Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Komisarz Mock w Gliwicach? Opowiada Marek Krajewski [WYWIAD]

Henryka Wach-Malicka
Marek Krajewski i jego najnowsza powieść  "Liczby Charona"
Marek Krajewski i jego najnowsza powieść "Liczby Charona" Mikołaj Suchan
Co mają książki meldunkowe do kryminałów? Dlaczego komisarz Mock nie będzie mieć pomnika? Kogo przypomina Edward Popielski i dlaczego nie wiadomo, czy poprowadzi on śledztwo w którymś z miast naszego regionu? Z Markiem Krajewskim, najpopularniejszym polskim autorem powieści kryminalnych, rozmawia Henryka Wach-Malicka.

Przyniosłam panu zdjęcie...
Dosyć niesamowite. Ale, przepraszam, co to jest?

Ruiny Teatru Miejskiego w Gliwicach. Przedwojenna niemiecka scena, z restauracjami i basenem w podziemiu. W 1945 roku jej wnętrze spaliły wojska radzieckie, w PRL-u trzymały się tylko mury, a teraz znowu jest to teatr. Niezwykły zresztą.
A czy ja mam jakiś związek z tymi ruinami?

Jeszcze nie, ale może pan mieć! Czyż to nie jest idealna sceneria dla działań bohaterów pańskich kryminałów?

Już wiem do czego pani zmierza! Takie propozycje padają na spotkaniach autorskich w każdym mieście. Bo też każde miasto ma swoją tajemniczą, prawdziwą albo legendarną, ciemną przeszłość.
Pana pierwsza powieść wzięła się przecież ze skojarzenia z konkretnym miejscem. W budynku Instytutu Filologii Klasycznej Uniwersytetu Wrocławskiego mieścił się kiedyś komisariat policji.
Wrocław okazał się idealnym miejscem dla akcji czarnych kryminałów, który to gatunek uprawiam. Od razu jednak ostrzegam - moje książki dzieją się tylko w dwóch miastach. We Wrocławiu i we Lwowie. Wrocław to moje miasto rodzinne i kocham je bezwarunkowo, a spod Lwowa pochodzi moja mama. W domu zawsze opowiadało się o tym cudownym, polskim, kresowym mieście. W końcu je odwiedziłem, w 2007 roku, i też się zakochałem, czego dowodem jest przeniesienie akcji następnych książek do Lwowa właśnie. To już jednak koniec gwałtownych miłości do miejsc i ich przeszłości. Co nie oznacza, że nie podoba mi się na Górnym Śląsku. Oczywiście, że mi się podoba! Ruiny Teatru Miejskiego w Gliwicach obejrzę na pewno; wyglądają fascynująco. Nie mogę natomiast obiecać, że moi bohaterowie będą szukać w nich rozwiązań kolejnej zagadki

To może chociaż wpadną tu na trasie Wrocław - Lwów, jak komisarz Popielski, który w "Głowie Minotaura" zatrzymał się w Katowicach? Na kilkadziesiąt stron!
Dzięki za sugestię, ale niczego obiecywać nie mogę... A do Śląska mam sentyment z jeszcze innego niż tworzenie literatury, powodu. Mój, nieżyjący już, mistrz uniwersytecki, wybitny filolog klasyczny, profesor Herbert Myśliwiec, pochodził z Rudy Śląskiej-Kochłowic. To od niego wielokrotnie słyszałem o tym, jak bogaty jest ten region, na którego kulturę składały się tradycje kilku narodów. Profesor mówił przepiękną polszczyzną, równie sprawnie posługując się językiem niemieckim i dialektem śląskim. Często wspominam mistrza, choć czasem czuję się tak, jakbym go zdradził, porzucając karierę naukową na rzecz literatury. Z drugiej strony, jeśli ktoś nauczył mnie uważnego sprawdzania źródeł, to właśnie on. W swoich powieściach tworzę fikcję, ale sprawdzam najdrobniejsze fakty.

Na przykład numery domów na konkretnej ulicy. To naprawdę imponujące.

Raczej obowiązkowe w przypadku pisarzy, którzy sytuują swoje książki w realiach historycznych. Mnie jest o tyle łatwiej, że dwudziestolecie międzywojenne to okres w miarę bliski i mam do dyspozycji więcej dokumentów niż gdybym pisał o życiu, powiedzmy w XVIII wieku. Choć też starałbym się dotrzeć do dokumentów.
Co przydaje się w takiej kwerendzie najbardziej?
Och, niemal wszystko, choć zależy to od okoliczności. Wrocław zniszczony był w czasie wojny w 70 proc., musiałem więc topografię ulic pieczołowicie odtwarzać na podstawie zdjęć, starych planów i ksiąg adresowych. Takie księgi to cenne źródło informacji. Dom po domu, mieszkanie po mieszkaniu, zapisane są w nich dzieje konkretnego miejsca. Na szczęście dla moich powieści, wrocławskie księgi prowadzone były nad wyraz starannie i wiele z nich przetrwało do dziś. Jedną taką księgę, z 1941 roku, nawet sobie kupiłem na pamiątkę literackich poszukiwań. Tania nie była, co już samo w sobie świadczy o jej historycznym znaczeniu.

Jak rozumiem, lwowskich tropów szukał pan inaczej.

I tak, i nie. Lwów niby stoi w takim samym kształcie, jak stał, bo zniszczenia wojenne były tam mniejsze niż we Wrocławiu. Wiele lokali zmieniło natomiast przeznaczenie. Staję, dajmy na to, przed zakładem szewskim i nie mam pojęcia, czy przed wojną też był tu szewc, czy może całkiem co innego. Nieocenioną pomocą służyli mi lwowscy historycy. Polska przeszłość Lwowa nie jest dla nich problemem; uważają, że ten fragment historii miasta po prostu pomnaża jego wartość i znaczenie

Pana książki rozgrywają się w okresie dwudziestolecia międzywojennego? Co pana w tych czasach frapuje?

Po prostu lubię tę krótką, ale interesującą epokę. Może dlatego, że gdy byłem młody, dotkliwie odczuwałem to, że Polska nie jest suwerenna. Słuchałem wuja, który opowiadał o potędze Polski międzywojennej, i idealizowałem świat z jego opowieści. Interesowało mnie wszystko, co dotyczyło tamtego okresu; od mody po organizację szkolnictwa. W dzieciństwie byłem tamtym światem zauroczony, a potem wiedziałem już tyle, że mogłem się w nim swobodnie poruszać. Do dziś, jako filolog klasyczny, pozostaję pod wrażeniem tego, że znajomość łaciny i greki była znakiem rozpoznawczym polskiej inteligencji. A poza tym, podobała mi się elegancja, która wtedy obowiązywała na co dzień i galanteria wobec dam.

Ależ pańscy bohaterowie wcale mili wobec dam nie są!
O przepraszam, grubiańscy bywają tylko w przypadku, gdy są to damy sprzedajne!

Ja tam swoje wiem! Ale prawdą jest, że pańscy komisarze, choć brutalni z natury, cieszą się sympatią czytelników. Fenomen jakiś?

Sam się nad tym zastanawiam. Niedawno we Wrocławiu ktoś wpadł na pomysł, żeby Eberhardowi Mockowi postawić pomnik. Niby mnie to ucieszyło, a jednak zaprotestowałem, bo nie sądzę, żeby policjant o, delikatnie mówiąc, skrzywionym kręgosłupie moralnym, zasługiwał na takie upamiętnienie. Znam dobrze kolegę Eberharda, w końcu sam go stworzyłem, i on mi kiedyś powiedział, że żadnych pomników sobie nie życzy!
A na ekran będzie się pchał?
Nic tego nie zapowiada.

Jeśli jednak dojdzie?
Nie wiem, kto powinien zagrać Mocka, natomiast tworząc Popielskiego, bohatera ostatnich powieści, miałem przed oczami inspektora Kojaka. Łysy policjant, z elegancją niedbałego dandysa i zimnym spojrzeniem. To, jeśli chodzi o zewnętrze, bo jeśli chodzi o charakter, Popielski ma wiele moich cech. Na przykład pedanterię. Jestem człowiekiem niesłychanie pedantycznym i jeśli kładę ołówek pięć centymetrów od brzegu biurka, to ma tam leżeć. No nie, niech pani zostawi ten swój magnetofon, nie zamierzam go przesuwać! A wracając do rzeczy, to podzieliłem się z Popielskim także miłością do kultury klasycznej

Co znajdziemy w "Liczbach Charona"?
Kryminalną intrygę, zagadki matematyczne, odwołanie do tekstów starożytnych, a także mroczną namiętność.

Dziękuję za rozmowę i proszę przekazać Popielskiemu, że go do nas na Górny Śląsk zapraszamy!

Marek Krajewski

Pisarz urodził się we Wrocławiu w 1966 roku. Filolog klasyczny, pracował naukowo, dziś uprawia zawodowo literaturę. Specjalność: czarny kryminał. Stworzył popularne postacie komisarzy: Eberharda Mocka i Edwarda Popielskiego. Autor m.in. "Śmierci w Breslau", "Festung Breslau", "Dżumy w Breslau", "Głowy Minotaura", "Erynii".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!