Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Katowice: Złote czasy Varietes Centrum [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Katarzyna Pachelska
Jerzy Michalik dzisiaj prowadzi restaurację Kuchnia i Wino w Pszczynie
Jerzy Michalik dzisiaj prowadzi restaurację Kuchnia i Wino w Pszczynie Arkadiusz Gola
Przez kilkadziesiąt lat, razem z ojcem, prowadził w Katowicach największy lokal gastronomiczny w Polsce, słynne Varietes Centrum. Dziś Jerzy Michalik ma swoją restaurację w Pszczynie. Jego wspomnień wysłuchała Katarzyna Pachelska

Jestem czwartym pokoleniem restauratorów. Już mój pradziadek, Klemens Panol, a po nim moja babcia, Berta Michalik, prowadzili karczmę we wsi Frydek w gminie Miedźna. Teraz prowadzę swoją własną restaurację, Kuchnia i Wino w Pszczynie.

Tata, Stefan Michalik, był kierownikiem i dyrektorem wielu śląskich lokali m.in. Baru Myśliwskiego w Miedźnej, restauracji Pod Żubrem na rynku w Pszczynie, potem rządził stołówką w Fiacie w Tychach, tyskimi restauracjami Mimoza i Słoneczną. Z ekipą tej drugiej zdobył Srebrną Patelnię w konkursie organizowanym przez magazyn "ITD". To był rok 1975. Centrum Variete w Katowicach właśnie otwarto. Zaproponowano ojcu, by został dyrektorem tego kombinatu gastronomicznego. Pracował tam do 2004 r.

Poszedłem w ślady ojca. Gdy byłem mały, często zabierał mnie do swoich restauracji. Przesiąkłem zapachem jedzenia.
Skończyłem szkołę hotelarsko-gastronomiczną i studium ekonomiczne i podjąłem pracę w Społem. Najpierw byłem zastępcą kierownika w Tip-Topie, na rogu 3 Maja i Słowackiego w Katowicach. Była to dyskoteka z restauracją. Kuchnia nie była tu priorytetem, nie liczyła się wykwintność, wystarczały proste dania. Ciężko było z zaopatrzeniem. Mogliśmy zamawiać cuda - schaby, polędwice wołowe, cielęcinę, ale dostawaliśmy to, co było. Często np. dziki, chcąc nie chcąc musieliśmy się wyspecjalizować w dziczyźnie. Przez jakiś okres czasu dostawaliśmy np. kalmary. Nikt nie wiedział, co z tym zrobić. Nie było przepisów, książek, doświadczenia. Tak samo było z koniną.

W międzyczasie Społem wybudował Gościniec Śląski na trasie Katowice-Mikołów, tam przez prawie trzy lata byłem kierownikiem hotelu i zastępcą dyrektora obiektu. W końcu ojciec powiedział: - Masz już doświadczenie, to chodź do Varietes, przypilnujesz mi tego wszystkiego.

I tak w 1985 r. zacząłem pracę zastępcy dyrektora w Varietes Centrum. To był prawdziwy kombinat gastronomiczny i inny świat. Centrum było od początku traktowane przez szefostwo Społem jako perełka, a właściwie duża perła. Nie dam głowy, ale na tamte czasy to był największy taki kombinat w Polsce. W Poznaniu była jeszcze Kaskada, ale spłonęła.

Z uczniami załoga liczyła 130 osób. Kombinat działał na dwie zmiany. Pierwsza zaczynała się o 6 rano, bo od rana wydawało się posiłki na jednym z dwóch barów samoobsługowych, które mieściły się na parterze. Jeden - z gorącymi daniami, drugi - z zakąskami. Piwko też tam było. Na barze wydawało się codziennie około 2 tysięcy posiłków. Druga zmiana - od późnego popołudnia do ok. 4 w nocy. Często się mijaliśmy, jedni wychodzili z nocnej zmiany, inni szli na poranną. Były dwie gosposie, które zajmowały się tylko wydawaniem obrusów, sztućców, porcelany, dbały o czystość i porządek. Specjalna instruktorka zajmowała się tylko uczniami.
W podziemiach mieściła się ogromna sala, obok niej sale bankietowe. Razem były w stanie pomieścić nawet ponad pół tysiąca osób, np. w czasie balów sylwestrowych.

Złoty czas Varietes to koniec lat 70. i lata 80. Organizowaliśmy mnóstwo imprez, czasami nawet dwie dziennie. Były bale resortowe - ogrodników, lekarzy, prawników, notariuszy. Uczelnie urządzały u nas metki, półmetki, szkoły studniówki. W styczniu organizowało się nawet 40 studniówek. Były wesela, imprezy integracyjne, bale niepełnosprawnych. Jak kiedyś obliczyłem, wszystkich imprez było ok. 6 tysięcy.

Trudnymi klientami byli studenci - na półmetkach wrzucali na totalny luz. Byliśmy specjalistami od imprez tematycznych. Zawsze wymyślaliśmy coś ciekawego. Wtedy np. przebojem był "Parostatek", którego wykonawca, Krzysztof Krawczyk, gościł u nas przez miesiąc. Scena w Varietes zamieniała się w dziób statku, a z głośników puszczaliśmy szum morza.

Do historii przeszły nasze śledziówki, czyli pożegnanie karnawału. U nas się to nazywało "Pożegnanie z kontrabasem". Kontrabas był niesiony jako trumna, za nim szedł korowód. Zawsze mieliśmy komplet na takich imprezach. Prowadziła to mama znanego na Śląsku Lucjana Czernego, którego monolog o "Babci klozetowej" przeszedł do historii. Na szczotkach mieliśmy powieszone solone śledzie z beczki (dziś trudno o takie!), podchodziło się do gości, a oni musieli go symbolicznie polizać. A słony był!

Nie było łatwo się dostać na nasze imprezy. O 19 rozpoczynaliśmy sprzedaż biletów. Do 20 lokal był pełny, a na zewnątrz było drugie tyle. Ludzie przyklejali "górale" (banknoty 500 zł) na szybę, żeby ich wpuścić. Przyjeżdżali wszyscy, biznesmeni, lekarze, ale też zwyczajni ludzie, każdy chciał się dobrze zabawić. Niejednokrotnie z całego regionu, np. z Pszczyny. W latach 90. przyjeżdżali wynajętymi autobusami. To było nocne życie!

My, jako flagowy lokal Katowic, mieliśmy dostęp do najlepszych, jak na tamte czasy, alkoholi. Handlowaliśmy przeważnie Żytnią z kłoskiem. Mieliśmy radzieckie szampany, sok pomarańczowy Dodoni w puszkach, czeskie piwo.

Obsługiwaliśmy Komitet Wojewódzki PZPR, Urząd Wojewódzki. Ja osobiście obsługiwałem zastępcę Leonida Breżniewa w zameczku w Promnicach, a także wielu VIP-ów i polityków.
Przez scenę Varietes Centrum przewinęła się śmietanka polskiej muzyki rozrywkowej. Występowali u nas w kabarecie Krystyna Prońko, zespół Vox, Krzysztof Krawczyk, Ewa Kuklińska, Violetta Villas (która zawsze przyjeżdżała z garderobianą, zajmującą się głównie jej włosami), Helena Vondrackova. Na naszych deskach scenicznych rozpoczynał karierę młody Krzysztof Materna. Prowadził konferansjerkę, czasami z Wojciechem Mannem. Występowali: Ryszard Rynkowski, grupa Mortales, Joanna Bartel, kabarety Rak i Długi. Znałem ich dobrze.

W Varietes nie mieliśmy klimatyzacji, za to w ogromnym, specjalnym pomieszczeniu była dobra wentylacja, obsługująca salę balową. Gdy kiedyś zepsuły się łożyska z wentylatorów, nigdzie nie mogliśmy znaleźć podobnych. Dopasowaliśmy je w końcu w jednostce wojskowej z łożysk od czołgu.

Jak się pracowało z ojcem? Cóż. Był bardzo ostrym szefem. Z nim nie było przelewek. Był apodyktyczny, konkretny, typ dyktatora. Wzbudzał respekt wśród załogi. A ode mnie wymagał więcej niż od innych. Ja jestem zupełnie inny.

Na przełomie lat 80. i 90. ojciec zdecydował się wziąć Varietes w ajencję od Społem, a krótko potem działać tam prywatnie. Dalej organizowaliśmy bale, Barbórki, Dni Hutnika (już pod szyldem Centrum u Michalika), czy słynne imprezy Samotnych Serc, ale to wszystko już nie było takie jak kiedyś. Kurczyło się. Potem Społem sprzedało budynek. I to był koniec słynnego katowickiego Varietes.

Dziś staram się omijać budynek przy Korfantego 10. Widok zrujnowanego miejsca, w którym pracowałem tyle lat, wywołuje u mnie nostalgię, czasem nawet w oku zakręci mi się łezka.


*Śtowarzyszenie Ślązaków legalne. Sąd uznał narodowość śląską? CZYTAJ TUTAJ
*Gwarki 2012, czyli bez pochodu nie ma zabawy ZOBACZ ZDJĘCIA
*KONKURS MŁODA PARA: Przyślij zdjęcia, zgarnij nagrody!

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!