Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kadłubek: To wszystko jest wina węgla, tego przeklętego skarbu Górnego Śląska

Prof. Zbigniew Kadłubek
Prof. Zbigniew Kadłubek: Skończmy z przekonaniem, że dziś budujemy na Śląsku społeczeństwo oparte na wiedzy
Prof. Zbigniew Kadłubek: Skończmy z przekonaniem, że dziś budujemy na Śląsku społeczeństwo oparte na wiedzy Lucyna Nenow
Wolałbym, żeby był Śląsk leśny, dziki, nieskolonizowany przez maszyny i ideologie, dziewiczy, niezatruty - mówi prof. Zbigniew Kadłubek, filolog, regionalista, o regionie, który potrzebuje nowej koncepcji

Pozwoli pan, Goethe: "Słyszysz, jak tam lasy trzeszczą? Pada lasu gmach prastary. Pni złamanych straszne grzmoty i konarów trzask, łomoty! W nierozwikłane ogniwa jedno drugie porywa".
Zatem już na początku rozmowy jesteśmy w lesie (śmiech). A całkiem poważnie: znaleźliśmy się dzięki temu urywkowi "Fausta" w samym środku ostatnio modnego leśnego dyskursu. Jesteśmy w wycinanym borze. W naruszanym świecie. Patrzymy teraz i porównujemy karczowany dawno Górny Śląsk, wcześniej dziki jak Kanada. Człowiek zawsze lubił ścinać drzewa, bo są od niego wyższe.

Miałem pytać, o czym jest ten fragment "Fausta".
Umówmy się, nie bacząc za bardzo na ścisłość, bo nie ona, lecz wyobraźnia jest nam tu potrzebna, że w tym fragmencie słychać pierwociny industrialnego łoskotu - wściekłą wycinkę śląskiej puszczy. Że Goethe ją słyszy w drodze do Tarnowskich Gór. Może jest tym wstrząśnięty, może jeszcze nigdy nie widział tak grubych buków. My razem z nim słyszymy przewracające się śląskie dęby, buki, które są potrzebne kuźnikom do ich pieców oraz do stawiania szalunków. To mogła być inspiracja dla poety-ministra jadącego na Śląsk z pobudek innowatorskich. Idylliczność, sielskość leśno-śląską właśnie kasowano.

Goethe i śląskie bory? Dobre.
I ja oczywiście nie chciałbym, żebyśmy próbowali na siłę wciskać Goethemu Śląsk, tak jak wciskamy Śląsk wielu innym artystom. Ale skoro tak się umówiliśmy, to doszukujemy się tu inspiracji początkami naszej (o ile "my" to kontynuacja) industrializacji, której zaranie widział na własne oczy autor "Fausta". A był człowiekiem na naturę czułym, miał przyrodnicze oko. Z pewnością zapamiętał ten obraz, może bardziej niż instrukcję obsługi maszyny parowej. Ciekawe zresztą byłoby teraz zestawienie tego z dydaktycznym poematem naszego Roździeńskiego, którego powinniśmy na Śląsku na nowo przeczytać. Bo właśnie u niego znajdziemy ważkie refleksje na temat "naturalności" pracy, by tak rzec, pracy jako zrównoważonej ingerencji w ekosystem. To Roździeński, jako jeden z pierwszych, pięknie myśli o pracy jako etosie, który na Śląsku sobie trochę dorabiamy.

Sam premier tak o Ślązakach mówi.
Ludzie wytężają siły i pracują na całym globie, w każdym jego zakątku, naprawdę harują. Kto nie wierzy, niech się przejedzie trolejbusem 90 w Rzymie w kierunku Largo F. Labia - i popatrzy na twarze i ręce pasażerów. Ten Roździeński mógłby być pomocny w odczytywaniu sensu naszego śląskiego trudu. Dałoby się też użyć, że tak powiem, Roździeńskiego, starego XVII-wiecznego autora, do odwrócenia postrzegania śląskiej przestrzeni wyłącznie jako ruderalnej. Roździeński, twardy przecież chłop, jest nauczycielem czułego partnerstwa z przyrodą.
Fascynujące jest to, że jeśli "Faust" ma w sobie jakiś śląski pierwiastek, to bardzo demoniczny.
Jasne. Bo praca ma demoniczny charakter. Zaczęliśmy pracować po raju. Po przekleństwie. Goethe mówi tak, też w "Fauście": "Tam, kędy ich bezdroży wielka cichość broni, pracują w metalicznej zacnych gazów woni; budują, dzielą, łączą - na tym trawią życie, jednym pożądaniem ich: nowe odkrycie". Naćpani od gazów pomyleńcy brną do przodu bezrefleksyjnie i surowo. Trochę nas to opisuje. Faustowskie to parcie przemysłowe. Zresztą przejeżdżający przez Katowice Bolesław Prus widział hutników albo górników zmierzających na szychtę i skojarzył ich z maszerującymi żołnierzami. Innych skojarzeń nie mógł mieć ktoś przybywający z agrarnej Polski. Tak, pierwiastek demoniczny jest. Takie właśnie było i jest wyrwanie Ziemi jej trzewi w postaci surowców kopalnych. Przecież cały przemysł, którego rozwój był na Górnym Śląsku czymś absolutnie szalonym i nienaturalnym, przeciw naturze podjętym, ocierał się o pychę. Był targnięciem się człowieka na boskość Matki Ziemi.

Myślał pan kiedyś, jaki byłby Śląsk, gdyby pod nim nie zalegały piętra węgla?
Och, wielokrotnie. Zawsze to oburzało. Dochodzę bowiem do szokującego dla wielu wniosku, że Górny Śląsk bez węgla byłby przyjemniejszy. Bez węgla. Bez rudy żelaza. Wolałbym, tak sobie marzę, żeby był Śląsk leśny, dziki, niecywilizowany, nieskolonizowany przez maszyny i ideologie, dziewiczy, niezatruty. Ale to tylko projekt geopoetycki. Podobny do tego, jaki sobie wymarzył Kenneth White, odnosząc się do przestrzeni szkockiej. Ot, mrzonka, nic więcej. Nie ma Śląska czystych strumyków i śpiewających szczygłów.

Co działoby się na Śląsku z czystymi strumykami?
Na pewno byłby ziemią bez bogactwa ludzkiego spotkania, które na taką skalę umożliwił właśnie przemysł. Gęstość spotkań jest wprost proporcjonalna do wzrostu możliwości ekonomicznych. Ale stanowi też obiektywną cechę uduchowienia. Regionem byłby też bez bogactwa materialnego, ale i bez dewastacji środowiska naturalnego. Ekonomiści pewnie powiedzieliby: w ogóle nie byłoby Górnego Śląska. Dobrze. Byłby może jakiś rolniczy ląd czy lądek pomiędzy Śląskiem Dolnym i Małopolską. Na pewno nie powstałoby wiele industrialnych miast, jakie znamy.

Katowice. Stacja kolejowa?
W ogóle nie byłoby Katowic, a pewnie w bardziej rozproszonym regionie dominowałyby starsze ośrodki, jak Gliwice, Bytom czy Racibórz. Najprościej byłoby powiedzieć: Górny Śląsk nie rozwinąłby się technologicznie, nie stałby się sobą, nie spełniłby się. Ale przecież gdy w XV wieku Śląsk, w całości, bez wyrazistego podziału na część Dolną i Górną należał do korony św. Wacława, jak inne kraje: Łużyce Górne i Dolne, Morawy i Czechy i tworzył z nimi niezwykłą, swoistą unię środkowoeuropejską, już wtedy miał technologię. Produktem eksportowym tej unii było sukno, czyli efekt wprawnej produkcji. Dziś porównalibyśmy ją do produkcji laptopów albo komórek. Nie znam się na tym. Ale przeczuwam pewną potencję Śląska bez kopalin.
Śląsk bez węgla nie byłby kartą rozgrywaną sto lat temu między Niemcami, Francją, ale i Polską?
Tak! Nie byłby łakomym kąskiem! I może uniknęlibyśmy bolesnych chwil w naszej historii, pękania rodzin, domowych podziałów, rozlewu krwi między braćmi. Może. Nie wiadomo. Szczerze: węgiel jest przekleństwem Górnego Śląska. Podobną rozmowę, jak z panem teraz, toczyłem kiedyś z abp. Damianem Zimoniem, Górnoślązakiem, któremu ufam całkowicie. I argumentował wówczas, że węgiel to również dobrodziejstwo tego regionu. Bo praca, rodzina, utrzymanie… Na pewno. Ale przecież to wszystko od zawsze było oparte na strasznym wyzysku. Praca? Tak, ale niewolnicza. Zakładnicy węgla, galernicy. Nimi chyba byliśmy, a w dobie nowych energetycznych układów i zabezpieczeń znowu nimi będziemy. To nie powinien być jedyny pomysł na Górny Śląsk.

O jakim pomyśle pan mówi? Prezydent Komorowski twierdzi, że węgiel dostaliśmy od opatrzności. Tu nie ma pomysłów, tu są cuda i dary losu.
Węgiel dostaliśmy i przez węgiel wszyscy chcieli ten Śląsk zagarnąć. Nic nie mogło się harmonijnie rozwijać, bo jeśli nie brutalny kapitalizm, to przepychanki państw narodowych. Dziś zachwycamy się Nikiszowcem albo tą ulicą w Czerwionce, przy której stoją ceglane familoki. Sam kiedyś podziwiałem ich bryły, formę, urok. Ale to przecież klatki dla niewolników, dla wszystkich, którzy zjeżdżali na Śląsk, żeby zjechać na dół, którzy ginęli przy wydobyciu. Do lat 80. ub. wieku na Śląsk przywożono ludzi do roboty. A jak się zużyli, to przywożono nowych. Wiele dzisiejszych regionów Chin to są dawne Górne Śląski.

A dziś jesteśmy bliżej kresu węglowej epoki na Śląsku. Również dlatego pytam o Śląsk bez węgla. To nieuchronne. Złoża kiedyś się skończą.
Dlatego skończmy z przekonaniem, że dziś budujemy na Śląsku społeczeństwo oparte na wiedzy. Odkąd nastał tu przemysł, budujemy społeczeństwo oparte na pracy rąk. I, na przekór przyszłości, nie skończyliśmy z tym. Jeśli nie doczekamy się jakiejś nowej i śmielszej koncepcji górnośląskiej, to czeka nas coś smutnego i nieprzewidywalnego.

Krach?
Tak, ale nie polityczny czy narodowy. Społeczny, ekonomiczny, duchowy, kulturowy. Śląsk łaknie czegoś opartego na nowym zamyśle, a nie przemyśle. Dziś ludzie stąd uciekają. Sam bym chciał mieszkać np. w Lesznie, bo widzę, jak tam traktują sprawy regionalne, jak myślą o przeszłości. To jest Wielkopolska, proszę pana, jedna z cudniejszych europejskich krain. Szczycimy się śląskim regionalizmem. Jaki to regionalizm? W Lesznie spokojnie mówią: "Za administracji pruskiej zrobiliśmy świetną kanalizację".
"My zrobiliśmy" - czego to dowodzi?
Pewności siebie. Na Śląsku jej nie ma, bo nawet mądrzy ludzie się boją, że jak pochylą "o", tak po naszymu, to zaraz ktoś powie, że to 5. kolumna, że Niemcy i separatyzm. A tyle się godo o godce! Śląsk nie ma żadnej pewności siebie. Ciągle jest rozdarty między jakąś etnicznością, polityką, narodowością, małością, lękiem, posądzeniem. Tu od dawna nie myśli się o ideach. Niemiecką przeszłością Wrocławia nikogo się już dziś nie przestraszy. Ale niemieckością czy pruskością Górnego Śląska można straszyć po całej Polsce. Nie ma górnośląskiego Krajewskiego. Dolnośląscy regionaliści umieją atrakcyjnie pokazywać przeszłość Dolnego Śląska, pokazując przy tym nowe horyzonty.

Co jest na śląskim horyzoncie prócz szybów?
Górny Śląsk jest Polsce jako państwu na pewno potrzebny. Ale z drugiej strony też jest potrzeba: Górnoślązacy nie chcą być w Polsce traktowani gorzej od innych obywateli. Po władzach lokalnych, regionalnych i centralnych spodziewają się chyba jednego: żeby ich zauważono. Niczego innego. Nie chcą już być krupniokowym, grzecznym ludkiem. Chcą być obywatelami.
Czy to jest nienormalne w obywatelskim systemie?

Obawiam się, że to jest szukanie odpowiedzi na pytania, których nie ma.
Ale na Śląsku nie trzeba wcale żadnej rewolucji! Mamy swój kapitał intelektualny, który marnujemy na wojnach o quasiśląskość. Myślmy inaczej, głębiej siebie pomyślmy bez resentymentów. Jak szkocki intelektualista, poeta Kenneth White, o którym już wspomniałem. On wsłuchuje się w głos swojej ziemi - to powinna być droga do odpowiedzenia sobie: kim my właściwie jesteśmy? U White'a, w jego geopoetyce, kwestią szalenie ważną jest język. On mówi, że ten szkocki, celtycki, to jest mowa, która odpowiadała przestrzeni tamtejszych wrzosowych wzgórz, tamtym rytmom i wichrom. To język, który, jak żaden inny, potrafił kontaktować się tą przestrzenią. Tak samo jest w kontekście śląskim. Zamiast budować regionalną głupią mitologię, zastanówmy się, na czym polega fenomen mowy śląskiej (mowa mówi więcej niż język).

Śląskość jest przecież wciąż budowana na mitach.
Mit nie jest niczym złym, oczywiście. Choćby górnośląska wielokulturowość. Nawet jeśli jest ona mitem, to mitem bardzo pożytecznym. Bo uczy nas tolerancji, rozumienia inności, różnic, jakkolwiek dzisiejsza wielokulturowa "praktyka" nie istnieje. Dawniej nie była to słodycz, choć rysujemy ją kolorowymi kredkami multi-kulti. Ale gdy się patrzy na tę mieszankę germańsko-słowiańską jako na coś fascynującego, to wszystko rośnie: spotkanie krwi, mentalności, religii, języków, sylab, mlaśnięć, zapachów. Żal byłoby stracić tę odurzającą śląską miksturę. I tym bardziej drażnią mnie np. teorie o czystym języku śląskim. On musi być zanieczyszczony. Tak jak ten szmaragd śląski, o którym się tyle nagadałem. Śląskość polega na balansowaniu, będąc hybrydą, musi się dookoła ze wszystkim integrować. Śląskość polega na udźwignięciu różnic, a nie ich wymieceniu.
To, co tak pięknie pan nazywa, sprowadza się do rozdrapywania ran, które poza Śląskiem nikogo nie obchodzą. Jedynym pozytywnym przekazem Śląska w świat jest dzielne fedrowanie.
Każdy człowiek pragnie usilnie się dowiedzieć, skąd jest, skąd przyszedł, z czego się składa. To jest kultura. Tak to działa. White, którego stale tu przywołuję, bawi się etymologiami, pochodzeniem słów, robi to jak poeta, nie naukowiec, często nie są to etymologie prawdziwe, ale zawsze zapładniające wyobraźnię. Mówi o słowie "country" ("kraj"), które wywodzi od łacińskiego "contra". Podobnie zresztą jest w niemieckim: "Gegend", czyli okolica, kraj ma w sobie to "przeciw", "gegen". Kraj zatem według White'a to jest coś, co muszę oswoić, czemu muszę nadać nazwy, co jest przeciwko mnie i naprzeciwko mnie. "Kraj to coś takiego, co daje opór", mówi ten mądry Szkot. Muszę więc ku temu dzielnie wyjść, zmierzyć się z tym, pomocować się, popróbować. Warto się chwycić nawet za bary z tym moim otoczeniem. Z tym krajem moim. Na tym polega życie. Wtedy country/okolica/region zaczyna nabierać sensu, znaczenia. Wtedy nie ma klisz i uproszczeń. Taki uładzony, zbyt łatwy kraj, uproszczony, zbanalizowany staje się "couthy", czyli wręcz odrażający.

Niech pan to powie politykom.
Mówię. Albo "country", albo "couthy". Nie ma innego wyboru. Albo coś, co wymaga wysiłku, albo co nam obrzydnie. Mnie marzy się takie myślenie o Górnym Śląsku. Myślenie poetyckie, takie nie dla polityków, którzy chcą po prostu łatwo administrować. White pisze o czymś, co nazywa "mind-scape", czyli o krajobrazie myślenia. Więc krajobraz wpływa na "myślobraz" i "słowobraz". I tak zdefiniowane kwestie mogłyby nam oddać Górny Śląsk jako coś porażająco wspaniałego. Nie prymitywne tworzenie odrębnego świata, którym Śląsk nie jest, nie cała ta fałszywa ludyczność, w którą Śląsk niezmiennie się stacza lub jest spychany.

W ludyczność albo naród.
Denerwuje mnie już samo słowo "naród". W odniesieniu do Ślązaków może ono nawet śmieszyć. Mówmy o wspólnocie etnicznej. To zjawisko w ogóle wymaga nazwania na nowo, bo pojęcie narodu (łacińska "natio") samo w sobie jest dość zużyte. Rzymianie rozumieli "natio" jako uczestnictwo w obywatelstwie, nie krew, nie pochodzenie, DNA. Administracja, państwowość biorą się z zasady obywatelskości, stylu życia cives, obywateli, którzy tworzą cywilizację, a nie zjadającą się nawzajem zgraję. Śląskość nie jest opozycją polskości, raczej czerpie z niej. W traktowaniu materii śląskiej przez tych sarmacko nastawionych Polaków brakuje delikatności. Ciśnienie nacjonalistyczne polskie będzie zawsze dawało efekt w postaci nacjonalizmu śląskiego. Archimedesa nikt nie przeżyje.
Wracamy do początku - to wszystko wina węgla.
Owszem: Śląsk to złoża, wydobycie, paliwo ukryte pod ziemią. Uwolnienie całkowite tych spraw, jak śląski naród, język, byłoby odprężające. Na pewno. Ale, tu paradoks: zadziałałoby jeszcze inaczej - tak mi się w tej chwili wydaje…

Wszystkim byłoby lepiej?
Poniekąd. Mam wrażenie, że ci, którzy dotąd upatrywali sensu życia w sporze, kłótni, bez sporu i kłótni, polubiliby bardziej od radykalnego śląskiego regionalizmu - hodowanie rybek w oczkach wodnych albo squasha.

***

Prof. Zbigniew Kadłubek
wybitny specjalista w dziedzinie filologii klasycznej z Uniwersytetu Śląskiego, komparatysta, eseista, tłumacz i pisarz. Rybniczanin, regionalista, wytrawny badacz Górnego Śląska. Autor "Listów z Rzymu", zbioru esejów, które wielu otworzyły oczy, że po śląsku można myśleć i pisać. Na śląski potrafił przetłumaczyć nawet "Prometeusza", grecką tragedię Ajschylosa.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!