Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Polska jawi się jako wyspa, zaludniona wyłącznie przez bohaterów narodowych

Marcin Twaróg
Marcin Twaróg
Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat
Mam wątpliwości i niegasnące „podejrzliwości”, gdy dochodzą do mnie niektóre „obrazki rekonstrukcyjne”, choć doceniam ich niezaprzeczalne walory edukacyjne. Niestety, nasze społeczeństwo słabo zna historię Polski, nawet tę najnowszą, XX-wieczną, nie mówiąc już o kontekstach europejskich, bez których rozpoznania, choćby tylko elementarnego, nasz kraj jawi się jako samotna wyspa, zaludniona wyłącznie przez bohaterów narodowych, za których - tak dla zdrowia psychicznego - od czasu do czasu warto się przebrać.

Jednym z elementów obchodów 80. rocznicy wybuchu II wojny światowej był popis grupy rekonstrukcyjnej, która na katowickim rynku, tuż przed gmachem Teatru Śląskiego, zademonstrowała, jak wyglądała (a raczej: jak mogła wyglądać) obrona miasta w pierwszych dniach września roku 1939.

Ostatnio podobnych akcji było i na Śląsku, i w całej Polsce wyjątkowo dużo. Te widowiska cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem mniej lub bardziej przypadkowej publiki. Bodaj największe z nich, gromadzące niesamowite tłumy widzów przybywających z różnych zakątków naszego kraju, a także z zagranicy, od lat rozgrywane jest na polach grunwaldz-kich. Wygląda to wtedy tak, jakbyśmy wszyscy chcieli nieustannie (i koniecznie gromadnie) przeżywać glorię zwycięstwa nad Krzyżakami. Czy ten entuzjazm masowej publiczności nie jest jednak nieco „podejrzany”? Czy nie szukamy wtedy kompensacji? Tak bardzo potrzebujemy lekarstwa na nasze skołatane serca, na nasze dusze uciemiężone licznymi klęskami militarnymi i politycznymi?

Przeciwnicy tego typu sztucznie uteatralnionych przedsięwzięć na pewno z ochotą twierdząco odpowiedzą na te pytania. Ja zaś nie byłbym taki pewny i taki stanowczy. Moim zdaniem, w tym „aspekcie” niespecjalnie różnimy się od innych nacji. Niedawno obejrzałem telewizyjny film z dokumentalnej serii, pokazującej z niebywałą precyzją i niepojętym rozmachem jedną z bitew kampanii napoleońskiej, z udziałem tysięcy statystów, z prawdziwymi armatami, strzelającymi karabinami, wybuchami artyleryjskimi, w autentycznych plenerach, wręcz naturalistycznych. A przecież nie wszystkie bitwy Francuzi wygrywali! W podobnych widowiskach lubują się też Amerykanie. Któż z nas nie widział choćby tylko jednego filmu, wzorco-wo i - jak to zwykle u nich - krzepiąco „rekonstruującego” wojnę secesyjną?

„Rekonstruującego”… Nieprzypadkowo użyłem cudzysłowu. Bo zawsze w takich przypadkach - nawet jeśli takie widowiska są realizowane z godnym podziwu profesjonalizmem i maksymalną dozą realizmu - zadaję sobie pytanie: czy historię w ogóle można prawdziwie „zrekonstruować”. Czy można - pofilozofujmy troszkę - przywrócić wydarzenia, czasy i ludzi, których nie ma, bo przecież bezpowrotnie przeminęli? Znane nam i tak chętnie oglądane w plenerach bądź na ekranach rekonstrukcje (zwłaszcza te przedstawiające epizody wojenne) niosą w sobie ewidentną dwuznaczność. Więc pojawiają się wątpliwości. Czy tylko moje?

Przykłady? Parę lat temu w Warszawie jakaś grupa rekonstrukcyjna, przy okazji jakiejś rocznicy (nie pamiętam, powstania w getcie?) poszła o jeden most za daleko, bo z takim realizmem zaczęła odtwarzać łapanki uliczne, połączone z pozorowaniem bicia ludzi i wywlekaniem Żydów z tramwaju, że po paru chwilach w rozmaitych urzędach stołecznych i redakcjach rozdzwoniły się telefony, przepełnione słowami zażenowania i oburzenia.

No tak. Nie dziwię się 20-, 30-latkom, a nawet 60-letnim chłopcom wskakującym w drugiej dekadzie XXI wieku w historyczne uniformy wehrmachtowskie czy gestapowskie, że nieraz tracą umiar i zapominają, iż tylko bawią się w wojnę. Jak - nie przymierzając - ja i moi koledzy szkolni, którzyśmy - po „Czterech pancernych” - udawali, że jedni są „Poloki”, a drudzy są „Niymce” (tych ostatnich grały tylko ofermy klasowe, bo przecież wiadomo było, że muszą przegrać i słusznie oberwać po łbach, a jeszcze lepiej… po czterech literach).

Tak, mam wątpliwości i niegasnące „podejrzliwości”, gdy dochodzą do mnie niektóre „obrazki rekonstrukcyjne”, choć doceniam ich niezaprzeczalne walory edukacyjne. Niestety, nasze społeczeństwo słabo zna historię Polski, nawet tę najnowszą, XX-wieczną, nie mówiąc już o kontekstach europejskich, bez których rozpoznania, choćby tylko elementarnego, nasz kraj jawi się jako samotna wyspa, zaludniona wyłącznie przez bohaterów narodowych, za których - tak dla zdrowia psychicznego - od czasu do czasu warto się przebrać. Przecież ci nieszczęśnicy, którzy zakładają podkute buty, czeszą się na łyso i hajlują na cześć powstańców śląskich albo „innych żołnierzy wyklętych”, też sobie coś „rekonstruują”. Gdy rzucają kamieniami w swych przeciwników ideowych (a przy okazji w policjantów, czyli „władzę”), szczerze wierzą, że podtrzymują ciągłość chwalebnej Historii. Oni też są „bohatery”.

Krzysztof Karwat, felietonista

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera