Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Każdy ma prawo do swojej śląskości, także werbusy

Teresa Semik
Rodzice Eugeniusza Kosmały postawili na Polskę i na edukację synów
Rodzice Eugeniusza Kosmały postawili na Polskę i na edukację synów arc. rodzinne
Ojciec powtarzał: Ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz, a babcia Ślązaczka dopowiadała - jak bydziesz mioł tych kluczy za wiela, to zostaniesz ficywyrdem, czyli portierem. Jak trudno być Ślązakiem na Śląsku - pisze Teresa Semik.

Rodzina Eugeniusza Kosmały pochodzi z Chorzowa, Zabrza, Łagiewnik. Tylko ojciec urodził się we Wrocławiu, bo babcia Ana już w zaawansowanej ciąży pojechała po towar do Wrocławia. Z dziadkiem Józkiem prowadziła w Chorzowie elegancką restaurację.

U ciotki w Zabrzu mówiło się po niemiecku, ale w Chorzowie po polsku. Granica polsko-niemiecka od 1922 r. przebiegała kilkaset metrów od domu Kosmały. Rodzina swobodnie rozmawiała po polsku, niemiecku lub śląsku. Mama do śmierci pisała gotykiem. Nikogo to nie dziwiło.

- Nie byłem u ciotki kimś gorszym, bo nie znałem niemieckiego - przypomina Eugeniusz Kosmała. - Mama z babcią często rozmawiały po niemiecku, gdy nie chciały, żeby dzieci rozumiały.

Obydwaj dziadkowie - Józef Kosmalla i Paweł Sukiennik - poszli do powstania. Paweł do wszystkich trzech. Chorzów wraz z Łagiewnikami został po polskiej stronie, ale rodzinne relacje wcale przez to nie ucierpiały. Niewiele pamiątek pozostało z tamtego czasu, ale zachował się niezwykły list z Ministerstwa Sprawiedliwości z 27 lipca 1936 roku, który przyszedł do dziadka Józefa. Ministerstwo wyraża w nim zgodę obywatelowi polskiemu Józefowi Kosmalla na zmianę nazwiska na Kosmała.

- Byłem wręcz pewien, że moja rodzina przestała nazywać się Kosmalla na fali powojennego spolszczania niemieckich nazwisk, a to nieprawda - mówi pan Eugeniusz. - Mój dziadek miał odwagę już w 1936 roku powiedzieć, że on nie jest żaden Kosmalla, tylko Kosmała.

Dziadek Józef, z zawodu piekarz, był już szanowanym restauratorem. Z babcią Aną utrzymywali się w Chorzowie z restauracji z biliardem, jak to się kiedyś mówiło na bilard, i z salą dancingową. Syna Jerzego posłali do neoklasycznego Państwowego Gimnazjum w Chorzowie, gdzie matematyki uczył Marian Batko, później więzień obozu Auschwitz. Batko zachęcał Jerzego, by uczył się dalej, bo jest zdolny i pracowity, a Ślązacy muszą się kształcić. Jerzy wybrał Akademię Handlową w Krakowie, ale wrzesień 1939 roku przekreślił wszystkie plany.

Za jaką konkretnie działalność polityczną w czasie tych studiów Jerzy Kosmała trafił do Auschwitz, tego Eugeniusz Kosmała, jego syn, nie wie. Pewne jest tylko, że w lutym 1941 roku zabrano go z domu w Chorzowie i wywieziono do Oświęcimia. Przesiedział ponad dwa lata. Numer obozowy 10204. Wyszedł na wolność dzięki Alojzowi Fickowi, który był mężem jego siostry Heleny i w Chorzowie prowadził dużą piekarnię. Woził chleb także do Auschwitz.
- Gdzieś do kogoś dotarł i wyciągnął mojego ojca z obozu - przypomina Eugeniusz Kosmała. - Wujaszka uważano za człowieka, który potrafi wszystko załatwić. Sprawny organizator, nie bał się nikogo. W piekarni zatrudniał ludzi nawet bez kenkarty. Wyciągnął z obozu kilka innych osób.

Jerzy Kosmalla (znów zapisano nazwisko z niemiecka) do końca wojny musiał meldować się na gestapo w Katowicach.
Po wyzwoleniu ludowa władza zamknęła wujka Alojza w więzieniu i odebrała mu piekarnię za współpracę z Niemcami. A on przecież całe życie robił to samo - piekł chleb. Jego dziadek był piekarzem, jego ojciec. Wyszedł na wolność po dwóch i pół roku. Syna Gerharda nazwał wtedy Aleksandrem. Teraz mógł tylko sprzedawać lody, produkować wafle i marcepanowe zajączki. Żaden wielki biznes. W jego dawnej piekarni jest dziś magazyn.

Babci Ani Kosmale władza ludowa odebrała w latach 50. restaurację, bo kapitalistka. Prowadziła potem maleńką lodownię tuż obok swojej restauracji. Eugeniusz pamięta przestronne wnętrza pełne dziwnych urządzeń. Jako dziecko bawił się w nich z bratem. Żywot budynku, w którym mieściła się babci restauracja, dobiega końca. Szkoda, ma ponad sto lat.

Ojciec po wojnie dokończył studia (pierwszy w rodzinie) i był ważną personą w Centralnym Zarządzie Budowy Maszyn Górniczych w Bytomiu, zastępcą dyrektora ds. ekonomicznych. Ciągle mówił do syna: ucz się, ucz, bo nauka to potęgi klucz. A wtedy babcia Klara Sukiennik, Ślązaczka, dopowiadała: jak bydziesz mioł tych kluczy za wiela, to zostaniesz ficywyrdem. Czyli portierem. Eugeniusz posłuchał ojca i został inżynierem mechanikiem. W domu nie mówiło się gwarą.

- Dla ojca to było oczywiste, że dopóki będę czepiał się śląskości, byda godoł, to mi przeszkodzi to w dalszej edukacji. Zostanę w tym przeklętym kręgu Ślązaków, którzy są tylko do ciężkiej, fizycznej roboty - wyjaśnia Eugeniusz Kosmała. - Mówiłem po śląsku z babcią Klarą i Aną, z kolegami.

Śląską mową zainteresował się wiele lat później. Teraz pisze blogi, audycje radiowe, felietony po śląsku. "Ojgyn z Pioków" (Pnioki, kiedyś dzielnica Chorzowa), to jego znak. Tworzy słownik gwary śląskiej. Nie ma problemu z jej formą pisaną. Stosuje ortografię polską, nie stawia dziwnych kuleczek nad literami.
W Hucie Kościuszko był szefem działu eksportu, szefem działu współpracy z zagranicą, szefem stoiska hutniczego na Targach Poznańskich. Nie może powiedzieć, że nie awansował, bo był Ślązakiem, choć werbusy (przyjezdni) na Śląsku popierali swoich, a nie miejscowych.

- Nie znoszę tylko, jak ktoś mówi, że Ślązak to zakamuflowana opcja niemiecka - dodaje. - Stanisław Ligoń powiedział: były różne nacje na świecie i między nimi - Słowianie, między Słowianami - Polacy, a między Polakami - Ślązacy. Nie można Ligoniowi odbierać śląskości.

Kosmali nie jest też po drodze z tymi, którzy piszą historię narodu śląskiego. - Moi dziadkowie chcieli być w Polsce - tłumaczy.

- Jak ja teraz słyszę, że młodzi ludzie nazywają powstania wojną domową, że ktoś kogoś zmuszał do głosowania za Polską, mam ochotę krzyczeć: ludzie, obudźcie się! Moi dziadkowie chcieli, żeby Chorzów był w Polsce, żeby Śląsk był w Polsce. Cieszyłem się, gdy w latach szkolnych mogłem powiedzieć nauczycielce, gdzie mój dziadek pełnił wartę w czasie powstania. Miałem sąsiadów powstańców, którzy cieszyli się powszechnym szacunkiem. Dziś nie wszyscy chcą słuchać tej historii. W 1946 roku z wojny wrócił wujek Bonifacy Śliwa. Eugeniusz Kosmała układa w albumie trzy jego fotografie. Na pierwszej, tej z 1936 r., wujek jest w mundurze polskim, na następnej w mundurze Wehrmachtu, a na ostatniej, jak wraca do domu z Anglii jako żołnierz armii Andersa. Uśmiecha się zwycięsko, bo jeszcze nie wie, że ta Polska nie ufa andersowcom i czekają go kłopoty. Kiedy Śliwa przeszedł z Wehrmachtu do polskiego wojska, nie wiadomo. Możliwe, że w czasie bitwy o Monte Cassino, bo przywiózł fotografię zburzonego klasztoru na szczycie góry.

Zrozumieć Śląsk i losy Ślązaków

W historii Śląska nic nie jest tylko białe lub tylko czarne.

Aby lepiej zrozumieć pogmatwane losy Ślązaków, rozpoczynamy cykl publikacji o prawdziwych wydarzeniach z życia śląskich rodzin, trudnych wyborach i krzywdach. Zachęcamy Czytelników do współredagowania tej strony. Prosimy o kontakt: [email protected] lub Media Centrum, ul. Baczyńskiego 25a, 41-203 Sosnowiec, tel. 32 634-21-52.

Możesz dowiedzieć się więcej: Zarejestruj się w DZIENNIKZACHODNI.PL/PIANO


*Marsz Autonomii 2012: ZDJĘCIA, WIDEO, OPINIE
*Olimpiada w Londynie 2012: RELACJE, ZDJĘCIA, CIEKAWOSTKI
*KONKURS FOTOLATO 2012:
Przyślij zdjęcia, zgarnij nagrody!

Codziennie rano najświeższe informacje z woj. śląskiego prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Każdy ma prawo do swojej śląskości, także werbusy - Dziennik Zachodni