Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koterski kręci nowy film: Adaś Miauczyński powraca!

Michał Mazgaj
21.10.2017 Toruń, 15 Festiwal Filmowy Tofifest. Marek Koterski odbiera nagrodę Złoty Anioł za niepokorność twórczą
21.10.2017 Toruń, 15 Festiwal Filmowy Tofifest. Marek Koterski odbiera nagrodę Złoty Anioł za niepokorność twórczą jacek smarz
Adaś Miauczyński, postać znana polskiej widowni z takich produkcji jak „Dzień Świra" i „Nic śmiesznego", powraca w nowym filmie Marka Koterskiego „7 uczuć". Po siedmiu latach przerwy reżyser ukończył nowy scenariusz i skompletował obsadę, w której jest też jego syn – Michał Koterski.

12 października tego roku do kin trafi nowy film Marka Koterskiego – „7 uczuć". Ma w nim, oczywiście, powrócić wykreowana przez reżysera postać Adasia Miauczyńskiego, tym razem w wykonaniu Michała Koterskiego. Pokazane zostanie nam jego dzieciństwo oraz czasy wczesnej młodości, kiedy to Adaś zaczął mieć problemy z opisywaniem swoich emocji. Aby poradzić sobie z tym problemem, postanowi nauczyć się przeżywania siedmiu podstawowych uczuć. A ponieważ premiera tego filmu będzie miała miejsce już za dwa miesiące, myślę, że to właściwy moment, by przypomnieć kim jest Marek Koterski i z czego składa się jego filmografia. A ma ona do zaoferowania znacznie więcej niż dwa przywołane na początku tekstu tytuły.

Koterski to dla wielu przede wszystkim reżyser wspomnianego Dnia Świra (2002), o którym powiedzieć można wiele rzeczy – polski David Lynch, rewelacyjny tragikomik, baczny obserwator i krytyk polskiej rzeczywistości. Choć do dziś jego filmowe dokonania uchodzą za satyry społeczne, dla samego Koterskiego były one czymś w rodzaju spowiedzi – rozliczeniem z wewnętrznymi demonami i traumami z przeszłości. Oglądając jego filmy jednak bardzo łatwo zapomnieć o wyzierających spod płaszcza groteski i absurdalnego humoru samotności, żalu i całkowitym zagubieniu w otaczającej rzeczywistości. Adaś (lub Michał) Miauczyński nosi w sobie cechy każdego z nas, jednak przede wszystkim jest alter-ego Marka Koterskiego.

Z życiorysu
Urodziny 3 czerwca 1942 roku w Krakowie zamieszkał po wojnie wraz z rodzicami we Wrocławiu, gdzie studiował polonistykę. Debiutował jako pisarz opowiadaniem Zaczerpnąć dłonią opowiadającym o śmierci Zbigniewa Cybulskiego, opublikowanym w 1967 roku na łamach wrocławskiego almanachu młodych „Pomosty” - czytamy na portalu culture.pl.

Droga, którą Koterski musiał przebyć do teatru a później do filmu była „bardzo kręta”. Doświadczenie reżyserskie zdobył jako asystent u Jerzego Krasowskiego i Krystyny Skuszanki, a później wykorzystał je w swoim eksperymentalnym Teatrze Otwartej Sceny.

„Dużo się od nich nauczyłem, jeśli chodzi o pracę z aktorem. Skuszanka pokazała mi, jak analizować postaci i kontakt z uczuciami – w każdej sekundzie działania. […] Nauczyłem się też, że aktor, szczególnie w filmie, który jest ciężkim zajęciem, nie może słuchać na planie wywodów o Kierkegaardzie i Heideggerze, tylko musi usłyszeć od reżysera podstawowy komunikat – na przykład: „Czujesz zazdrość”, albo: „Wstydzisz się” - mówi na portalu teatr-pismo.pl.

Zrezygnował ze stypendium naukowego we Francji, tłumacząc to tym, że nie widział siebie nigdy jako naukowca i pod wpływem swojej wielkiej miłości – Eli – zdawał, choć bezskutecznie na Akademię Sztuk Pięknych.

„Podejrzałem, nielegalnie, moje akta, w których napisano: „Inteligencja poniżej średniej. Kompletny brak umiejętności formułowania myśli”. Widocznie tak miało być. Wtedy czułem się pokrzywdzony. Dziś jestem wdzięczny. [Zaproponowałem] jednoaktówkę Williamsa „Something Unspoken” we własnym tłumaczeniu, z propozycją własnej scenografii. Może ta moja omnipotencja wkurzyła komisję, bo bawiłem się w, pożal się Boże, Leonarda da Vinci” - dodał na teatr-pismo.pl.

Na tym jednak przygoda z Akademią Sztuk Pięknych się nie skończyła, bowiem Koterski, dzięki pomocy nieznajomej pani, która zaczepiła go zaraz po nieudanym egzaminie i zaproponowała mu zostanie wolnym słuchaczem w pracowni malarskiej profesora Eugeniusza Eibischa.

Przegląd filmografii
Do szkoły filmowej w Łodzi Koterski zdawał w 1967 roku za namową kolegi Edwarda Kłosińskiego. W tym czasie zrealizował kilkanaście średnio- i krótkometrażowych filmów, a później piastował stanowisko drugiego reżysera przy kilku produkcjach. Na pełnometrażowy debiut przyszła pora dopiero w 1984. W Domu wariatów, bo taki tytuł nosił ów film, Koterski chciał opowiedzieć o swoich traumach z dzieciństwa…

Dom wariatów (1984)
Adaś (Marek Kondrat) odwiedza po latach swój rodzinny dom. Jedząc kolację obserwuje kolejne sprzeczki między rodzicami oraz ich ekscentryczne zachowania. Ojciec (Tadeusz Łomnicki) zachowuje się w sposób dziecinny, robi wszystko na przekór swojej żonie, opowiadając przy tym pozbawione sensu, w zamyśle mające mądrze brzmieć historie; żadnej bowiem nie potrafi opowiedzieć do końca lub przekręca fakty. Matka (Bohdana Majda) natomiast cały czas poprawia męża i ze wszystkich sił stara się stwarzać pozory jedynej normalnej, w rzeczywistości jednak niewiele się od niego różni – jest zimna i apodyktyczna, pozbawiona empatii i zawsze stara się wybielić. Oboje sprzeczają się z byle powodu – czy to przez historię o Rockefellerze, czy to o źle policzone bilety, które zbiera Ojciec, stale przesuwają nawet stojący na piecu czajniczek.

Pośrodku tego wszystkiego znajduje się Adaś – przez większość czasu siedzący cicho, z biernością przyglądający się swojej familii i nieświadomie chłonący konwenanse zniewalające jego rodzicieli. Miejscami można wręcz zapomnieć, że jest on bohaterem filmu, co w połączeniu z ukazanymi pod koniec retrospekcjami z dzieciństwa daje piorunujący efekt. Adaś bowiem mimo upływu lat nadal jest stłamszonym przez rodziców dzieckiem i cierpi z ich powodu. Widzimy, że jest porównywany do starszego, bardziej kochanego przez rodziców, brata Gigiego (Leszek Teleszyński) – w końcu ma on już żonę i córkę, co więcej zna angielski (język, z nauką którego Adaś będzie mieć w przyszłości niemałe problemy) i potrafi całą rodzinę rozbawić byle głupim żartem.

Koterski niemal od samego początku odrealnia swój film idąc jednocześnie w stronę fabularyzowanego dokumentu. Tempo akcji jest jednostajne, a na ścieżkę dźwiękową składa się tylko jeden, nieprzyjemny dla ucha utwór, swoją drogą dość rzadko używany, co czyni atmosferę pełną niezręczności i napięcia, wszak najbardziej niezręczna potrafi być właśnie cisza. Co więcej, Koterski specjalnie przeciąga niektóre sceny, byśmy mogli jeszcze bardziej wczuć się w sytuację bohatera i doznawać traumy razem z nim. Odrealnienie wynika jednak z tego jak przerysowane są zachowania rodziców oraz jak bardzo pozbawione sensu są czasami wypowiadane przez nich zdania.

Koterski idzie także w stronę minimalizmu – o tym, że brat uważa się za lepszego od Adasia mówi nam powtarzana przez niego wypowiedź „Ja nie palę”, podczas gdy Adaś, w istocie i ku zaskoczeniu wszystkich, pali papierosy. W końcu, to przybycie brata wywołuje wielkie poruszenie wśród domowników – ojciec próbuje opowiedzieć kolejną mądrogłupią historię, matka z kolei sama z siebie proponuje mu ryby konserwowe i stara się dorównać synowi w znajomości języków obcych… a wszystko to Koterski przekazuje czasem pojedynczym zdaniem wypowiedzianym przez bohaterów lub jakąś ich niewielką reakcją.

Trzeba przyznać, że dzięki owemu minimalizmowi Dom wariatów jest filmem na wskroś Gombrowiczowskim. Adaś, będąc dorosłym daje się zamknąć w formie małego chłopca znoszącego kolejny raz awantury rodziców, co więcej jest tą formą do tego stopnia osaczony, że próbuje od niej

uciec aż do szpitala psychiatrycznego. O sile i niezależności brata z kolei świadczy fakt, że wspomniane ryby je palcami, zamiast proponowanych przez matkę widelczyka i łyżeczki.

Co więc czyni Dom Wariatów tak wartościowym? Oto bowiem Koterski na przykładzie swojej rodziny pokazuje nam wady naszych. Na pewno niejeden z nas doświadczył na własnej skórze sprzeczek między matką a ojcem dotyczących jakichś bzdur, lub nawet wyniosło z domu jakieś nawyki. Niektórzy posiadacze rodzeństwa na pewno też spotkali się z faworyzowaniem brata lub siostry. Czasem właśnie takie drobiazgi mogą nieodwracalnie wpłynąć na nasze życie, na nasze zachowanie i być w przyszłości źródłem problemów lub traum, tak jak Adaś będzie mieć w przyszłości nerwicę natręctw, albo będzie udawać przed innymi i samym sobą, że jest wart więcej niż w rzeczywistości jest. Rodzice odejdą, lecz dzieci zostaną, czasem z ranami, które mogą nigdy się nie zagoić, a wręcz takimi, do których może dostać się gangrena.

Choć filmografia Koterskiego opowiada w gruncie rzeczy historię jednej i tej samej postaci, tak ten nigdy nie planował cyklu filmów o Miauczyńskim. Każdy film, mimo powracających motywów, scen, czy linii dialogowych, jest osobną i samowystarczalną całością (samo nazwisko Miauczyński w samym Domu wariatów nigdy nie padło i wymyślone zostało na potrzeby drugiego filmu Koterskiego). Prawdziwa zabawa zaczyna się jednak wtedy, kiedy spróbujemy połączyć je ze sobą i spróbować zrekonstruować życiorys reżysera, a przy tym poznać lepiej Adasia Miauczyńskiego.

Życie wewnętrzne (1986)
Kolejną filmową psychoterapię Koterski urządził sobie dwa lata po Domu wariatów, tym razem spowiadając się z nieudanego małżeństwa. Bohaterem Życia wewnętrznego jest Michał Miauczyński (Wojciech Wysocki – w domyśle Adaś z poprzedniego filmu, ale o zmianie imienia bohatera jeszcze sobie pomówimy). Jego małżeństwo z Olą (Joanna Sienkiewicz) jest całkowicie pozbawione uczucia, Michał bowiem ani trochę nie dogaduje się z żoną, a wręcz stale czyni jej kąśliwe uwagi.

W swoim drugim filmie Koterski całkowicie odchodzi od komedii ciskając nas do brudnej, poszarzałej rzeczywistości PRL-owskiego bloku mieszkalnego. Nie rezygnuje jednak z onirycznej, powolnej konstrukcji fabularnej bowiem oprócz scen z życia Michała obserwować będziemy jego marzenia senne, a także dialogi z bohaterami tak odrealnione, że warto się zastanowić, czy faktycznie miały one miejsce poza głową bohatera.

Michał, podobnie jak Adaś w Domu wariatów, jest zagubiony w otaczającej go rzeczywistości. Nie posiada wspólnych zainteresowań z flegmatyczną żoną, na której wyładowuje swoje frustracje seksualne, co noc marzy o stosunku płciowym z jedną ze swoich atrakcyjnych sąsiadek i od jutra rzuca palenie. Pragnie od życia czegoś więcej i dusi się przy nudnej, nierozgarniętej partnerce (trzeba tutaj zaznaczyć, że jest to jedyny film Koterskiego, w którym postać byłej żony jest ukazana w taki właśnie sposób), ale… czy sam ma sobą coś więcej do zaoferowania?

Jak sam powiedział swojej żonie „żeby nas spotykały atrakcje, trzeba samemu być atrakcyjnym”. A Michał? Mimo strachu przed rakiem nie potrafi rzucić palenia. Targany instynktami dotkliwie rani żonę, z którą ożenił się bo nie chciał być kawalerem, pośrednio swojego syna, którego tylko Ola darzy czułością w trakcie trwania filmu, swoich teściów, a nawet jedynego przyjaciela (Zbigniew Buczkowski), z którym przyjaźni się, mimo iż jego charakter kompletnie mu nie pasuje. Choć wspomina o pragnieniu wielkiej miłości, w praktyce, rzeczą, która daje mu ukojenie jest dopiero odbycie stosunku płciowego ze swoją żoną. To właśnie on przynosi Michałowi chwilową stabilizację i możemy zobaczyć jak spaceruje z Olą, rozmawia, śmieje się z nią – zachowuje zupełnie normalnie, jak na męża przystało. Niestety nie trwa to długo…

Rzeczą, która go od Adasia różni jest właśnie jego agresja względem otoczenia. Ukształtowany już w Domu wariatów Adaś/Michał przeistoczył się w Życiu wewnętrznym… w swoją matkę. Podobnie jak ona niegdyś mężowi, stale wytyka swojej partnerce niedoskonałości, wybielając przy tym samego siebie i czyniąc z siebie ostatniego z normalnych. Sama postać matki (tym razem granej przez Antoninę Gordon-Turecką) również pojawia się w jednej ze scen i Michał, przytakując jej wypowiada jedną ze swoich kwestii… w rodzaju żeńskim.

„Ja bym nie zasnęła”
Choć dziś Koterski kojarzy się wyłącznie z filmem, początkowo jego scenariusze powstawały z myślą o teatrze. Wszystko zaczęło się od monodramu Nienawidzę, który reżyser uważa za „matkę wszystkich swoich filmów”. Jest to dzieło o tyle wyjątkowe, że było prekursorem Dnia świra, który odziedziczył po nim dziesiątki linii dialogowych. Również Dom wariatów i Życie wewnętrzne zaczynały jako scenariusze teatralne i wszystkie doczekały się wydania książkowego i były nominowane do Nagrody Literackiej Nike w 2003 roku. Koterski opublikował także (również będący w przyszłości inspiracją dla Dnia świra) na łamach miesięcznika „Kino” cykl felietonów zatytułowany „Zapiski psychopaty”.

Nic śmiesznego (1995)
Kolejną filmową spowiedzią Koterski podzielił się z widownią aż sześć lat po premierze swojego poprzedniego filmu (Porno z 1989 roku). Nic śmiesznego to nie tylko jeden z najjaśniejszych punktów w omawianej tutaj filmografii, ale też swoisty przełom dla samego reżysera, który swoje refleksje postanowił odtąd ubierać w płaszczyk absurdalnej, czasem nawet i czarnej komedii.

Tym razem Adasia Miauczyńskiego (Cezary Pazura) poznajemy… w kostnicy, skąd zaczyna wysnuwać historię swojego życia od narodzin, przez ciągłe bycie drugim, aż po kuriozalną śmierć. Koncept wydaje się nie być zbyt skomplikowany, intrygujące jest jednak to, że wiele z tego, co widzimy na ekranie (jeśli nie wszystko) przydarzyło się Markowi Koterskiemu naprawdę. Przykładowo, jego rodzice, podobnie jak rodzice Miauczyńskiego, kłócili się jakie imię nadać swojemu potomkowi – stąd też tymczasowa zmiana imienia z Adasia na Michał w Życiu wewnętrznym.

Co więcej, Koterski przyznał, że nie lubi swojego imienia, ale nie mógł nadać go także bohaterowi swoich filmów, w związku z czym nazwał go innym nielubianym przez siebie imieniem – Adam.

Oprócz tego, kultowa scena wysadzenia mostu miała ponoć swój odpowiednik w rzeczywistości, a film, nad którym Adaś pracuje u kresu historii znamy bardzo dobrze jako wspomniane Życie wewnętrzne (nie tylko odtworzono niemal kreska w kreskę sceny z niego, w obsadzie zobaczyć możemy także Wojciecha Wysockiego, a w ramach wisienki na torcie, przez całe Nic śmiesznego przewijają się sekwencje w znajomo wyglądającej windzie na łódzkim Manhattanie). Koterski włożył w usta Adasia nawet motywację, która stała za jego studiami filmowymi, czyli chęć bycia sławnym.

Postać Miauczyńskiego uległa, względem poprzednich filmów, uromantycznieniu i jest o wiele odleglejsza od jej „toksycznych” wcieleń znanych z Życia wewnętrznego i Porno. Adaś jest pechowcem od najmłodszych lat. Był zaniedbywany przez pielęgniarki zaraz po urodzeniu, matka próbowała zrobić z niego dziewczynkę, a w dorosłym życiu musi zmagać się z ledwo zipiącym samochodem, kolejnymi niepowodzeniami przy kręceniu filmów oraz nieudanymi próbami znalezienia swojej wymarzonej miłości rodem z Mistrza i Małgorzaty. Nieudanymi, bowiem z każdą napotkaną przez Adasia kobietą zdążył przespać się jego kolega z pracy (Maciej Kozłowski). Również postać żony Miauczyńskiego (Ewa Błaszczyk) uległa diametralnej zmianie względem Życia wewnętrznego. Tutaj bowiem to ona jest zmęczona swoim mężem-nieudacznikiem, a nie odwrotnie.

Nic śmiesznego było pierwszym starciem Koterskiego z tragikomedią i odniósł w nim spektakularne zwycięstwo. Pierwszym, co rzuca się w oczy jest fakt, że całość zdaje się pochodzić z pogranicza jawy i snu – na ekranie dominują zimne kolory i brud, scenariusz pozbawiony jest jakiejkolwiek liniowości, a przy kolejnych, dziś już kultowych scenach widz stale się zastanawia ile w nich przerysowania, a ile biografii reżysera. Oczywiście, wszystko to przekłada się na niezwykle specyficzny, z lekka surrealistyczny klimat całości.

Pod płaszczykiem komedii absurdu jednak dostrzec można dramat człowieka, który jest kompletnie nieprzystosowany do otaczającej go rzeczywistości i od szczęścia stale dzielą go, czasami ekstremalnie kuriozalne wydarzenia, w postaci puszczania bąków przy ukochanej osobie. Ideały, za którymi goni są dla niego nieosiągalne, ponieważ nie jest w stanie zapanować nad swoim życiem, ale… czy ktokolwiek byłby w stanie na miejscu Adasia? W końcu nie decydujemy w jakiej rodzinie się urodzimy, w jakim zakątku świata i co nas ukształtuje.

Adaś zdaje się być naznaczony klątwą absurdu i tylko od tej strony świat daje mu się poznać. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sam stwarza kolejne absurdy jeszcze bardziej psując swoje życie i psychikę, wszak utratę zębów zawdzięcza zbyt mocnemu ich myciu, wysadzenie mostu swojej chęci zwrócenia na siebie uwagi kierownika produkcji, a ostatnią potencjalną ukochaną odrzuca z powodu wspomnianych nerwowych bąków. Na koniec, w momencie śmierci wypomina sobie, że niczego tak naprawdę w swoim życiu nie osiągnął – nie lubi rodzimej klasyki literatury, jest zbyt nieoczytany by być humanistą i zbyt głupi by być intelektualistą.

Być wiernym sobie
Koterski zawsze podkreślał, że swój sukces odniósł nie dzięki talentowi, a po prostu wierności sobie. Konsekwentnie stosował zasadę: „Żeby mówić o sobie trzeba zostawić cały wstyd w domu" i uprawiał swoisty filmowy ekshibicjonizm.

„Wszystkim nam łatwiej się przyznać do wielkich występków, bo to ma kaliber, ale do tego, w jaki sposób siadamy, i że nie lubimy, jak nam ktoś przerywa ważną sprawą parzenie herbaty – do tego trzeba mieć odwagę” - tłumaczył na portalu teatr-pismo.pl.

Faktem jest, że filmy Koterskiego są bardzo osobiste i przesycone wątkami autobiograficznymi. Do tego stopnia, że sam Koterski nie wierzył w ich powodzenie, twierdząc, że z jego rozterkami nikt nie może się identyfikować. Dlatego też podczas kręcenia Domu wariatów i Dnia świra – jego dwóch najbardziej osobistych filmów miał ochotę dosłownie uciec z planu. Za pierwszym razem jednak zdołał sam siebie powstrzymać, za drugim pomógł mu jego syn – Michał.

Czy faktycznie owa osobistość w czymkolwiek przeszkodziła? Absolutnie nie. Marek Kondrat po przeczytaniu scenariusza Domu wariatów pytał sam siebie – „Skąd ten człowiek wie o mnie wszystko?”. Szczerość i bezkompromisowość Koterskiego sprawiła, że jego filmy stały się uniwersalne i wielu widzom posłużyły i nadal służą za lustra, w których mogą obejrzeć swoje niedoskonałości, identyfikować się z porażkami zarówno zawodowymi jak i osobistymi. Obnażający się przed nami Koterski podchodzi do każdego z nas z osobna, klepie nas po ramieniu mówiąc: „mam tak samo… albo i jeszcze gorzej” (teatr-pismo.pl).

Obsadę jego nowego filmu zapełnią, między innymi, aktorzy, z którymi ten miał już do czynienia w przeszłości – Robert Więckiewicz, Andrzej Chyra, Adam Woronowicz, Katarzyna Figura, czy Cezary Pazura. Czy „7 uczuć" okaże się czymś na miarę Dnia świra, czy może okaże się, że Koterski już się wypalił, a czas Adasia Miauczyńskiego przeminął? Dowiemy się już niedługo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Koterski kręci nowy film: Adaś Miauczyński powraca! - Dziennik Zachodni