Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Już nie płaczcie. Tutaj jesteście bezpieczni. W jaki sposób osoby prywatne i fundacje pomagają uchodźcom?

Monika Krężel
Monika Krężel
Mamy z dziećmi z ukraińskiego Krzywego Rogu w drodze z Katowic do Niemiec. W Polsce pomagają im Joanna i Roman Załozni i Fundacja Pronmed.  Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE
Mamy z dziećmi z ukraińskiego Krzywego Rogu w drodze z Katowic do Niemiec. W Polsce pomagają im Joanna i Roman Załozni i Fundacja Pronmed. Zobacz kolejne zdjęcia. Przesuwaj zdjęcia w prawo - naciśnij strzałkę lub przycisk NASTĘPNE Fot. Monika Krężel
Tysiące osób, setki fundacji i stowarzyszeń w całej Polsce pomagają uchodźcom wojennym z Ukrainy. - Nie można bez emocji patrzeć na to, co teraz przeżywają nasi sąsiedzi. Udało się nam pomóc kilkudziesięciu osobom, ale tam, po drugiej stronie granicy, wciąż są dzieci, które żyją w piwnicach i schronach - mówią przedstawiciele Fundacji Pronmed z Rudy Śląskiej.

Dworzec w Katowicach. O godz. 11.11 odjeżdża pociąg do Berlina. Załadowany po brzegi, ludzie stoją stłoczeni na korytarzach, bo nie ma już miejscówek. Przeważają młode Ukrainki z dziećmi, są też starsze kobiety. Wśród nich cztery rodziny z Krzywego Rogu, którym podróż do Polski zajęła kilkadziesiąt godzin: babuszka Anna, która nigdy nigdzie nie wyjeżdżała, z własnego domu wypędziła ją wojna. Do Niemiec dotarła kilka dni wcześniej jej córka i wnuki. Ksenia, nauczycielka angielskiego, trzyma na rękach półtoraroczną Karinę, obok stoi jej druga córka - 13-letnia Kristina. Mąż został na Ukrainie. Jest Lena z synami, 11-letnim Tarasem i 14-letnim Maksymem, za granicą zostawiła mamę, dwóch synów i męża. I jest Luba z 12-letnią Angeliną i 7-letnim Rustamem.

Zobacz zdjęcia:

15 minut na spakowanie

Mąż Joanny Załoznej jest Ukraińcem. W Krzywym Rogu, położonym 900 kilometrów od polskiej granicy, mieszka jego rodzina. W czwartek, 24 lutego, gdy Putin zaatakował Ukrainę, w domu Joanny i Romana Załoznych królowały strach, przerażenie i łzy.

- Przepłakaliśmy cały dzień, non-stop oglądaliśmy telewizję, w ogóle nie spaliśmy. A potem postanowiliśmy działać, uratować jak największą liczbę ludzi, sprowadzić ich do bezpiecznej Polski - opowiada Joanna Załozna.

Nie przeocz

Pierwsza grupa, której pomogli Joanna i Roman, przyjechała do Polski już trzy dni po rozpoczęciu wojny.

- To było 29 dzieci, w tym 10- i 11-miesięczne oraz 14 dorosłych, którzy przekroczyli granicę w Dorohusku. Dzięki łańcuszkowi osób dobrej woli, udało się załatwić autokar z ukraińskiego Kowla do polskiego Chełmna. Zależało nam na tym, żeby to był autokar, bo inaczej matki z dziećmi stałyby wiele godzin na zimnie - mówi pani Joanna. - Każdy dostał też paczkę od Fundacji Pronmed. Ja z tą grupą trafiłam do Warszawy, a potem do Wrocławia. Mąż został na granicy, by odbierać kolejne grupy. Nigdy nie było wiadomo, o której pociąg ewakuacyjny przyjedzie do Polski. Dlatego mąż chodził na stację co godzinę, a gdy pociągu nie było, wracał się ogrzać w samochodzie. Zresztą na dworcach ukraińskich było to samo. Mężczyźni co chwilę chodzili na stację pytać, o której pojedzie pociąg do Lwowa czy Kowla. Gdy się dowiedzieli, pędem biegli do domów, żeby dać znać rodzinie. Niektórzy mieli 15 minut na spakowanie, zabrali tylko dokumenty albo nawet i ich zapomnieli. W Przemyślu mąż spał w aucie, czasami w hostelu. Przyjeżdżał do domu na chwilę, by znów wyruszać na różne przejścia graniczne. Gdy już grupa była po polskiej stronie, zabierał ją na ciepły posiłek. Bywało, że czekał na pociąg 12 godzin.

Co ciekawe, jeśli grupa trafia do Katowic, a przed nią jest dalsza droga, to zatrzymuje się w Murckach.

- Pewna rodzina, Monika i Marek, udostępniła dom, sprzątając go wcześniej w nocy, napełniła lodówkę, gościła uchodźców między jednym pociągiem a drugim. Nieznajomi ludzie, a tak pomagają. Zrobili zbiórkę wśród znajomych, kupili uchodźcom ubrania, podali obiad. Nie da się wymienić wszystkich, którzy nam pomagają - mówi Joanna Załozna. - Ilu szefów firm, w których pracują Ukraińcy, napełnia im baki samochodów i każe jechać na granicę po rodzinę i znajomych.

Jedną z grup sprowadzonych do Katowic była właśnie grupa składająca się z czterech rodzin - Kseni, Luby, Leny i babuszki Anny.

Dzieci płakały całą drogę…

Ksenia z córkami, Kariną i Kristiną, podróżuje z Katowic do Berlina, choć nie ma w Niemczech rodziny. Przez Katowice wyrusza tam ze znajomymi z Krzywego Rogu.

- Przyjaciele pomogą, jakoś to będzie - mówi, przytulając półtoraroczną Karinę.

Podróż do Polski zajęłam im dwa dni. Pociąg z Krzywego Rogu do Lwowa jechał 15 godzin.

- W wagonach nie było światła, nie można było niczego oświetlać telefonami. Bardzo się baliśmy się, że nas zbombardują. Na stacjach dosiadali się ludzie, zmarznięci, zrozpaczeni, tak, jak my. Był potworny ścisk, a pociąg toczył się powoli - opowiada kobieta. - We Lwowie dworzec ochraniali policjanci z bronią, rozdzielali kobiety z dziećmi od pozostałych dorosłych. To był czas dramatycznych pożegnań. Mężczyźni zostawali, a kobiety z dziećmi czekały na pociąg do Polski. W tym tłumie staliśmy pięć godzin, wolontariusze rozdawali pampersy, wodę, jedzenie i rozkładane krzesełka. Gdy nadjechał pociąg, wszyscy się na niego rzucili, pierwszeństwo miały matki z malutkimi dziećmi. Tam, we Lwowie, musieliśmy zostawić nasz bagaż. Policjanci mówili, że w miejsce jednej walizki zmieści się troje dzieci. Zostawiłam więc wszystko, do Polski przyjechałam z małym plecakiem na plecach - relacjonuje.

Tymczasem pociąg z Lwowa do Przemyśla jechał 12 godzin, choć normalnie jedzie dwie. Częściej stał, niż jechał.

- Dzieci płakały całą drogę, matki nie mogły je uspokoić. Dzwoniły do mężów, same płakały, bo przecież wszyscy jechaliśmy w nieznane. Skończyło się jedzenie i picie, dla dzieci także. To był koszmar. Dopiero między granicami dostarczono nam wodę - opowiada Ksenia. - W Przemyślu na peronie też był tłum, ale tam pomagali już wolontariusze, odnalazł nas Roman, przywiózł do Katowic. Na Ukrainie został mój mąż, a także mama i tata. Oni nie chcieli wsiąść do pociągu, mieszkają za miastem. Mama tylko powtarzała „co będzie, to będzie”.

Jej koleżanka Lena podkreśla, że jest Polakom bardzo wdzięczna za wszystko.

- W Ukrainie został mąż, dwóch starszych synów i mama stareńka. Cały czas do nich dzwonię, martwię się bardzo. Przecież nie wszyscy mogą uciec - płacze Lena. - Niech już wszystko się uspokoi. Ja bym chciała jak najszybciej tam wrócić. Jeszcze dwa tygodnie temu w najczarniejszych snach nie pomyślałabym, że spotka nas taka tragedia.

Na peronie w Katowicach policjanci rozdają soczki, paczki z żywnością, dzieciom dają zabawki i lizaki na drogę. Za chwilę na peron podjeżdża pociąg do Berlina. Nastoletni Taras z Krzywego Rogu stoi na korytarzu w pociągu, patrzy przez okno i płacze…

Dać schronienie

Gabriel Mitas z Fundacji Pronmed:
Fundacja Pronmed została założona z myślą o pomocy osobom wykluczonym społecznie. Od kilku lat prywatnie pomagamy niepełnosprawnym osobom, które mieszkają w schroniskach i noclegowniach. Kiedy zostali naszymi pacjentami zrodził się pomysł, żeby sformalizować tę pomoc i poprowadzić ją w formie fundacji. Nawet nie przyszło nam do głowy, że zaangażujemy się w pomoc ofiarom wojny. Wynająć mieszkanie dla osoby bezdomnej, dać pracę, kupić odzież i żywność, załatwić stomatologa, czy sfinansować protezę zębową - to robimy cały czas. Ale pomoc dzieciom uciekającym przed wojną?
Aż do niedzieli 27 lutego…

Wtedy zadzwonił telefon naszych przyjaciół z pytaniem, czy nie moglibyśmy pomóc w załatwieniu autobusu, bo trzeba przewieźć dzieci. Nie zrozumieliśmy. Pytamy więc, jakie i ile. - 29 - słyszymy.

Jesteśmy w szoku. Jak to? Dzwonimy do Romana, naszego przyjaciela i pytamy, o co chodzi. Wszystko się zgadza. 29 dzieci i 14 opiekunów zmierza do naszego kraju. Uciekają przed bombami. Dostaliśmy zdjęcia i nogi się pod nami ugięły. To już nie były zdjęcia w telewizorze, to było namacalne, tu i teraz. Nie udało nam się załatwić autobusu w tak krótkim terminie, ale 35 toreb z jedzeniem dla dzieci, które są od 24 godzin w podróży, daliśmy radę zorganizować w ciągu dwóch godzin. Okazało się, że całą akcję przewozu dzieci z Krzywego Rogu do Polski organizują za własne środki Roman i Joanna Załozni, z pomocą innych dobrych ludzi. To małżeństwo, które znamy od lat i wiemy, że zawsze przychodzą z pomocą. Przy tym są niezwykle skromni - mówią, że nic takiego przecież nie zrobili. Ale to nieprawda. Sami są rodzicami trójki dzieci, które zostają z rodziną, a oni biorą urlop, rzucają wszystko i pomagają.

Nie wiemy, ile godzin spędzają bez snu, rano odpowiadając nam wesołymi głosami, ze wszystko jest OK. Ale nie jest. Słyszymy zmęczenie w ich głosach, że sami mamy wyrzuty sumienia, że nas przy nich nie ma. Ze względów zawodowych nie możemy, bo nie chcemy zostawiać z kolei pacjentów w potrzebie. Decydujemy, że pomożemy w inny sposób, bo mamy fundację. Uruchamiamy specjalne podkonto w celu pomocy uciekającym dzieciom, a wszystkie wpłacone na nie środki przekażemy w całości na ich akcje, bo wiemy, że każda wydana złotówka przyniesie kolejnemu dziecku pomoc. Wszystkie koszty administracyjne akcji pokryjemy z własnych środków, aby nie pomniejszać wsparcia nawet o złotówkę.

Jeżeli ktoś rzeczywiście chce pomagać, będzie to robił, nie patrząc na innych i nie wyciągając ręki. Tacy właśnie są nasi przyjaciele. Długo trzeba było ich przekonywać, że nie mogą korzystać tylko w własnych środków.

Udało się pomóc kilkudziesięciu osobom, ale tam, po drugiej stronie granicy, wciąż są dzieci, które w tej chwili żyją w piwnicach i schronach. Mamy możliwość pomocy dla nich i wiemy, jak to zrobić, ale bez Państwa pomocy nie damy rady. Ogrom nieszczęścia jest zbyt wielki. Chcemy zapewnić im tymczasowe schronienie i spokój, aby znów mogły wrócić do własnych domów. Kiedyś. Jak wszystko się skończy. Do swoich klas, ukochanych zwierząt, kochających dziadków. By, wraz z rodzicami, odbudować potworne zniszczenia po wojnie. To nie są dzieci z telewizyjnych programów. Wiemy, gdzie się teraz ukrywają, w jakim mieście, na jakiej ulicy. Wiemy, gdzie mieszkają, znamy ich imiona i nazwiska ich rodzin.

Bardzo Państwa prosimy o wsparcie. Każdą naszą akcję można zobaczyć na założonym przez nas koncie społecznościowym. A kiedy wszystko wróci do normy, będziemy chcieli opisać Państwu każdą szczęśliwie zakończoną historię pomocy.
Co ciekawe, nasi medycy połączyli swoje umiejętności z muzykami i niedługo zostanie wydana autorska płyta, z której dochód w całości zostanie przeznaczony na pomoc potrzebującym. Najważniejszą piosenkę można posłuchać na fb fundacji (www.facebook.com/grupapronmed).

Jeśli ktoś chce wspomóc uchodźców za pośrednictwem Fundacji Pronmed, podajemy numer konta - 28 8456 1019 2002 0042 7764 0003.

Musisz to wiedzieć

od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera