Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Możesz sobie „palcem w bucie pokiwać”

Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat arc
Przewertowałem parę roczników kilku polskich gazet, ukazujących się na Górnym Śląsku przed wybuchem I wojny światowej. Ciekawiło mnie, czy znajdę jakieś ślady ówczesnych kampanii wyborczych. I czy da się je skonfrontować z dniem dzisiejszym. I z tym, co nas czeka. Sami Państwo oceńcie.

120 lat temu, w roku 1898, przeprowadzono serię głosowań w naszych miastach i gminach. Z dziennikarskich notek wnioskuję, że nie odbyły się jednego dnia. Obwody wyborcze - nazywane „klasami” - głosowały w różnych terminach i o różnych godzinach (trzeba było mieć aż 24 lata, zarejestrować się i co najmniej od roku zamieszkiwać w danej miejscowości). Urny ustawiano w po-wszechnie znanych miejs-cach, na przykład w Józefow-cu (dziś: dzielnica Katowic) w restauracji Geislera, gdzie obecnie mieści się hala sportowa MOSiR-u. Redaktor „Katolika” informował, że „w trzeciej klasie jest kandydatem mistrz kowalski Korkus z Dębu i inspektor Metke z Baildonhuty, na których wyborcy głosy oddać powinni”. Nie obywało się więc bez agitacji i perswazji, nieraz wy-mieszanej z przyganą. Czasem bowiem - jak w nieodległym Załężu - „wybory wypadły na korzyść obywateli”, lecz bywało, że wygrywali ludzie - rzeklibyśmy dziś - przywożeni w teczkach.

Tak stało się w Chorzowie (dziś: Chorzów Stary), gdzie kandydatami byli wyłącznie przedstawiciele „królewsko-laurahuckiego towarzystwa”, wspomagani (finansowo zapewne) przez urzędników kopalnianych. Redaktor nie miał jednak wątpliwości, że chorzowianie sami sobie są winni, bo „podpadało przy wyborach, że obywatele się tak ważną sprawą jak wybory gminne tak mało zajmują. Będą bardzo żałowali, gdy już za późno będzie”. Skąd my to znamy?

W tymże „Katoliku” - tylko kilka miesięcy wcześniej - dziennikarz skarżył się, że na zebraniach przedwyborczych w Bytomiu odnotowywano słabą frekwencję, mimo że było do objęcia kilka właśnie wygasających mandatów w radzie miejskiej. W jednej z sal, gdzie rozstrzygano, kogo wysunąć na listy, zjawiło się ledwie 80 osób. Lekko zirytowany redaktor napisał, że potem to na pewno wszyscy będą narzekać, choć nie mają do tego prawa i co najwyżej mogą sobie „w bucie palcem pokiwać”. Trudno się nie uśmiechnąć, bo ten frazeologizm jednak troszkę co innego znaczy. Ale i wtedy, i dzisiaj - to pewne - sens tej pretensji jest czytelny, przekładając się na ponadczasowe: „nieobecni nie mają racji”. Skąd my to znamy?

Minęło kilkanaście lat i chyba już rzadziej narzekano na frekwencję (po roku 1922 w polskiej części regionu w ogóle nie było tego tematu, bo wprowadzono kontrowersyjny przymus wyborczy w wyborach lokalnych). W roku 1911, podczas kampanii wyborczej do Reichstagu, w miastach i gminach górnośląskich urządzano liczne manifestacje i wiece, które odbywały się zwykle na prywatnych „gruntach”. Zdumiewa frekwencja, jeśli wierzyć ówczesnym korespondentom prasowym. Bywało bowiem, że w gminach robotniczo-wiejskich gromadziło się nawet po dwa tysiące uczestników. Dziennikarze podkreślali relatywnie duży udział kobiet w tych zgromadzeniach, choć wtedy jeszcze nie miały one praw wyborczych. Relacje skupiały się na wystąpieniach polityków i redaktorów, którzy zwykle przemawiali grubo ponad godzinę. Kandydaci polscy nie wypadli źle, choć w paru miejscach „o włos” przegrywali.

W tamtych latach oczywiście liczyły się - jak dziś - światopoglądy i „opcje”, ale także kwestie etniczno-narodowościowo-językowe. Ślązacy „polskiego ducha” nieraz występowali przeciwko sobie, rozpraszając głosy. Współcześnie trudno pojąć, jakie były rzeczywiste powody antagonizmów między katolikami-tradycjonalistami spod znaku Adama Napieralskiego a grupami wspierającymi narodowych demokratów i Wojciecha Korfantego, no i czy nie można ich było zneutralizować w imię wyższych celów. Skąd my to znamy?

A bieżąca kampania? Jakaś taka niemrawa i dziwna, bo z poprzestawianymi akcentami. Ktoś, kto niezbyt głęboko w nią wchodzi, musi odnieść wrażenie, że toczy się gdzieś daleko, a wszystkie nici prowadzą do Warszawy. Tak, jesienne wybory rzeczywiście będą przygrywką do rozstrzygnięć przyszłoro-cznych, ale fałszywe jest przekonanie, że dlatego są mniej ważne, bo i tak decyzje inwestycyjne, prorozwojowe zapadną gdzieś indziej. Nie dajmy się oszukać, bo to przecież nieprawda.

Piknik w Parku Śląskim pod hasłem "Łączymy pokolenia"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo