Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kadencyjność burmistrzów i prezydentów? To sposób na spacyfikowanie samorządów

Krzysztof Karwat
W Związku Miast Polskich lekki niepokój. Tylko lekki, bo politycy wagi ciężkiej na razie mają inne sprawy na głowie. Perspektywa wyborów samorządowych wydaje się odległa. Ale to się zmieni i wtedy silniej wybrzmią głosy o potrzebie wprowadzenia zasady kadencyjności prezydentów miast, burmistrzów i wójtów.

Ten postulat pojawiał się już wcześniej. Bodaj jako pierwsi zgłaszali go politycy lewicowi, choć - rzecz jasna - dopiero wtedy, gdy okazało się, że SLD słabo wypada w wyborach bezpośrednich, gdzie nie ma drugiego czy trzeciego miejsca, bo liczy się tylko zwycięzca (przypomnijmy, że na początku transformacji to radni wybierali władzę wykonawczą).

Także PiS ma na tym polu ograniczone sukcesy, a ostatnio straciło stanowiska w paru miastach uchodzących za bastiony prawicy, takich jak Radom. Jeszcze boleśniej odczuwa, że nie rozdaje kart w największych miastach, a nawet w stolicach tych regionów, w których w innych wyborach na ogół zwycięża (np. Rzeszów, Lublin, Białystok). Czy może więc dziwić, że to właśnie z tych kręgów płynie krytyka ordynacji i zapowiedzi zmian? Czy będzie nadużyciem sugestia, że w nowym podziale administracyjnym kraju Warszawa zostałaby wydzielona, bo dopiero wtedy - być może - udałoby się tej partii „odbić” stolicę?

Abstrahując od merytorycznych argumentów, które mogłyby stanąć za nowymi rozwiązaniami, uderzać musi jedno: posłowie nic nie wspominają o ograniczeniu liczby kadencji sejmowych. Nie podoba im się, gdy ktoś „na dole” przez długie lata sprawuje władzę? A „na górze” można. Na ten temat mętnie wypowiadali się przedstawiciele Nowoczesnej, ale gdy ich jeszcze w Sejmie nie było. Nie jest więc jasne, jakie będzie stanowisko tej nowej siły politycznej, gdy nadejdą wybory samorządowe.

Dziś wydaje się mało prawdopodobne, by zechciała wesprzeć pomysły prawicy. Ta zapewne będzie mogła liczyć na przychylność przynajmniej części Ruchu Kukiza, a najpewniej - skrytych w nim narodowców, którzy bez zmiany ordynacji (i pod własnym szyldem) nie mają szans na dobre wyniki wyborcze.

Przebąkuje się, że prezydent, burmistrz czy wójt mogliby sprawować władzę przez co najwyżej dwie wydłużone kadencje - w sumie 10 lat. To miałoby zapobiec betonowaniu elit lokalnych i wymuszać ich wymianę. Wyeliminowałoby też rozmaite patologie, korupcję, nepotyzm i kolesiostwo. Na pierwszy rzut oka taka wizja wygląda zachęcająco, więc na pewno nie zabraknie tych, którym się spodoba.
Rzecz jednak w tym, że nasze społeczeństwo jest dość słabo zorganizowane w stowarzyszenia i ruchy społeczne, więc jakoś trudno sobie wyobrazić, by co kilka lat generowało nowe (w znaczeniu: lepsze) elity. Skąd miałyby się wziąć? Przesadzone jest również przekonanie, że władza wykonawcza jest dziś - właśnie z winy prawa wyborczego - „nie do ruszenia” (w roku 2014 wymieniono 30 proc. dotychczasowych prezydentów, burmistrzów i wójtów). Nie dochodzi również do paraliżu samorządów nawet wtedy, gdy ich szefowie nie mają większości w radach gminnych, a tego się przecież najbardziej obawiano.

Zygmunt Frankiewicz, prezes Związku Miast Polskich a zarazem prezydent Gliwic, w jednym z niedawnych wywiadów powiedział: „Rozwój Polski od 25 lat dokonuje się przy znaczącym udziale administracji lokalnej. Jeżeli mamy jako państwo ambicję, by zwiększać tempo tego rozwoju, to powinniśmy umiejętnie gospodarować zasobami. Spora grupa doświadczonych, odnoszących sukcesy samorządowców jest z całą pewnością zasobem, którego nie warto odrzucać”.

Całkowicie się z tym zgadzam. Na Śląsku zawsze ceniono dobrych gospodarzy i solidnych urzędników, niezależnie od tego, skąd się wzięli. Pochodzący z Westfalii burmistrz Ge-org Brüning panował w Bytomiu przez 37 lat, by na koniec z powodu podeszłego wieku samemu zrezygnować z urzędu. Takich przypadków, choć może nie aż tak spektakularnych, było więcej. Jeśli zaś komuś ten przykład się nie podoba, bo nie dotyczy realiów polskich, to warto spojrzeć na doświadczenia międzywojenne.

Z oczywistych względów ciągłość władzy samorządowej nie mogła być aż tak trwała, tym bardziej że autokraci sanacyjni (wsparci konstytucją kwietniową) bezpardonowo wkraczali tam, gdzie im się władza lokalna nie podobała, zastępując ją zarządami komisarycznymi. Można jednak przyjąć, że na przykład w Katowicach 11-letnie rządy Adama Kocura trwałyby dłużej, gdyby nie wybuch wojny.

A obecnie? W wielu miastach i gminach, zwłaszcza tych mniejszych, zdarzały się przypadki, że wolne wybory wygrywali (i władzę utrzymywali) ludzie piastujący różne funkcje w administracji z czasów PRL-u. Znajdziemy wcale liczne przykłady dobrych wieloletnich rządów lokalnych. I argument os-tatni, najważniejszy: w żadnym kraju demokratycznym samorządowców nie ogranicza się kadencjami.


*Salon Maserati w Katowicach otwarty! Poznaj tajemnice legendarnych samochodów
*Abonament RTV na 2016: Ile kosztuje, kto nie musi płacić SPRAWDŹ
*Horoskop 2016 dla wszystkich znaków Zodiaku? Dowiedz się, co Cię czeka
*Jesteś Ślązakiem, czy Zagłębiakiem? Rozwiąż quiz
*1000 zł na dziecko: JAK DOSTAĆ BECIKOWE? ZOBACZ KROK PO KROKU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!