi do masakry, Filip schowany za kotarą cudem się ratuje, a giną wszyscy jego najbliżsi. Następne ujęcie to już 1943 rok, Frankfurt, a Filip w niebieskim uniformie pracuje w Park Hotelu jako kelner wraz z innymi cudzoziemcami z podbitej Europy. Oprócz Filipa są wśród nich m.in. Czech, Włoch, Rumun, Holender, Węgier i szczególnie zaprzyjaźniony z głównym bohaterem Belg – Pierre. Natomiast, jak się okazuje, Filip jest…Francuzem: Philipe’m Junot.

Z pozoru wydaje się, że Filipowi niczego nie brakuje: wolny czas spędza z przyjacielem na basenie, podrywając niemieckie plażowiczki, swobodnie może spacerować po mieście, gdzie szczególnie upodobał sobie okolice dworca kolejowego. Czerpie z życia pełnymi garściami, wydawać się może, jakby wojna się nie toczyła, a bohater nie jest tym młodym człowiekiem z pierwszych scen filmu, z warszawskiego getta, któremu wymordowano rodzinę i przyjaciół. Ale to tylko kamuflaż, Filip chce za wszelką cenę przeżyć i prowadzi swoją osobliwą wojnę z Niemcami: począwszy od plucia do kawy i z udawaną grzecznością podawania jej hotelowym gościom, poprzez podkradanie butelek wina, a skończywszy na… uwodzeniu niemieckich kobiet.

Będąc „Francuzem” łatwo zdobywa tęskniące za męskim ciałem osamotnione żony, których mężowie walczą na froncie, ba! nie oprze mu się pani generałowa. Przyznaje, że jest polskim Żydem, nie obawia się, że doniosą na policję, bo za współżycie z cudzoziemcami podbitych krajów grożą im surowe kary (a jemu śmierć). Ale on je specyficznie upokarza, kiedy one wzdychają za swoimi mężami walczącymi gdzieś w Polsce czy jeszcze dalej – w Rosji, ten z widoczną satysfakcją szepcze: „Odkryją twojego Johanna martwego gdzieś w rowie i powiedzą: o, jakiś Niemiec tu leży”. Albo poniża w inny sposób: „Masz obrzydliwe ciało, starzejesz się, więdniesz, a czas ucieka; niedługo nikt cię nie dotknie, bo nie będzie Niemców, zginą…”. Filip umiejętnie balansuje między koszmarem wojny, a adaptowaniem się do niej. Jak się okazuje, znalazł się w takiej „komfortowej” sytuacji dzięki Staszkowi, polskiemu kombinatorowi, który świetnie sobie radzi w pozafrontowych realiach wojennych: „mam tonę herbaty i dwie tony cukru do opylenia”, i ma słabość do Filipa: „mam pod sobą stu Polaków, a tylko ciebie lubię. Żyjesz, bo mnie spotkałeś, Żydów już u nas nie ma, getta polikwidowano, tylko ty zostałeś”. Ale jednocześnie ów cwaniaczek tęskni do Polski: „mam tu wszystko, ale ja już tak nie mogę…”.

Ale z pozoru beztroskie życie Filipa także jest złudzeniem, bo przecież jest świadom, że zagrożenie czyha na każdym kroku: za krzywy uśmiech do gościa hotelowego, za podkradzioną butelkę wina, za obcowanie z Niemkami. I jedynie nocą, kiedy nie może zasnąć, aby odpędzić demony przeszłości, w pustej sali hotelowej daje upust swym emocjom, swej rozpaczy, utraconej w getcie miłości, tej koszmarnej beznadziei: biega, skacze, rzuca się po podłodze, niczym w jakimś magicznym tańcu, w rozpaczliwym uniesieniu aż do całkowitego fizycznego wyczerpania. Czy widzi dla siebie przyszłość? Odrzuci uczucie, które pojawi się kiedy serce (z wzajemnością) zabije mocniej do pięknej Lisy. Bo wciąż będzie w nim niepokój, lęk przed zrobieniem nierozważnego kroku, co dostrzeże w nim dziewczyna: „niby wyluzowany, a jakbyś z każdej strony spodziewał się ataku”. A on sam, będąc u niej otworzy przed nią swe emocje: „dawno nie byłem w takim pokoju i ciągle się boję”.

Filip właściwie jest typem antybohatera, nie chce wracać do Polski, aby walczyć, toczy swoją codzienną walkę o przetrwanie, jego zemsta na Niemcach wydaje się być groteskowa. Początkowo nie chce nawet pomóc swej niespodziewanie spotkanej dawnej koleżance ze szkoły, Marlenie, która najwyraźniej w konspiracji ma do wykonania dywersyjne zadanie na tyłach wroga.

Film jest niemal pozbawiony wojennego okrucieństwa, ale oglądać go można z zapartym tchem. Od pierwszych ujęć dostrzec trzeba znakomitą scenografię, (za Frankfurt „robią” ulice Torunia), mroczne hotelowe wnętrza, kostiumy, zdjęcia, wszystko dopracowane w najdrobniejszym calu. Reżyser zgromadził liczną międzynarodową obsadę (w filmie niewiele mówi się po polsku), ale pełnym blaskiem promienieje gwiazda tytułowego Filipa - Eryka Kulma. W twarzy aktora o dość charakterystycznej urodzie dostrzegam całą paletę uczuć: na początku - wielkiej miłości, a następnie: przerażenia, tęsknoty, żalu, nienawiści, zwątpienia.

Nie przeocz

Zobacz także

Musisz to wiedzieć

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera