Bo Arkowi tam, na górze, jest znacznie lepiej...
Był kwadrans po godzinie 17. W domu Genowefy Falkus w Paniówkach w powiecie gliwickim rozdzwoniły się telefony. Pani Genowefa nie sądziła wówczas, że zaraz usłyszy wiadomość, która na zawsze zmieni jej życie.
- Właście przyjechałam z pracy. Ledwo przekroczyłam próg domu, a już dzwoniła do mnie synowa. Powiedziała mi, że na kopalni doszło do wypadku - wspomina pani Genowefa, której syn, Arkadiusz Falkus, sześć lat temu zginął tragicznie w wyniku katastrofy w podziemiach kopalni Halemba. - Nie docierało do mnie, że stało się coś złego. Zrozumiałam, gdy włączyłam telewizor. Tam już mówili o wypadku - dodaje przez łzy.
Arkadiusz Falkus miał 29 lat. Był jednym z najmłodszych górników, którzy zginęli w tej jednej z najtragiczniejszych katastrof w polskim górnictwie. Trzy młodsze ofiary miały po 21 i 23 lat. Górnik z Paniówek osierocił 2,5-letniego wówczas Pawła i żonę, Katarzynę, którą poślubił pięć lat wcześniej.
- Jak po tych sześciu latach wygląda nasze życie? - zadaje sobie pytanie pani Genowefa. - Nadal nie jestem w stanie oswoić się z tym, że Arka już nie ma. To był mój najmłodszy syn. Mieszkaliśmy razem. Wspomnienia o nim wracają każdego dnia.
Genowefa Falkus stara się co roku zapalić znicz, czy złożyć kwiaty pod pamiątkową tablicą na cmentarzu w Halembie, gdzie wczoraj odbyły się rocznicowe uroczystości.
- Mówią, że tam u góry jest lepiej. Mam nadzieję, że Arkowi również. Tego muszę się trzymać - podkreśla matka tragicznie zmarłego górnika.
Ból, smutek, złość. I jeszcze milczenie
Bliscy ofiar rzadko jednak potrafią ze spokojem mówić o tym, co sześć lat temu stało się 1030 metrów pod ziemią. Wdowy, osierocone córki i synowie często wybierają milczenie. Większość z nich jest już po prostu zmęczona. Co roku wracają w miejsce tragedii, co roku wspominają, a cierpienie wcale nie jest mniejsze.
- Bo mówienie o tym boli cały czas. Słowa przypominają - wyjaśniają przez łzy rodziny zmarłych górników.
Rzadko milczą jednak matki. Pani Genowefa ratuje się wiarą, że jej synowi w niebie jest dobrze. U Teresy Miłkowskiej, która w tragedii straciła jedynego, 36-letniego syna - Mariusza Miłkowskiego, rozgoryczenie miesza się z bezradnością.
- On dopiero rodzinę założył. Nie zdążył się nią nacieszyć, a już życie stracił - mówi z żalem i złością pani Teresa. - Rozmowa nic nie da. Jemu życia już nic nie przywróci.
Po chwili jednak zrozpaczona matka opowiada więcej o tym, co stało się sześć lat temu i jak dzisiaj wygląda jej życie. Życie bez ukochanego syna.
- Nikt nawet nie przyjdzie spytać się mnie, 67-letniej kobiety, jak się czuję, czy czegoś mi nie brakuje - mówi Miłkowska. - Miałam kiedyś syna, który mi pomagał. Naprawił uszczelkę, kran czy choćby żarówkę wymienił. Teraz nie mam nikogo - dodaje.
36-letni Mariusz Miłkowski osierocił także syna. Dziś ma 9 lat. - Kopalnia zabrało mu ojca. Mnie zabrała syna. Nigdy tego nie zapomnę.
Koledzy pamiętają: Nas też to może spotkać
Wczoraj podczas uroczystej mszy świętej w intencji 23 górników, którą odprawiono w kościele pw. Matki Bożej Różańcowej, a później również przy złożeniu kwiatów pod pomnikiem na cmentarzu, nie zabrakło kolegów z szychty, którzy kiedyś pracowali z tragicznie zmarłymi górnikami.
- Teraz, gdy zjeżdżam pod ziemię, często o nich myślę. Po prostu zostaje smutek i żal. I myśl, że mnie mogło lub może spotkać coś podobnego - opowiada jeden z nich.
Ta tragedia nie zapobiegła jednak kolejnym. Trzy lata później - 18 września 2009 r. - w kopalni Wujek - Ruch Śląsk zginęło 20 górników.
Główni oskarżeni o śmierć górników zapewniają o swojej niewinności
Akt oskarżenia liczy 200 stron. Ustalenia śledztwa wypełniły 40 tomów akt głównych i 40 tomów załączników. Jest ponad 300 świadków oskarżenia.
Przed Sądem Okręgowym w Gliwicach, od listopada 2008 roku, toczy się proces głównych oskarżonych o śmierć 23 górników kopalni Halemba i firmy Mard. Najpoważniejsze zarzuty ciążą na byłym dyrektorze kopalni, Kazimierzu D. oraz na głównym inżynierze wentylacji Marku Z. Są oskarżeni o sprowadzenie tej katastrofy. Nie przyznali się do zarzucanych czynów.
Kluczowym dowodem są ustalenia komisji Wyższego Urzędu Górniczego. Wynika z nich, że w dniach od 17 do 21 listopada 2006 r. czujniki aż 44 razy stwierdziły przekroczenie dopuszczalnych stężeń metanu, z czego 9 razy były to stężenia w granicach wybuchowości.
Zdaniem śledczych, pracownicy ds. wentylacji odpowiadają za to, że pył węglowy w kopalni nie był właściwie neutralizowany pyłem kamiennym, a w sytuacjach przekroczeń dopuszczalnych stężeń metanu nie wycofywano załogi. Skutki wypadku nie byłyby tak tragiczne, gdyby nie zainicjowany przez wybuch metanu późniejszy wybuch pyłu węglowego. Górnicy byli bez szans przy poruszającej się z ogromną prędkością fali uderzeniowej.
Według śledczych, dyrektor Kazimierz D. wiedział o przekroczonych stężeniach metanu, tolerował brak profilaktyki w zakresie zwalczania zagrożenia wybuchem pyłu węglowego.
W głównym procesie, który szybko się nie skończy, na ławie oskarżonych jest 17 osób. Kolejno zapewniali sąd, że z tymi zaniedbaniami nie mają nic wspólnego. Szef firmy Mard, Marian D., która na zlecenie kopalni wykonywała prace pod ziemią, odpowiada za niedopełnienie obowiązków w zakresie bezpieczeństwa pracy. Też zaprzecza, by nakazał pracować pomimo przekroczonych stężeń metanu.
Akt oskarżenia obejmował pierwotnie 27 osób, ale część z nich, za mniejsze przewinienia, dobrowolnie poddała się karze i w 2009 roku została skazana na kary od czterech miesięcy do dwóch lat więzienia w zawieszeniu i grzywny.
*Zniewalający wystrój restauracji Kryształowa Magdy Gessler ZOBACZ ZDJĘCIA i WIDEO
*Wszystkie barwy Niepodległości w obiektywach reporterów Dziennika Zachodniego ZDJĘCIA
*Euforia na koncercie Kultu w Spodku [ZDJĘCIA i WIDEO]
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?