Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Karwat: Zatrważająca prawda o nas samych: trudna sztuka czytania

Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat
Krzysztof Karwat arc.
Biblioteka Narodowa podała, że 63 procent Polaków w ciągu roku nie przeczytało ani jednej książki. Jeśli to prawda, to nic dziwnego, że podczas ostatnich wyborów samorządowych tak wiele osób nie rozumiało treści ani struktury „książeczki wyborczej”, w której ułożono listy partii oraz imiona i nazwiska kandydatów na radnych.

Dalibóg, w tym „dziele wyborczym” nie było ani jednego trudnego do zrozumienia zdania, bo nie było żadnego (nie licząc tych z „instrukcji obsługi”). Może się jednak mylę, skoro naj-ważniejsze postacie życia polity-cznego powtarzają - oczywiście, bez przedstawienia dowodów - że doszło wtedy do wyborczego fałszerstwa, a „hegemon”, czyli naród, został oszukany.
Hegemon - okazuje się - nie chce bądź nawet nie umie czytać. Na takie dictum wolałbym się więc w jakiejś szafie schować. Bo analfabetyzm był (jest?) zbyt poważną chorobą społeczną, by sobie żartować. Wiedziała o tym władza ludowa po roku 1945. Organizowała masowo naukę czytania i pisania, by tych, którym udało się przeżyć wojnę, wydobyć z - jak to mówiono - „ciemnoty i zacofania”. Rzecz charakterystyczna, miliony obywateli Polski Ludowej nie tyle straciły te podsta- wowe umiejętności, co po prostu nie zdążyły ich nigdy nabyć.

Stopień analfabetyzmu w II Rzeczpospolitej był straszny, a na dodatek rychło Niemcy i Sowieci albo wybili polską inteligencję, albo wymusili na niej emigrację. Straty demograficzne (i „duchowe”) trzeba było odrabiać - w moim odczuciu - aż do lat 70. A potem, z różnych powodów, w odmiennych okolicznościach i szerokimi falami - co już wszyscy powinniśmy pamiętać - kolejnych parę milionów, na ogół tych „umiejących czytać”, z naszego kraju „wyparowało”.

Jest aż tak źle? To prawo felietonisty, by nieraz stawiać kontrowersyjne tezy na ostrzu noża. W tym przypadku jest to tym bardziej uprawomocnione, że w 37-procentowej „mniejszości czytającej” zapewne też są tacy, którzy „nie chcą, ale muszą”: dzieci, uczniowie, studenci, odbiorcy poradników niezbędnych w pracy albo gospodynie domowe, które zadowalają się lekturą wyłącznie książek kucharskich. Nie znam szczegółów metodologicznych przeprowadzonych badań, ale na pewno analizy wspierały się na dobrowolnych deklaracjach.

Oznacza to, że prawdopodobieństwo podania kłamstwa i przedstawienia w ankiecie siebie samego w lepszym świetle było duże. Miałaby więc prawda o czytelnictwie w Polsce być jeszcze bardziej zatrważająca?

Wierzę, że w województwie śląskim jest trochę lepiej, bo pamiętam wyniki sprzed lat dotyczące korzystania z bibliotek publicznych - były powyżej średniej krajowej. Może to być jednak efekt większego stopnia zurbanizowania naszego regionu, lepszych połączeń komunikacyjnych, czynników demo-graficznych, a może także - chciałbym, by była to prawda - siły tradycji i międzypokoleniowych więzi. Zachowały się przecież świadectwa z odległych epok, pokazujące, że robotnicy śląscy chętnie sięgali po słowo drukowane - polskie i niemieckie, co było efektem powszechnego obowiązku edukacyjnego. Przybyszów z innych stron zadziwiało, że czytać potrafił też niejeden chłop, zwłaszcza na Śląsku Cieszyńskim, choć ledwie co wyrwał się z okowów feudalizmu.
Dlatego jeszcze przed I wojną światową w każdej większej miejscowości znajdowały się składy księgarskie, a działalność wydawniczo-dystrybucyjną prowadziły również parafie katolickie i protestanckie. I pomyśleć, że dziś - np. w takiej Rudzie Śląskiej - nie ma ani jednej księgarni. Także w wielu innych śląskich miastach sytuację ratują wielkopowierzchnio-we empiki, które - wbrew pozorom - utrzymują jednak ograniczoną ofertę handlową (bo niskonakładowych pozycji tam nie znajdziesz).
A śląski rynek prasowy (i wydawniczy) już na przełomie wieku XIX i XX był dynamiczny. Wprawdzie wiele tytułów szybko upadało z powodów ekonomicznych, to jednak w ich miejsce natychmiast pojawiały się nowe. W ostatnich tygodniach przerzuciłem sterty gazet sprzed stu lat. Poziom większości z nich był doprawdy bardzo wysoki. Zachodzę w głowę, jak to było możliwe?

Wprawdzie wśród najważniejszych redaktorów odnajdujemy nazwiska licznych Wielkopolan, ale nie brakowało ró-wnież tych - z dziada pradziada - wykształconych w gimnaz-jach Raciborza, Opola czy Gliwic i Uniwersytecie Wrocławs-kim. A czytelnicy polskojęzycznych wydawnictw? Cóż za wykształcenie mogli mieć w tamtych latach? A jednak wielu z nich umiało czytać i czytało!

Horyzonty współczesnego człowieka o ileż są szersze, cho-ćby tylko dzięki demokratyzacji i tylu wynalazkom cywilizacyjnym. To tylko pozór? Optymista powie, że mój lament jest nieuzasadniony, bo czytelnicy uciekli do internetu. Pytanie, co w nim robią i czy czytanie wyłącznie parozdaniowych komunikatów chroni przed wtórnym analfabetyzmem?


*Hit internetu. Złap kurczaka i zajączka. Interaktywna zabawa na święta wielkanocne. [SPRÓBUJ]

*Wielkanoc: W których sklepach jest najtaniej? SPRAWDZILIŚMY Zobacz raport
*WNIOSKI I DOKUMENTY na 500 zł na dziecko w ramach Programu Rodzina 500 PLUS
*1000 zł na dziecko: JAK DOSTAĆ BECIKOWE? ZOBACZ KROK PO KROKU
*Chcesz kupić auto w cenie 15-20 tys. zł? Sprawdź najlepsze oferty
*Jesteś Ślązakiem, czy Zagłębiakiem? Rozwiąż quiz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!