18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Krystyna Szaraniec: pani dyrektor teatru, jakiej nie znacie, a pewnie poznać chcielibyście...

Henryka Wach-Malicka
Jej nazwisko od 35 lat nieodłącznie kojarzy się z Teatrem Śląskim, w którym 6 kwietnia świętować będzie swój benefis. Nam Krystyna Szaraniec opowiada nie tylko o pracy, ale i o swoich prywatnych pasjach.

Jest dumna z tego, co zrobiła dla "Wyspiańskiego", którego przez lata była dyrektor naczelną, a dziś pełni funkcję zastępcy dyrektora. Ale choć umie pracować za dwóch, to umie też korzystać z życia. W innych (niż dyrektorskie) wcieleniach bywa czasem zaskakująca.

W Himalajach

Góry, jak to góry - im wyższe, tym piękniejszy z nich widok. Trudno się więc dziwić, że na końcu górskiej pasji Krystyny Szaraniec były Himalaje. Najwyższy zaliczony przez nią szczyt nazywa się St. Capu, ma 5200 metrów wysokości i zdobyła go 24 lata temu.

Sama na niego, jak mówi, "wlazła", nikt jej na tej wyprawie nie traktował ulgowo. Bo niby czemu, skoro miała za sobą dziesiątki szlaków, wydeptanych w innych pasmach i rewelacyjną kondycję. Dobrze znosiła wysokość. Dawała sobie radę nawet wtedy, gdy koledzy zostawiali po drodze części ekwipunku, żeby zmniejszyć obciążenie. Jedynie pod samym szczytem, przez krótką chwilę, profesor Paweł Lampe, znany polski chirurg, pomógł jej nieść plecak. Z wrodzonej galanterii, a może z wdzięczności za to, że Krystyna była (z własnego wyboru) świetną… kucharką całej ekspedycji. Musiała być świetna, skoro nikt z uczestników się nie pochorował, a to w ekstremalnych, himalajskich warunkach zdarza się rzadko. Na potwierdzenie swojego wyczynu pani dyrektor posiada stosowne zdjęcia i dokumenty, w tym tzw. permit, który przywiozła (najpierw cokolwiek nielegalnie, potem już za zezwoleniem miejscowej władzy) z tamtej podróży.

W góry chodzi od czasów licealnych, ale bez ambicji bicia rekordów. Chodzi po to, żeby "napaść oczy i podładować wyczerpujące się baterie". Dlatego nie ma właściwie znaczenia, czy to będą Himalaje czy Bukowe w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, skąd przy dobrej pogodzie panorama sięga 40 kilometrów. Bukowe to zresztą jej poligon treningowy. Ta niewysoka góra ma tak strome podejście, że za jednym zamachem pokonują je tylko doskonale przygotowani turyści. Tatry też są dla Krystyny głównie do oglądania, choć jak trzeba się wspiąć (bo lepiej widać), to się wspina. Wedle zasady, którą sobie wymyśliła: "dopóki chodzę w góry, dopóty jestem młoda".

W dyrektorskim gabinecie

Jeśli ktoś był w gabinecie Krystyny Szaraniec 35 lat temu (i nigdy potem), to i dziś nie musi pytać o drogę. To jest wciąż ten sam, nieduży zresztą, pokój na I piętrze Teatru Śląskiego, do którego weszła 1 kwietnia 1979 roku. Pełna zapału i pomysłów, za to kompletnie nieświadoma stanu technicznego obiektu, za który miała od tego momentu odpowiadać (finansowo i prestiżowo).
Gdy po latach szarpaniny (i szczytach dyplomacji) doprowadziła do gruntownej modernizacji starego gmachu i mogła sobie urządzić gabinet dwa razy większy i bardziej reprezentacyjny, nawet o tym nie pomyślała. Skoro tutaj podejmowała strategiczne decyzje w sprawach teatru i wyszukiwała każdą możliwość zdobycia pieniędzy na kolejne jego remonty, to w dobrych czasach "nie wypadało się stąd wyprowadzić". Poza tym, lubi te ściany, w których spędziła kawał życia.

Do strachliwych nie należy, ale jak na początku pracy zobaczyła błagające o litość urządzenia i instalacje z 1907 roku, przeszedł ją dreszcz. Kilka miesięcy później spaliła się Mała Scena (przy dzisiejszej ul. Staromiejskiej) i wysiadały kolejne maszynerie. Wiedziała już, że zaczyna być groźnie i trzeba zacząć działać natychmiast. Wielu wyzwaniom dawała radę, raz jednak postanowiła rzucić tę robotę i szukać spokojniejszej. Kłopoty i opory, z jakimi spotykała się (z różnych zresztą stron) przy remoncie Dużej Sceny, wiązały ręce i przez jakiś czas blokowały możliwość działania. Napisała wypowiedzenie. A potem pomyślała, że władze naprawdę przerobią, jak obiecywały, Teatr Śląski na salon meblowy albo reprezentacyjny sklep z butami i wtedy zagryzą ją wyrzuty sumienia. No to stanęła okoniem. Dziś gmach główny Teatru Śląskiego, zmodernizowana Scena w Malarni, nowoczesne zaplecze techniczne, wyremontowana Scena Kameralna (i tak dalej...) to obiekty godne pozazdroszczenia.

Prócz talentu do negocjacji, zaradności i przytomności umysłu ma pani Krystyna kilka innych patentów na zawodowy sukces. Punktualność (bezwzględna), harmonogram zajęć na dzień następny (obowiązkowy), krótkie i merytoryczne rozmowy (postulat trudny do wprowadzenia w życie, ale nad wyraz skuteczny) oraz… uszy i oczy dookoła głowy.

W domu

W rodzinie lubi grać pierwsze skrzypce. Niekoniecznie z nadmiaru ambicji. Raczej z upodobania do porządkowania wszystkiego wokół, co przecież ułatwia życie nie tylko jej, ale reszcie domowników.

No i dlatego, że "ktoś nad domem musi zapanować", a ona zawsze musi coś organizować. Nie jest typem gospodyni-rewolucjonistki, kontestującej domowe czynności. Ale też nie bywa niewolnicą tradycji, choć lubi się jej podporządkować. Na przykład lubi porządek, więc przechodząc przez pokoje rodzinnego szeregowca, zbiera po drodze każdą rzecz "niepasującą do obrazka": pustą filiżankę, porzucony w pośpiechu szalik albo książkę. Nawiasem mówiąc, gigantyczna domowa biblioteka Krystyny i Lecha Szarańców wygląda jak spełniony sen bibliofila…

Gotuje tylko w weekendy. Mogłaby codziennie, wie jednak, że to by ją znudziło. A powtarzalności w życiu nie znosi. Jeśli bierze się już jednak za przyrządzanie kolacji, zwłaszcza dla przyjaciół domu, to kombinuje. Żeby było nietypowo i żeby ją goście… pochwalili. Do komplementów na temat swojej kuchni ma słabość. Wiedział o tym Jerzy Zegalski, nieżyjący już dyrektor Teatru Śląskiego, częsty bywalec tego domu, sam wybredny smakosz. Doceniał starania gospodyni, a ona rewanżowała mu się przywożąc "dla Jurka" oryginalne sosy miętowe aż z Indii. Była to, można powiedzieć, pełna symbioza towarzysko-kulinarno-dyrektorska.
Osobne miejsce w domowym życiu Krystyny zajmuje ogród. A dokładniej trawa, bo to jej ukochana roślina. Bez żartów. Jeśli chce uspokoić nerwy, idzie przed dom i patrzy na trawnik, a jak poziom stresu jest większy, maszeruje na pierwszą w okolicy łąkę. Nawet na balkonie domu leży trawa. Sztuczna (prawdziwa na płytkach by nie wyrosła), ale leży. Skąd wzięła się ta fascynacja, nie ma pojęcia.

W podróży

Od początku "kręcił" ją Daleki Wschód. Wyprawiała się do Indii już w czasach, gdy polskie biura podróży nie organizowały tam wycieczek, za to za każdym razem trzeba było prosić o wydanie paszportu.

Fascynowało ją w tym kraju wszystko - od reinkarnacji po obyczaje. Prócz Indii były Chiny i Nepal, azjatyckie republiki byłego Związku Radzieckiego, na krótko - Czarna Afryka, a dopiero potem Europa, za to zwiedzana, razem z mężem Lechem, "metodycznie" i niekoniecznie (a przynajmniej nie zawsze) głównymi szlakami. Krystyna Szaraniec mówi, że jeśli miałaby komuś radzić, jak ma zaplanować swoje turystyczne życie, to właśnie tak: im człowiek młodszy i więcej ma sił, tym wyprawa dalsza i bardziej szalona. A potem to, co łatwiejsze do obejrzenia. Zresztą, w życiu też lepiej najpierw brać się za sprawy najtrudniejsze!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!