Powszechne było wyobrażenie, że króla wszędzie nosi się w lektyce albo wozi w karecie, natomiast do haźla chodzi on sobie sam. Takie to było powiedzonko, bo ludzie zawsze mieli problem z nazywaniem tego miejsca i czynności dosłownie i po imieniu. To kwestia kultury, dyskrecji czy wstydliwości. Jedynie dzieci nie mają w tym względzie żadnych zahamowań. Jak zaś idzie o tę dyskrecję, to przykładowo angielscy dżentelmeni mówili niegdyś, że idą uśmiercić lwa, a Francuzi w czasie II wojny światowej - że idą zadzwonić do Hitlera.
Pytając zaś o śląskie określenia na ów przybytek, to wyjątkowo ciekawa jest nazwa - haziel. A uświadomiły mi to zagraniczne podróże. Otóż wędrując po górach Szwajcarii, Francji i Niemiec usłyszałem, że oni małe drewniane szałasy, takie pasterskie domki, nazywają po francusku „le chalet” [czytaj: szale] albo po niemiecku - „der Haeuschen” lub jeszcze jakoś tak „der Haeusel” [czytaj: hojzszyn, hojzel]. Sądzę więc, że to właśnie Francuzom, a zwłaszcza reformom Napoleona, zawdzięczamy tradycję budowania w nowożytnej Europie miejskich szaletów - z nazwą od „le chalet”. Zaś pruskim reformom zawdzięczamy tradycję budowania na Śląsku haźli - od „der Haeusel”. A było to ponad sto lat przed warszawskimi rozporządzeniami sanitarnymi, kiedy to takie przydomowe ubikacje zaczęły powstawać w całej Polsce. Skupmy się jednak na Śląsku. Bowiem już w XVIII wieku w Prusach i na pruskim wtedy Śląsku też, była policja sanitarna, która kontrolowała stan higieny w śląskich rzeźniach oraz w przydomowych i miejskich haźlach. A nie chodziło tu wcale o luksus siedzenia w toalecie - bo aż tak władza pruska nie rozpieszczała Ślązoków. Chodziło o nakaz budowania haźli z powodu zagrożenia epidemiologicznego.
Sprawa haźli to też na Śląsku częsty motyw dawnych wspomnień. Przykładowo ornontowicki teatr „Naumiony” ma w repertuarze przedstawienie o budowniczym haźli. Natomiast Tomasz Wrona z Kosztów opowiadał mi historię szkolnej kontroli w czasach międzywojennych, gdzie próbowano sprzątaczkę oskarżyć, że nie umyła jednego z drewnianych podszkolnych haźli. Kobietę chciano zwolnić z pracy, ale się okazało, że brudny haziel był osobistym haźlem dyrektora, który mieszkał na terenie kosztowskiej szkoły. A dyrektor był krakusem i ludzie to później w Kosztowach szeroko komentowali: „Ale gańba! Taki krakowski panoczek, a haźla se niy umioł umyć”.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?