Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Górnośląskość niejedno ma imię

Krzysztof Karwat
Dzieje wywodzących się ze Spiszu Donnersmarcków - kupców, którzy doszli do gigantycznych majątków, potężnych politycznych wpływów, a potem hrabiowsko-książęcych godności, dobitnie pokazują, że górnośląskość niejedno ma imię.

Kiedy parę miesięcy temu zaprosiłem publiczność na wieczór poświęcony Donnersmarckom i licznym rezydencjom, jakie ten potężny ród pozostawił na Górnym Śląsku oraz w paru innych zakątkach Europy Środkowej, nie podejrzewałem, że zainteresowanie będzie aż tak wielkie. W chłodny deszczowy poniedziałek w chorzowskim Teatrze Rozrywki pojawiło się kilkuset widzów. Niepojęte. Skąd taki boom?
Historyk sztuki prof. Irma Kozina i dr Arkadiusz Kuzio-Podrucki, biograf Hencklów Donnersmarcków i autor publikacji na ich temat, z niebywałą swadą powiedli nas po meandrach ostatnich trzech stuleci, okraszając losy górnośląskich magnatów anegdotami i ciekawostkami, które rzeczywiście mogły stanowić magnes skutecznie przyciągający zarówno młodych, jak i starszych widzów, ludzi różnych stanów i profesji. Nie tylko tak zwanych pasjonatów historii lokalnych, którzy szczęśliwie mnożą się ostatnio jak grzyby po deszczu.

To jeszcze jednak nie tłumaczy, skąd aż taki napór na teatralną kasę. Nie wyjaśnia źródeł fascynacji przynajmniej niektórymi wątkami naszych górnośląskich dziejów. Przecież ci ludzie w większości nie mieli pojęcia, jakie im danie zaserwujemy. Wprawdzie wiedzieli, że wywodzić się ono będzie ze szlachetnej magnackiej kuchni, ale przecież nie mogli być pewni, czy okaże się smaczne i - co ważne - lekkostrawne.

Duchy Donnersmarcków
To było dla mnie niecodzienne doświadczenie, bo gdy już minęło prawie pół godziny, zrozumiałem, że publiczność, trwając w grobowej ciszy i nabożnym skupieniu, traktuje prezentacje multimedialne i nasze wokół nich pogaduszki jak rodzaj mszy dziękczynnej, po której człek czuje się raźniej, bo nie tylko odpuszczono mu grzechy, ale i wskazano na całe serie jego dobrych, a zapomnianych uczynków.
Tak, obcując z duchami Donnersmarcków i resztkami ich niewiarygodnych bogactw materialnych, które ciągle można w naszych miastach i wsiach dotknąć, Górnoślązacy - czy tylko oni? - nabierają przeświadczenia, że już nie muszą wstydzić się ziemi, na której wyrośli (czyli samych siebie!), lecz wręcz przeciwnie - mają prawo odczuwać dumę, domagać się szacunku i wysiłku zrozumienia dla ich odmienności.

Bo nie ma wątpliwości, że dzieje - wywodzących się ze Spiszu - Donnersmarcków, kupców, którzy doszli do gigantycznych majątków, potężnych politycznych wpływów, a potem hrabiowsko-książęcych godności, dobitnie pokazują, iż górnośląskość niejedno ma imię. Trzeba ją jeno chcieć i umieć wyrażać w różnych językach, różnych wyznaniach, stosując odmienne, niekiedy z pozoru wykluczające się perspektywy widzenia. Dopiero wtedy można pojąć, dlaczego etniczni Górnoślązacy, także ci współcześni, tak bardzo różnią się od mieszkańców innych regionów Rzeczpospolitej (także dzisiejszej Republiki Federalnej Niemiec).

Paradoksy i zakręty
Cóż, najpotężniejsi z linii tarnogórsko-świerklanieckiej Donnersmarcków, Karol Łazarz i jego syn książę Guido, jeden z dwu najbogatszych w Niemczech przemysłowców (1830-1916), byli protestantami.
Ich możny krewniak z Siemianowic Śląskich, Hugo I (1816-1890), katolikiem. Wszyscy pozostawali - to oczywiste - lojalnymi obywatelami Prus i Niemiec. Tak jak ich przodkowie - Cesarstwa Habsburgów i Wiednia. Ale zatrudniali w swych niezliczonych kopalniach, hutach, fabrykach i latyfundiach tysiące robotników, z których zdecydowana większość na co dzień nie porozumiewała się po niemiecku.
Żywioł słowiański i polski dominował na obszarach pozostających we władaniu Donnersmarcków. Z czasem musiało to prowadzić do napięć, nawet ostrych starć. Dziś mniej się o tym myśli i mówi. Podczas naszego chorzowskiego spotkania też ledwie dotknęliśmy tych spraw. A przecież Guido pozostawał w bliskich kontaktach z Otto Bismarckiem, będąc gorącym admiratorem polityki żelaznego kanclerza, nawet po jego śmierci. A jak wiadomo, Bismarck bezpardonowo wojował z Kościołem katolickim (zatem też z polskojęzycznymi katolikami z Górnego Śląska).
Cóż za paradoksy i zakręty! Jakże typowe dla Górnego Śląska. Oto kilkadziesiąt lat później, po śmierci Guidona, jego synowie Guidotto i Kraft przejęli nie tylko majątki i pałac w Świerklańcu, ale także - po zmianach granic i odrodzeniu się II Rzeczpospolitej - obywatelstwo polskie, bo prawie wszystkie ich aktywa znalazły się na terenie nowego państwa. Nie znaczy to jednak - co też oczywiste - że Donnersmarckowie nagle stali się Polakami.

Zerwane więzi
Po roku 1945 potomków kilku linii rodowych Hencklów rozrzuciło po świecie. W PRL-u, zupełnie inaczej niż za starej Polski - i to też oczywiste - żaden z nich uchować się nie mógł. Dziś mieszkają więc przede wszystkim w Niemczech i Austrii, ale także w Stanach Zjednoczonych - to przypadek najsławniejszego z nich, hr. Floriana, autora oskarowego Życia na podsłuchu, wstrząsającego filmu o NRD-owskiej Stasi.
Wątki i nitki łączące Donnersmarcków z Górnym Śląskiem dawno zatem zostały pozrywane, choć tu i ówdzie nadaje się im honorowe obywatelstwa (w Tarnowskich Górach), chrzci ich nazwiskiem place (w Świętochłowicach) bądź dopisuje się je do historii budynków czy instytucji (w Filharmonii Zabrzańskiej). Niedawno też, po wielu latach przerwy, ukazało się szóste wydanie Skarbu Donnersmarcków. Pionierskiej, zbeletryzowanej opowieści, którą nadal świetnie się czyta. I której lekturę gorąco polecam.
Szewczykowa opowieść Wilhelm Szewczyk napisał tę książkę jakieś 50 lat temu. W ogniu ideologicznej walki między krwiożerczym kapitalizmem a niosącym wolność i sprawiedliwość socjalizmem. W cieniu ledwie zakończonej II wojny światowej. W bliskim sąsiedztwie granicy na Odrze i Nysie, wtedy jeszcze nieuznawanej przez Niemcy Zachodnie.

Podkreślam te konteksty, bo bez ich uwzględnienia sąd o tej książce musiałby być dziś surowy i zapewne niesprawiedliwy. Szewczyk bowiem w wielu miejscach nakłada na dzieje rodu obowiązującą wówczas biało-czarną kalkę. Narodową i klasową. Niemcy zatem to pazerni i bezwzględni kapitaliści, Polacy zaś to biedny i dobry, lecz pokrzywdzony lud.

Inna rzecz, że ostrożna lektura książki Szewczyka, znakomicie przecież udokumentowanej, może stanowić niespodziewaną, a pożyteczną odtrutkę na nadmierne mitologizowanie naszej przeszłości. Bo rzeczywiście, to nie jest tak, że za Donnersmarcków Górny Śląsk był krainą mlekiem i miodem płynącą, gdzie panowała powszechna szczęśliwość. To nie jest tak, że Górnoślązacy niemieckiego ducha i polskiego ducha o niczym innym nie myśleli, jak tylko o tym, by się ponadnarodowo bratać. Słowem - to nie był raj zaludniony przez anioły. Z tego, co wiem, anioły mieszkają w Niebie. Do dziś w dorzeczu górnej Odry rzadko się je spotyka.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!